Black Friday zapełnia mieszkania niepotrzebnymi rzeczami, sumienia poczuciem winy, a atmosferę dodatkowymi tysiącami ton dwutlenku węgla. Przy okazji można też popaść w długi albo dać się oszukać.
Stany Zjednoczone są zagłębiem nieudanych pomysłów. Płatne studia, powszechny dostęp do broni palnej czy prywatna ochrona zdrowia to tylko kilka najbardziej oczywistych przykładów. Na wiele z nich Europa jest na szczęście odporna – jak na razie. Niestety, większość w jakiejś formie na Stary Kontynent przenika. Jednym z nich jest Black Friday, czyli dziwaczna listopadowa pasja niepotrzebnych zakupów, która w USA ma przynajmniej jakieś uzasadnienie, bo wypada tam po ważnym święcie.
W Europie przyklejono to na siłę, bo przecież nie warto zrezygnować z takiej okazji do napompowania wyników sprzedaży. Zamiast się więc spokojnie zaszyć i jesieniować, podekscytowani przeglądamy oferty i planujemy zakupy, które w normalnych warunkach nie przyszłyby nam nawet do głowy. Co gorsza, nie wyjdą one specjalnie taniej, a w niektórych przypadkach zdarzy się i przepłacić. Przepłacamy zresztą nie tylko my, ale też planeta, która musi znosić tę zakupową krzątaninę i wszystko to, co ona wydziela. Black Friday to głupi pomysł, więc nie warto w nim uczestniczyć.
czytaj także
Black Friday zabija
W Stanach Zjednoczonych uczestnictwo w Black Friday grozi wręcz śmiercią. Przypadków zgonów bezpośrednio związanych z czarnym piątkiem nie jest może specjalnie dużo, jednak uczestniczenie w szale zakupowym potencjalnie grożącym śmiercią jest niemądre. Według Black Friday Death Count dni wyprzedaży doprowadziły w USA do śmierci już 14 osób, a 117 odniosło rany.
Na razie stawkę zamykają dwie osoby, które zginęły zastrzelone w centrum handlowym w Sacramento. W Europie na szczęście nie nosi się broni na zakupy, ale nerwowa atmosfera udziela się także tutaj. Po co sobie psuć nastrój, uczestnicząc w tych przepychankach? Przecież można zrobić zakupy w innych, spokojniejszych okolicznościach. Poza tym czarnopiątkowe śmierci to nie tylko efekt konfliktów międzyludzkich, ale też zaślepienia szałem konsumpcji. W Palo Alto w wyniku dachowania lexusa zginęły dwie siostry. Siedząc na tylnym siedzeniu, nie miały zapiętych pasów, gdyż przestrzeń między nimi była zawalona zakupami. Rodzina wracała nad ranem z całonocnych polowań na okazje.
czytaj także
W tej nerwówie oczywiście uczestniczą też pracownicy i pracowniczki handlu oraz dostawcy. Black Friday to dla nich najgorszy okres w roku, gdy trzeba obsłużyć nieprzebrane masy klientów, a klientom ciągle coś nie pasuje. Dostawcy uwijają się jak w ukropie, żeby dostarczyć paczki w 24 godziny, bo jeden dzień spóźnienia będzie oznaczać katastrofę i negatywną opinię na Allegro. Dostawcy są tak zawaleni robotą, że w okresie czarnopiątkowym terminowość doręczeń spada o połowę.
Pracownicy sklepów stacjonarnych muszą dłużej siedzieć w pracy, bo galerie handlowe i sklepy na tę specjalną okazję wydłużają godziny otwarcia. Horror przeżywają też pracownicy magazynów. W 2018 roku pracownicy Amazona protestowali niedługo przed Black Friday, żeby zwrócić uwagę na potworne warunki pracy. Podczas Black Friday w Wielkiej Brytanii co minutę wydawanych jest ponad 13 mln funtów – ten szał zakupów ktoś musi obsłużyć, a są to zwykle marnie opłacani pracownicy handlu i wszystkich obsługujących go sektorów.
Black Friday wpędza w długi
Gdy tylko człowiek da się pochłonąć tej atmosferze zakupów, łatwo może stracić kontrolę nad wydatkami. Wszechobecne okazje włażą do głowy i za nic nie chcą z niej wyjść. Żeby się zaspokoić, można się nawet zadłużyć. W czasie czarnopiątkowym dramatycznie wzrasta liczba udzielanych pożyczek. W Polsce liczba kredytowanych zakupów rośnie dwukrotnie w stosunku do dni poprzednich. W 2018 roku w Black Friday podpisano w Polsce 24 tys. umów na zakupy ratalne o łącznej wartości 85 mln złotych. W Cyber Monday było niewiele gorzej – podpisano 21 tys. umów na 77 mln zł. Oznaczało to wzrost o 116 proc. w stosunku liczbowym i 106 proc. pod względem wartości w porównaniu do pozostałych dni roboczych w listopadzie.
Zakupowe wzmożenie wykorzystują banki, które próbują wcisnąć jak najwięcej kredytów, oczywiście ubierając to w szatki dbałości o edukację ekonomiczną społeczeństwa. Jeden z banków oferuje do 8 grudnia atrakcyjną pożyczkę jako element akcji „Taniej kupuję, czego potrzebuję”, która ma rzekomo przygotować intelektualnie tubylców znad Wisły na ten pełen emocji okres. W akcji bierze udział kilku youtuberów – na przykład Karol Paciorek. „Kilka przydatnych wskazówek od nich i ich społeczności powinno pomóc nam lepiej przygotować się na gorące promocje, zachować chłodną głowę i wydać bezpiecznie tyle, ile chcemy, na to, czego naprawdę potrzebujemy” – piszą bankierzy, co jest trochę zabawne, a trochę jednak bezczelne.
Gdyby te zakupy były przynajmniej potrzebne, jeszcze można by je jakoś usprawiedliwić. W rzeczywistości są to zwykle produkty, które kupujemy tylko dlatego, że są rzekomo tańsze. W Polsce 9 na 10 klientów przyznaje, że zdarza im się kupować coś w czasie Black Week tylko dlatego, że skusiła ich promocja, pomimo że tego nie potrzebowali. 42 proc. Amerykanów wręcz żałuje swoich zakupów dokonanych podczas Black Friday.
Ludzie sobie tym zwyczajnie szkodzą. Dają się ponieść ogólnej atmosferze, a potem mają kaca. Atmosfera zakupowego sylwestra wyciąga z nas pieniądze, daje chwilę przyjemności, ale trzeba swoje odcierpieć i codziennie patrzeć na te zalegające w mieszkaniu pamiątki chwili słabości, które do niczego się nie przydają.
Black Friday oszukuje
Jedyne, co może w takiej chwili pocieszać, to złudna myśl, że te wszystkie nieużyteczne dobra kupiliśmy w ekstremalnie niskich cenach. Kupno czegoś na dużej promocji rodzi przekonanie, że się wyszło do przodu, a więc właściwie na tej transakcji zarobiło. Wydane pieniądze schodzą na dalszy plan, a w głowie zostaje ta rzekomo zaoszczędzona kwota. Problem w tym, że nawet te promocje są zwyczajnie oszukane.
Według badania portalu Which? 92 proc. analizowanych produktów przecenionych w Black Friday można było nabyć w równej lub niższej cenie w ciągu sześciu miesięcy poprzedzających tę imprezę. Jedną z pralek można było kupić taniej niż w promocji w Black Friday w ciągu aż 136 innych dni w okresie wcześniejszym. W Black Friday wystawiono ją za 309 funtów, ale pięć miesięcy wcześniej kosztowała 249 funtów, a miesiąc później 289. W Polsce cenę ośmiu sztuk mazaków Bic wywindowano aż do poziomu 81 złotych, by je następnie łaskawie przecenić do 31 złotych. Na stronie fakefriday.org można sprawdzić, ile wybrane produkty kosztowały w przeszłości, żeby nie dać się nabrać. Można też po prostu w tym dniu nie kupować.
czytaj także
Oczywiście, wszystkie te kupione w Black Friday niepotrzebne „dobra” trzeba wcześniej wyprodukować, przywieźć, zmagazynować i rozwieźć po punktach detalicznych. To wszystko pochłania potężne ilości energii oraz emituje tony dwutlenku węgla. Już sama dostawa produktów kupionych podczas listopadowych wyprzedaży w internecie obciąża środowisko w ogromnym stopniu. Według Dirty Delivery Report 2021 w Wielkiej Brytanii samo dostarczenie zakupów zrobionych w czarny piątek on-line będzie skutkować emisją 386 tys. ton dwutlenku węgla. To i tak oznacza spadek względem poprzedniego, pandemicznego roku – w 2020 zakupy on-line przy okazji Black Friday odpowiadały za 429 tys. ton CO2. Pojedyncza paczka generuje niecałe 3,7 kg CO2.
Największy emitent brytyjskiego Black Friday, czyli Amazon, wygeneruje tego dnia ponad 15 tys. ton CO2 – ponieważ tylko w ten dzień złożonych zostanie tam 4,1 miliona zamówień. To również spadek – w zeszłym roku było ich 5 milionów. Można by rzec, że to, co dobre dla Amazona, nie jest dobre dla Ziemi. W zeszłym roku podczas „wakacji zakupowych” Amazon pobił rekord – wszyscy sprzedawcy na tej platformie w ciągu czterech dni (od Black Friday do Cyber Monday) wygenerowali przychód o wartości 5 mld dolarów.
czytaj także
Podczas Black Friday najlepiej więc nie wychodzić z domu (chyba że późnym wieczorem), nie włączać komputera, a smartfona używać tylko do dzwonienia. Po co ryzykować moralnego kaca, popadnięcie w długi albo fizyczne przepychanki podczas walki o telewizor lub kurtkę? Zakupy można zrobić w spokojniejszej atmosferze, w pełni świadomie, bez wszechobecnego nacisku na kupowanie tu i teraz. Jeszcze wyjdzie taniej, bo czarnopiątkowe promocje to w większości pic na wodę. Niestety, koszty ekologiczne tej całej imprezy picem na wodę już nie są.