Liberałowie powinni przestać utyskiwać na każdy wzrost wydatków państwa, gdyż przynajmniej część z nich to bardzo opłacalna inwestycja – tylko że w ludzi, a nie w beton albo maszyny. I ta inwestycja po jakimś czasie przynosi nam wszystkim prawdziwe pieniądze. Powinno to przekonać nawet rasowego homo oeconomicusa.
Od lat wmawia się nam, że wydatki państwa to przejadanie bogactwa tworzonego przez przedsiębiorcze jednostki. Czasem te państwowe wydatki są potrzebne, żeby zdławić powstające napięcia społeczne, ewentualnie, w porywach, wyrównać szanse tych, którzy źle wybrali sobie rodziców, ale generalnie pod względem rozwoju uznaje się te środki za stracone. Gdybyśmy tylko uzbroili się w cierpliwość i zostawili większą część wypracowywanych nad Wisłą pieniędzy w rękach lepiej ogarniętych obywateli, to po jakimś czasie zwróciłyby się one w dwójnasób i żadna polityka społeczna nie byłaby potrzebna.
No, ale żyjemy w demokracji, narzekają liberałowie, więc trzeba iść na zgniłe kompromisy i marnować co roku część bogactwa na kaprysy mas uwiedzionych populistycznymi roszczeniami. Oby tylko ta marnowana część powstającego w kraju majątku była jak najniższa! Wszak trzeba pamiętać, że rząd nie ma własnych pieniędzy, a wszystko, co wydaje, najpierw zabiera tym, którym zawdzięczamy postępujący od lat wzrost zamożności.
Państwo jako inwestor
W trzeciej dekadzie XXI wieku wiemy już jednak, że przeciwstawianie rozwoju gospodarczego polityce społecznej jest fundamentalnie błędne. Wydatki państwa na politykę społeczną mogą przynosić zwrot, czasem znacznie wyższy niż inwestycje na prywatnym rynku. Inaczej mówiąc, rząd ma własne pieniądze, a przynajmniej potrafi je dla nas wszystkich zarabiać. Chociaż to przekonanie nie jest intuicyjne, mamy coraz więcej dowodów, że tak właśnie jest.
W opublikowanym właśnie raporcie Polskiego Instytutu Ekonomicznego Czy państwo może być dobrym inwestorem Jakub Sawulski, Filip Leśniewicz i Wojciech Paczos przekonują, że część wydatków społecznych państwa może przynosić równie wysokie korzyści co tradycyjne inwestycje sektora prywatnego w środki trwałe i nieruchomości. Według Sawulskiego, Leśniewicza i Paczosa część wydatków na politykę społeczną należy traktować jako inwestycje w kapitał społeczny i wykazywać jako składnik ogólnych wydatków na inwestycje w kraju. Dzięki takiej operacji wydatki społeczne państwa nabrałyby nowego, prorozwojowego charakteru.
Rząd sam się zawsze wyleczy, więc może gardzić pielęgniarkami
czytaj także
Autorzy raportu wskazują, że państwo może osiągać wysoką stopę zwrotu z prowadzonych inwestycji. Nie ma tu jednak mowy tylko o tradycyjnych inwestycjach w infrastrukturę – jak budowa dróg czy szpitali – lecz o części wydatków na politykę społeczną, które rozwijają krajowy kapitał społeczny. A ten bywa niedoceniany, gdyż nie tak łatwo przełożyć go bezpośrednio na walutę. Tymczasem inwestycje w kapitał społeczny przynoszą realne korzyści gospodarce.
Najbardziej oczywistym przykładem są wydatki na edukację publiczną. Dobrze wykształceni pracownicy przyciągają do kraju zaawansowane inwestycje, dzięki którym powstają lepiej płatne miejsca pracy. Wydatki na edukację przekładają się więc na przyszłe wynagrodzenia. Dobrze wykształceni obywatele sami mogą też zakładać przedsiębiorstwa i poszukiwać innowacyjnych rozwiązań, co zaś pozytywnie wpływa na wzrost PKB i konkurencyjność kraju. Sawulski, Leśniewicz i Paczos przytaczają szereg badań, które przekładają wydatki edukacyjne na twarde liczby.
Żłobki lepsze niż akcje
Wzrost wydatków publicznych na edukację o 0,1 w przeliczeniu na jednego ucznia zwiększa przeciętną liczbę ukończonych lat edukacji o 0,3 roku, a to w następstwie skutkuje przyszłym wzrostem płac o 7,3 proc. Podniesienie o rok przeciętnej liczby ukończonych lat edukacji podnosi stopę wzrostu gospodarczego o 1 punkt procentowy. Poprawa umiejętności matematycznych wśród uczniów o jedną jednostkę może podwyższyć przyszłe wynagrodzenia nawet o 18 proc.
Oczywiście, mechanizm ten działa również w drugą stronę – ograniczanie wydatków na edukację zawęża dostęp do niej przyszłym obywatelom, co przekłada się negatywnie na ich przyszłą zamożność. Nawet jeśli odbywa się to w sposób niezamierzony: według jednego z przytoczonych badań uczniowie zmuszeni w pandemii do przejścia na nauczanie zdalne mogą w przyszłości zarabiać o 3 proc. mniej, niż gdyby spędzili ten rok w tradycyjnej szkole.
Doskonały zwrot przynoszą także wydatki na ochronę zdrowia. Dzięki poprawie zdrowia publicznego przedsiębiorstwa mogą notować niższy poziom absencji w pracy z powodu chorób. Sami pracownicy efektywniej wykonują zadania i mocniej angażują się w pracę, gdy nie są obciążeni problemami zdrowotnymi. Wydłużenie przeciętnej długości życia w zdrowiu wydłuża także okres aktywności zawodowej, co odciąża system emerytalny, za to zwiększa dostępność pracowników na krajowym rynku. Pozytywne efekty wydatków na publiczną ochronę zdrowia są wielowymiarowe i dotykają właściwie wszystkich obszarów życia społecznego. Nic więc dziwnego, że zwrot z inwestycji w zdrowie publiczne jest bardzo wysoki.
Według jednego z przytoczonych przez autorów badań korzyści z wydatków na zdrowie publiczne trzykrotnie przewyższają poniesione koszty. Według innego badania 1 funt zainwestowany w zdrowie publiczne może przynosić szeroko rozumianej gospodarce nawet 14 funtów zwrotu. Wydanie 1 dolara na poprawę zdrowia dzieci zwiększa dochody państwa o niecałe 2 dolary.
czytaj także
Doskonałą inwestycją są także wydatki na politykę prorodzinną, szczególnie na opiekę żłobkową i przedszkolną. Żłobki przede wszystkim umożliwiają młodym matkom szybszy powrót do aktywności zawodowej, co zmniejsza „karę za dziecko”, czyli lukę płacową spowodowaną urodzeniem dziecka (a dokładnie rzecz biorąc, wypadnięciem na pewien czas z rynku pracy). Rozwinięta sieć żłobków i przedszkoli ułatwia godzenie pracy z rodzicielstwem, dzięki czemu nie cierpi ani jedno, ani drugie. Poza tym żłobki i przedszkola bardzo efektywnie wyrównują szanse. Dzięki nim dzieci rodziców z niskim kapitałem kulturowym mogą nauczyć się potrzebnych w szkole umiejętności i zachowań, więc na starcie nie będą odstawać od rówieśników z tak zwanych dobrych domów. A przynajmniej będą odstawać nieco mniej. Ogólna stopa zwrotu z wydatków na programy wczesnej edukacji dla rodzin zagrożonych wykluczeniem wynosi 14–18 proc. rocznie. Opieka doświadczonego nauczyciela w przedszkolu może skutkować wyższymi zarobkami o 7 proc. już w wieku 27 lat.
Bierność sektora prywatnego
Inwestycje w kapitał społeczny mogą więc być doskonałym sposobem lokowania kapitału – problem w tym, że sektor prywatny się do nich specjalnie nie garnie. I trudno się dziwić, bo zyski z tego typu inwestycji nie trafiają bezpośrednio do inwestora, lecz rozlewają się szeroko po gospodarce i społeczeństwie. Sawulski, Leśniewicz i Paczos wskazują, że inwestycje sektora prywatnego w latach 2009–2019 wynosiły średnio niecałe 20 proc. PKB, jednak aż 17,6 proc. PKB lokowano w kapitał fizyczny, a zaledwie 2,3 proc. w kapitał społeczny. Same wydatki na edukację w sektorze prywatnym, takie jak szkolenia pracowników, wynosiły zaledwie 0,5 proc. PKB.
Odwrotnie jest w sektorze publicznym, który siłą rzeczy nakierowany jest na dobro wspólne, więc rozlewanie się korzyści z inwestycji w jego przypadku jest nie tylko akceptowalne, ale wręcz pożądane. Inwestycje publiczne w kapitał społeczny wyniosły w omawianym czasie niemal 9 proc. PKB. Tak więc cztery piąte inwestycji w kapitał społeczny pochodzi z sektora publicznego.
Sutowski: Zapomniana rola państwa [o książce Mariany Mazzucato]
czytaj także
Autorzy raportu postulują więc rozszerzenie definicji inwestycji publicznych o inwestycje w kapitał ludzki. „Inwestycja oznacza bowiem zaangażowanie zasobów w celu uzyskania w przyszłości korzyści ekonomicznych. Część nakładów państwa na kapitał ludzki spełnia tę definicję – stanowi niezbędny element podnoszenia dobrobytu przyszłych pokoleń. Pomijanie tych nakładów w statystyce inwestycji publicznych zniekształca obraz sektora publicznego jako nierozwojowej i nieefektywnej części gospodarki” – czytamy w publikacji PIE.
Wstępnie autorzy proponują włączanie do inwestycji publicznych nakładów na edukację i zdrowie, jednak z wyłączeniem wydatków na usługi szpitalne. Według nich interwencje szpitalne mają charakter ratowania życia, a nie budowania kapitału społecznego, co akurat jest już dyskusyjne, gdyż operacja może nie tylko uratować istnienie ludzkie, ale też wyraźnie zwiększyć dobrostan jednostki, co bezpośrednio przekłada się na jej aktywność zawodową.
Południe Europy w tyle
Tak czy inaczej, włączenie części wydatków społecznych do inwestycji publicznych znacząco podwyższa ich udział w PKB. W takim ujęciu aż trzy czwarte inwestycji publicznych w państwach UE stanowią wydatki na kapitał społeczny. W Niemczech aż 80 proc. inwestycji publicznych to nakłady na kapitał społeczny. Widać też wyraźny podział Europy pod względem geograficznym. Przechodzące problemy gospodarcze państwa Europy Południowej notują zdecydowanie najniższy poziom rozszerzonych inwestycji publicznych. We Włoszech, Grecji i Hiszpanii rozszerzone inwestycje publiczne to 7–9 proc. PKB. Tymczasem w Szwecji, Danii i Finlandii wynoszą one 15–17 proc. PKB. Pod tym względem Polska plasuje się w środku stawki – nasze rozszerzone inwestycje publiczne to niecałe 12 proc. PKB. Polska jednak charakteryzuje się dużym udziałem inwestycji w kapitał fizyczny – nakłady na kapitał społeczny stanowią 60 proc. całości, a więc wyraźnie mniej niż przeciętnie w UE.
Po części jest to spowodowane faktem, że realizujemy mnóstwo inwestycji finansowanych ze środków UE. Poza tym, jako kraj biedniejszy wciąż mamy pewne deficyty infrastrukturalne. W związku z tym wydatki publiczne na kapitał fizyczny są w Polsce niemal najwyższe w UE (5 proc. PKB) – nieco wyższe są tylko w Estonii, na Łotwie i Węgrzech. Równocześnie jednak nasze wydatki na kapitał społeczny są znacznie niższe niż na zachodzie i północy kontynentu. Mamy więc w tym obszarze sporo do nadrobienia. Można stąd powiedzieć, że pole do zwiększania prospołecznych wydatków publicznych nad Wisłą nadal jest bardzo szerokie. Jak można się spodziewać, największe luki są w obszarze zdrowia.
czytaj także
Polityka społeczna może być dobra i zła. Zwiększanie wydatków na politykę społeczną niekoniecznie musi się przekładać na wysoki zwrot. Jeśli środki są lokowane w nieprzemyślane programy, które przynoszą więcej szkód niż pożytku, to oczywiście można je nawet w części uznać za zmarnowane. Jednak co do zasady polityka społeczna może przynosić doskonałe korzyści dla wspólnoty, które odczuwa cała gospodarka. Inaczej mówiąc, państwo potrafi zarabiać dla nas wszystkich pieniądze. Jego rola rośnie szczególnie w czasach kryzysów, gdy przestraszony sektor prywatny podkula ogon, zbiera zabawki i przyjmuje pozycję wyczekiwania.
Liberałowie powinni więc przestać utyskiwać na każdy wzrost wydatków państwa, gdyż przynajmniej część z nich to bardzo opłacalna inwestycja – tylko że w ludzi, a nie w beton albo maszyny. I ta inwestycja po jakimś czasie przynosi nam wszystkim prawdziwe pieniądze. Powinno to przekonać nawet rasowego homo oeconomicusa.