Tylko nieudolni politycy mogą chcieć, żeby ludzie dostrzegali w imigracji zagrożenie gospodarcze i kulturowe.
OKSFORD. Debaty na temat migracji mącą wodę w demokracjach na całym świecie. W kampanii wyborczej przed tegorocznymi wyborami do amerykańskiego Kongresu prezydent Donald Trump starał się zdobyć poparcie, rozdmuchując sprawę „karawany” zubożałych obywateli państw Ameryki Środkowej, którzy pieszo ciągnęli ku południowej granicy Stanów. W czerwcu 2016 roku w Wielkiej Brytanii ostrzeżenia przed nadciągającą wielką falą tureckich imigrantów przyczyniły się do przegłosowania wyjścia z Unii Europejskiej. We Włoszech, na Węgrzech, w Austrii i innych państwach populiści zagarnęli władzę poprzez upolitycznienie kwestii przepływu migrantów i osób ubiegających się o azyl z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. A Friedrich Merz w Niemczech, chrześcijański demokrata, który wciąż ma nadzieję zastąpić niemiecką kanclerz Angelę Merkel, ostatnio zakwestionował to, czy prawo do azylu powinno pozostać zapisane w powojennej konstytucji Niemiec.
Pomimo że sytuacja w każdym kraju jest inna, uchodźcy są coraz częściej utożsamiani z migrantami zarobkowymi; obie te kategorie stały się kluczowymi elementami zaciekłych debat nad tożsamością narodową i wartościami. A jednak nawet jeśli migracja w ostatnich latach miała znaczące skutki makroekonomiczne w wielu krajach OECD, w żadnym z nich na polityczny konflikt nie miała wpływu trzeźwa analiza rzeczywistej roli gospodarczej migrantów w zachodnich demokracjach.
Im bardziej kluczowa staje się imigracja dla szeroko pojętej polityki kulturowej, tym bardziej prawdopodobne, że strategiczne rozwiązania będą oparte na przesłankach pozagospodarczych. Niesie to radykalne skutki, które zagrażają wzrostowi gospodarczemu, a to może prowadzić do dalszego pogłębienia politycznego niezadowolenia.
Polityczny skok na bank
Kwestia migracji nie zawdzięcza swego obecnego statusu jakiejś nagłej zmianie wzorców imigracji ani zmieniającym się postawom społecznych wobec niej, lecz sytuacji politycznej. Imigrację czy sposób, w jaki traktowane są mniejszości narodowe bądź religijne, łatwo przekuć na kwestie elektryzujące całe społeczeństwo. Kiedy nowe partie i ruchy polityczne – od „Ameryki przede wszystkim” Trumpa do włoskiej Ligi pod przewodnictwem Mattea Salviniego – używają imigracji, aby wykroić dla siebie jakąś część elektoratu, partie z głównego nurtu polityki czują się zobowiązane zareagować, również przenosząc tę kwestię do centrum polityki wyborczej.
W kontekście dzisiejszej debaty zwłaszcza migracja zarobkowa jest postrzegana jako albo całkowicie dobra, albo gruntownie zła. A jednak bez subtelniejszego zrozumienia gospodarczego i społecznego wpływu migracji nie będziemy w stanie sformułować strategii politycznych wpierających wzrost i zapewniających dobrobyt zarówno obywatelom, jak i migrantom.
W niedawno przeprowadzonym badaniu odkryliśmy, że od czasu kryzysu finansowego w 2008 roku migracja znacząco przyczyniła się do wzrostu gospodarek państw OECD, ale korzyści z niej płynące były nierówno rozdzielone pomiędzy regionami i grupami dochodowymi. Nasze badania przyniosły także nowe dowody na to, że realna migracja i wyobrażenia o niej coraz bardziej się rozjeżdżają. Okazało się bowiem, że wraz z narastającą falą niechęci wobec imigrantów ogólna migracja uległa zmniejszeniu, co przełożyło się na mniejszy wzrost gospodarczy, a to z kolei stworzyło nowe rodzaje ryzyka związanego z finansami państw i panującą w nich sytuacją społeczną.
Aby zrozumieć konsekwencje zmniejszającej się migracji w gospodarkach rozwiniętych, pomyślmy, że około dwóch trzecich amerykańskiego wzrostu w latach 2011–2016 wynikało z podaży pracy świadczonej przez imigrantów. Dla Wielkiej Brytanii szacujemy, że gdyby imigracja utrzymała się na poziomie z 1990 roku, to w 2014 roku gospodarka tego kraju byłaby o 9% mniejsza, co oznaczałoby rzeczywisty (po uwzględnieniu inflacji) spadek PKB o ponad 175 miliardów funtów (215 miliardów dolarów) według cen z 2016. W Niemczech ten sam scenariusz przyniósłby spadek o 6%, czyli ponad 155 miliardów euro (206 miliardów dolarów) według cen z 2010 roku.
Duże korzyści
Wyliczenia te prawdopodobnie zaniżają wpływ zamrożenia imigracji, ponieważ uwzględniają jedynie bezpośredni efekt podaży pracy ze strony nowo przybyłych imigrantów. A przecież migracja niesie szersze korzyści w długim terminie. Mamy na przykład dowody na to, że migracja przyczynia się do większej podaży pracy wykonywanej przez kobiety poprzez zwiększenie uczestnictwa w sile roboczej nisko wykwalifikowanych kobiet, ale także liczby godzin przepracowanych przez kobiety wysoko wykwalifikowane.
Migracja przyczynia się także do innowacyjności. W Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii migranci 2–3 razy częściej niż rodzimi obywatele zakładają własne firmy, doprowadzają przedsiębiorstwa do statusu „jednorożca” (tzn. wartości miliarda dolarów), zdobywają Nagrodę Nobla, Oscara bądź rejestrują patent.
Wiele wskazuje również na to, że migranci przyczyniają się do ogólnego wzrostu produktywności. Próby zmierzenia tego zjawiska były dotąd nieudane, ponieważ większy wzrost produktywności może być zarówno przyczyną, jak i wynikiem migracji. W naszym badaniu udało się ominąć tę przeszkodę poprzez zastosowanie narzędzi ekonometrii, dzięki czemu zidentyfikowaliśmy silne pozytywne efekty wynikające z migracji. Nasze wyniki potwierdzają zatem dowody mikroekonomiczne i doświadczalne, które wskazują na to, że polityka nastawiona na promowanie migracji wykwalifikowanej kadry rzeczywiście może wesprzeć innowacyjność danego kraju.
Ogólnie rzecz biorąc, produktywność wzrasta dzięki napływowi wysoko wykwalifikowanych pracowników (chociaż niewykwalifikowani oraz średnio wykwalifikowani pracownicy również przyczyniają się do wzrostu produktywności netto). W prężnie rozwijających się kosmopolitycznych miastach na całym świecie wysoko wykwalifikowani migranci odgrywają ważną rolę w pozytywnym sprzężeniu wzajemnie napędzających się innowacji i wzrostu, co z kolei przyciąga jeszcze więcej utalentowanych ludzi. Stąd też najbardziej zaawansowane innowacje stopniowo koncentrują się w regionalnych klastrach gospodarczych o dużej populacji migrantów.
Migranci stanowią np. 45% ludności Toronto i Vancouver, około 35% ludności Londynu i Melbourne oraz aż 95% ludności Dubaju. Szczególnie wykwalifikowani migranci osiedlają się w zaledwie kilku miastach w ramach dość ograniczonego zbioru gospodarek „docelowych”. Same Stany Zjednoczone w swojej historii przyjęły prawie połowę wszystkich wysoko wykwalifikowanych migrantów w OECD oraz jedną trzecią wszystkich wysoko wykwalifikowanych migrantów na całym świecie (według danych z 2010 roku).
czytaj także
Migranci odgrywają nieproporcjonalnie dużą rolę w opracowaniu przełomowych innowacji, które sprawiają, że niektóre regionalne gospodarki zaczynają się wyróżniać spośród innych. Im wyżej zaś plasuje się imigrant w dziedzinie danych umiejętności bądź zdolności osiągania „sukcesu” badawczego, tym większy jego czy jej wkład w przełomowe odkrycia. Przełomy w badaniach, biznesie, kulturze i zarządzaniu są ściśle skorelowane z migracją osób wysoko wykwalifikowanych.
Ogólnoświatowy rynek pracy dla wykwalifikowanych migrantów jest ściśle zintegrowany, co oznacza, że pracownicy odznaczający się największą produktywnością mają skłonność przemieszczać się tam, gdzie czekają na nich największe wynagrodzenia i możliwości. Ten przepływ talentów wytwarza następnie ogólnoświatową sieć rozprzestrzeniania nowych idei i technologii.
czytaj także
Krąg nieufności
Dzisiejsze ośrodki innowacyjności obalają teorię, jakoby duża liczba imigrantów była nie do zniesienia dla społeczności przyjmujących. Kiedy miasta bądź regiony doświadczają bezpośrednich korzyści płynących z migracji, wykazują się też większą tolerancją, co jest zresztą zrozumiałe. Problem polega na tym, że wiele osób pozostających poza takimi dynamicznymi skupiskami przynajmniej częściowo kojarzy własne wykluczenie i alienację z imigrantami, których widzą wewnątrz klastrów innowacyjności. Podczas gdy migranci z całego świata wydają się znakomicie sobie radzić w nowych kosmopolitycznych ośrodkach, coraz większa liczba mieszkańców niszczejących miast i miasteczek nie jest w stanie znaleźć zatrudnienia bądź utrzymać przyzwoitego poziomu życia. Tak wyraźne różnice pomiędzy regionami tworzą podatny grunt dla polityków, których celem jest mobilizacja niezadowolonych.
Kaja Puto: Przestańmy udawać, że pytanie o migrantów zaczyna się od „czy”
czytaj także
Gdyby politycy ograniczyli napływ imigrantów w swoich krajach, miasta takie jak Londyn czy Nowy Jork straciłyby na tym najbardziej. Poważne zakłócenie napływu osób mogłoby także przynieść negatywne skutki w innych regionach – po prostu regionalne ośrodki innowacji napędzają większą część ogólnego wzrostu produktywności. Jednakże korzyści płynące z tego wzrostu nie są odczuwalne w całej gospodarce. Wyzwaniem, które stoi przez decydentami, jest zatem zapewnienie, by było inaczej.
Gdyby korzyści płynące z migracji były szerzej odczuwalne, zmalałaby waga, jaką przypisuje się polityce imigracyjnej w debacie publicznej, a to zmniejszyłoby ryzyko wprowadzenia w życie strategii politycznych ograniczających wzrost gospodarczy. Dzisiaj zwalniany z pracy robotnik z Wisconsin raczej nie uwierzy w jakieś abstrakcyjne argumenty o zaletach imigracji lub korzyściach płynących z życia w Palo Alto [w Dolinie Krzemowej – przyp. tłum.]. Z punktu widzenia takich robotników „nowa normalność” wiąże się bowiem ze stagnacją ich dochodów, mniejszymi szansami na awans społeczny oraz pogłębiającymi się nierównościami w poziomie dochodów i majątku – wszystkie te problemy zaostrzył kryzys finansowy w 2008 roku.
Pierwszym krokiem do zwalczenia niechęci wobec imigrantów jest uświadomienie sobie, że napływ migrantów niekoniecznie i nie zawsze jest korzystny dla wszystkich grup. Podobnie jak w przypadku uwolnienia handlu i innych reform „ogólne korzyści” nie muszą wcale oznaczać „powszechnych korzyści”. Zawsze znajdą się poszczególne grupy bądź regiony, które będą wymagały ochrony i stosownych rekompensat.
Ci, którzy korzystają, i ci, którzy tracą na migracji
Nasze badanie wykazało, że podczas gdy imigracja podnosi ogólny poziom dochodów i wzrostu gospodarczego, pozostawia na lodzie zwłaszcza krajowych pracowników o niskich kwalifikacjach. W wielu zaawansowanych gospodarkach migranci konkurują z nisko wykwalifikowaną siłą roboczą, jednocześnie uzupełniając kadry wysoko wykwalifikowane, zwiększając tym samym udział dobrze zarabiających pracowników w zbiorczych zestawieniach korzyści. Warto przy tym zauważyć, że w wielu przypadkach najbardziej zagrożeni zastąpieniem przez migrantów są pracownicy sami będący imigrantami. Zaobserwowano to w Wielkiej Brytanii, gdzie wzrost zarobków wśród imigrantów pozostawał daleko w tyle za zarobkami miejscowych pracowników od czasu natężenia imigracji, która nastąpiła około 2004 roku.
czytaj także
Mimo wszystko, nawet jeśli nisko wykwalifikowani miejscowi pracownicy nie są szczególnie zagrożeni utratą pracy na rzecz nisko wykwalifikowanych imigrantów, niekiedy zastępowani są lepiej wykwalifikowanymi imigrantami, którzy znajdują zatrudnienie w zawodach poniżej swoich kwalifikacji. Co ciekawe, nierówności często powstają na skutek nieskutecznych mechanizmów uznawania kwalifikacji, czego wynikiem jest narażenie nisko wykwalifikowanych pracowników na nieproporcjonalnie dużą konkurencję ze strony imigrantów.
Wynika z tego, że instrumenty wspierające migrantów w znalezieniu zatrudnienia zgodnego z ich kwalifikacjami doprowadziłyby do zwiększenia zarobków nisko wykwalifikowanych pracowników krajowych, lepszej sytuacji samych imigrantów oraz lepszego funkcjonowania gospodarki jako całości. W ramach naszego badania ustaliliśmy, że znacząca część „zarobkowych punktów karnych za imigrację” powiązana jest z brakiem dostępu imigrantów do wyżej opłacanych zawodów (nawet po uwzględnieniu wykształcenia). Potrzeba zatem strategii politycznych zmierzających do zniesienia barier informacyjnych, takich jak prywatne listy ogłoszeń pracy. Niemcy, które stosują aktywne strategie regulacji rynku pracy, stanowią pod tym względem przydatny model.
Rodrik: Migracja czasowa zbawi Europę (i Afrykę przy okazji)
czytaj także
Przy braku strategii politycznych umożliwiających rozłożenie gospodarczych korzyści z obecności migrantów na całe społeczeństwo (i bez uporania się z szeregiem innych problemów społecznych) propozycje populistów zmierzające do ograniczenia imigracji będą nabierały rozpędu i zagrażały zachodnim gospodarkom. Starzejące się społeczeństwa potrzebują bowiem imigrantów, którzy będą płacić podatki i napędzać gospodarkę, zwłaszcza kiedy borykają się z ciężarami związanymi z wysokim zadłużeniem publicznym i słabnącym wzrostem produktywności. Nawet jednak bez tych czynników imigranci są idealnymi podatnikami. Swoje wykształcenie zdobyli zazwyczaj gdzie indziej, a emigrują przed emeryturą, zatem w nowych krajach opłacane przez nich podatki przewyższają pobierane przez nich świadczenia.
Problem polega na tym, że wielu wyborców w gospodarkach krajów rozwiniętych nie zdaje sobie z tego sprawy. W toczącej się debacie na temat imigracji pełno jest zresztą nieporozumień. Wiele osób postrzega migrację jako bardziej rozpowszechnioną i mniej produktywną, niż jest w rzeczywistości. Ankiety przeprowadzone w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych i Niemczech wykazały, że respondenci pięciokrotnie (!) przeszacowują liczbę bezrobotnych wśród migrantów, a dwukrotnie – odsetek imigranckich gospodarstw domowych o niskich dochodach. Ostatnio zmiana nastawienia skupia się jednak na konkretnych podgrupach.
czytaj także
Zagrożenia prawdziwe i wymyślone
Dwa czynniki wpływają w największym stopniu na postawy wobec imigrantów. Pierwszy to stopień narodowej solidarności, który opisuje to, jak bardzo ludzie współodczuwają z osobami innych narodowości, i odzwierciedla, w jakim stopniu ludzie definiują się poprzez własną narodowość. Drugi czynnik to postrzegana ograniczoność zasobów, tj. to, w jakim stopniu ludzie uważają, że kluczowe zasoby gospodarcze – usługi publiczne, miejsca pracy itp. – są niewystarczające.
Nasze badanie wykazało ścisłą zależność pomiędzy postrzeganym wpływem migrantów na takie zasoby a nastawieniem do migracji. Opinie społeczeństwa w tej materii nie są jednak niezmienne. Doświadczenia Japonii sugerują, że poprzez zmianę rozpowszechnionych, acz błędnych poglądów, jakoby migranci konsumowali więcej zasobów, niż robią to w rzeczywistości, ustawodawcy byli w stanie budować rosnące publiczne poparcie dla bardziej gościnnych strategii imigracyjnych.
Aby takie mylne sądy korygować, trzeba jednak podjąć konkretne działania. Na przykład kiedy zawodzą usługi publiczne, poparcie dla migracji słabnie wśród wszystkich grup społecznych. Pogląd, że zasób danej usługi jest ograniczony – znany jako błąd „stałej ilości”, również w przypadku miejsc pracy (tzw. lump of labour fallacy) – zyskuje w takich sytuacjach na sile. Złe nastawienie do imigrantów zazwyczaj się zaostrza, kiedy ludzie martwią się o dostępność usług użyteczności publicznej i miejsc pracy.
W tym kontekście polityka zaciskania pasa wdrożona w wielu zachodnich gospodarkach w ciągu ostatniego dziesięciolecia mogła wywołać niechęć wobec imigrantów, zwłaszcza wśród uboższych społeczności, które najbardziej odczuły cięcia wydatków publicznych. Poza tym osoby z najniższym poziomem wykształcenia częściej odczuwały efekty stagnacji gospodarczej i bardziej identyfikowały się ze swoją narodową tożsamością.
Ratowanie uchodźców na łodziach? Szlachetne, ale nie rozwiąże problemu imigracji
czytaj także
Polityka, głupcze!
Pomimo że warunki gospodarcze i demograficzne wpływają na nastawienie do imigrantów, nie wyjaśniają, dlaczego migracja stała się tak silnie mobilizującym narzędziem politycznym. W rzeczywistości w Wielkiej Brytanii z biegiem czasu zwiększyła się akceptacja dla imigrantów. W tym samym czasie jednak praktyka rządzących coraz bardziej uwzględniała nastroje nieprzychylne imigracji.
Jednym z powodów może być – przynajmniej w Europie – to, że podczas gdy tradycyjnie centrolewicowe i centroprawicowe partie zbliżyły się do siebie pod względem programów gospodarczych i społecznych, nowe partie, oparte na tożsamości, coraz szerzej wypełniały pozostałą przestrzeń. W przeciwieństwie do ugrupowań o szerokim elektoracie nowi zawodnicy w polityce budowali koalicje, opierając się na wąsko definiowanych kwestiach kulturowych.
czytaj także
Do tych kwestii należy migracja, ponieważ można ją przedstawić w taki sposób, aby odnosiła się do emocji głębokich, opartych na wartościach. Wykorzystywanie jej w ten sposób wyda się znajome każdemu, kto śledził postępujący w ostatnich kilku latach wzrost wpływów prawicowych partii nacjonalistycznych w Europie. Ruchy nacjonalistyczne rosły w siłę od czasu kryzysu finansowego, który wyznaczył początek nowej ery sprzeciwu wobec elit i sceptycyzmu wobec rządzących i ekspertów.
Takie powiązanie, włącznie ze sprzeciwem wobec elit, bardzo przysłużyło się prawicowym kandydatom, którzy opowiadają się przeciwko imigracji, zarówno w USA, jak i w Europie. Poprzez przedstawienie imigracji jako zagrożenia dla tożsamości narodowej dzisiejsi populiści zmienili ton debaty. Obecnie skupia się ona głównie na rzekomym zagrożeniu dla spójności kulturowej, w efekcie czego stracił na znaczeniu fakt, że błędne jest potoczne założenie o tożsamości polityki wobec uchodźców i polityki imigracyjnej. Politycy z tzw. głównego nurtu bądź to przesuwają się na prawo w kwestiach związanych z imigracją, jak pokazała ostatnio Hillary Clinton, nawołując, aby „Europa zrobiła porządek z migracją”, bądź starają się tematu w ogóle nie poruszać. W Europie ta kwestia może być jedną z kluczowych.
Nacjonaliści i populiści uczynili migrację jedną z głównych kwestii w walce o władzę między partiami skupiającymi szeroki elektorat a partiami tożsamościowymi. Sam już ten fakt niesie groźne konsekwencje dla ustawodawstwa gospodarczego, zwłaszcza w Europie, gdzie swobodny przepływ osób – migracja wewnętrzna – jest jednym z filarów Unii Europejskiej.
Tak czy inaczej, obawy obywateli związane z imigracją wymagają reakcji, podobnie jak podstawowe przyczyny ich niepokojów ekonomicznych. Jak wykazały nasze badania, wpływ migracji na gospodarkę zależy od regulujących ją strategii politycznych. Migranci muszą mieć dostęp do miejsc pracy odpowiadających ich kwalifikacjom, a ich wkład we wzrost gospodarczy musi się przekładać na powszechne korzyści.
Obecnie jednak w zbyt wielu krajach nastawienie opinii publicznej do migracji nie idzie w parze z takimi celami. Zamiast postrzegać imigrację jako silnik napędzający wzrost, ludzie dostrzegają w niej zagrożenie gospodarcze i kulturowe. Kraje, które desperacko potrzebują migrantów, żeby zneutralizować zmniejszający się drastycznie współczynnik dzietności, teraz odwracają się do nich plecami.
Politycy usiłujący udowodnić swoją niezłomność w kwestiach imigracyjnych nie tylko polaryzują elektorat w całym zachodnim świecie, ale także uczestniczą w strategii, która może wykoleić gospodarki ich własnych krajów.
Uchodźca, społecznik, prawdziwy Polak. Historia Elmiego Abdiego
czytaj także
**
Ian Goldin (@ian_goldin) jest profesorem Wydziału Globalizacji i Rozwoju na Uniwersytecie Oksfordzkim.
Benjamin Nabarro pracuje na stanowisku Senior Associate w Grupie ds. Globalnych Strategii i Makroekonomii w Citigroup. Wspólnie napisali książkę pt. Migration and the Economy: Economic Realities, Social Impacts and Political Choices.
Copyright: Project Syndicate, 2018. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.
***
W dniach 10-16 czerwca trwają 5. Warszawskie Dni Różnorodności. Krytyka Polityczna jest patronką wydarzenia.