Pierwszy raz od bardzo dawna naukowcy cieszą się uwagą i wiarygodnością. Może to doświadczenie pozwoli nam uwierzyć i w inne ich wyliczenia?
Wielu zadaje sobie dzisiaj pytania: czy kiedyś jeszcze będzie tak jak dawniej? Czy stary świat się kończy? Radzimy sobie z nimi lepiej lub gorzej w zależności od tego, jak sami postrzegamy dzisiejszą sytuację. Melanie Mitchell, amerykańska profesorka zajmująca się badaniami nad złożonością, sugeruje, że większość osób przyjmuje jedną z trzech analogii, aby nadać sens temu, co się dzieje: analogię wojny, kataklizmu lub grypy.
Ci, co postrzegają koronawirusa przez pryzmat grypy, są najmniej skłonni do zmiany swoich zachowań. Bagatelizują oni zagrożenie, zapominając, że koronawirus jest bardziej groźny od zwykłej grypy chociażby tylko z prostego powodu, że jest nowy i nie mamy jeszcze na niego odporności. Druga strategia, porównywanie wirusa do kataklizmów naturalnych, prowadzi nas do panicznych zakupów. Analogia wojny pomaga zaś usprawiedliwiać polityki, dla których w normalnych czasach nie znaleźlibyśmy akceptacji.
Ja bym dodała czwartą analogię: apokalipsy. Z niej bierze się zarówno oczekiwanie końca świata, jak i nadzieja na zmianę porządku społeczno-ekonomicznego lub romantyczne wizje uduchowienia ludzkości wobec tego „uniwersalnego” doświadczenia.
czytaj także
Los się musi odmienić
Z jednej strony nadzieja na lepszy, postwirusowy świat jest umotywowana narastającą świadomością zagrożeń systemowych w świecie, w którym żyjemy. Występowaniem ryzyk niezależnych od pandemii: zbliżającego się nieubłaganie kryzysu klimatycznego, odwiecznej groźby kryzysu finansowego czy narastających nierówności społeczno-ekonomicznych. A więc stoi za nią realna potrzeba zmiany, o której wiele się mówiło przed pandemią. Obecny kryzys urealnił części osób coś, co do tej pory było dla nich abstrakcyjne, i daje nadzieję, że będzie motorem do zmiany.
Popkiewicz: Pandemia – katastrofa zdrowotna, społeczna i gospodarcza z apokalipsą zombie w tle
czytaj także
Z drugiej zaś strony nadzieja na zmianę świata zdaje się wynikać z potrzeby nadania pandemii głębszego sensu. Jeżeli musimy nagle ograniczyć realizację naszych potrzeb, to szukamy wytłumaczenia, czemu nas taka sytuacja spotkała i czemu miałaby służyć. Stąd nadzieja – że pandemia musi doprowadzić do jakiejś zmiany na lepsze. Jednak nie urzeczywistni się ona, o ile nie odrobimy z obecnej sytuacji lekcji.
Lekcja pierwsza: niewidzialna ręka nie istnieje
Pierwsza lekcja wymaga uświadomienia sobie, że nawet najlepiej zaprojektowane bodźce nie zastąpią odpowiedzialnych obywateli, o czym pisze Samuel Bowles w swojej najnowszej książce. Ekonomiści uwierzyli za Adamem Smithem, że można zbudować dobre społeczeństwo, w którym każdy kieruje się własnym interesem. Kiedy te egoistyczne preferencje generują zbyt dużo skutków ubocznych, wystarczy zmienić zachęty ekonomiczne, aby je zminimalizować, co najczęściej sprowadza się do próby zmian zachowań ludzi za pomocą bodźców finansowych, czyli polityk opartych na karach i nagrodach.
Jak mylne jest to podejście, uświadamia nam obecny kryzys – pierwsze protesty wobec zakazów mających na celu ograniczanie rozprzestrzeniania się wirusa obserwujemy w Stanach Zjednoczonych, gdzie wiara w rynki i nadrzędną wartość wolności jednostki są praktycznie absolutne i nawet ograniczenia ratujące życie są postrzegane jako zamach na nie.
Bezkrytyczna wiara ekonomistów w siłę niewidzialnej ręki prowadzi do nieadekwatnych polityk, które wypierają dobre intencje. Zjawisko to najlepiej ilustruje przykład przedszkoli, w których zostały wprowadzone opłaty za spóźnianie się rodziców odbierających dzieci. Polityka ta spowodowała, że spóźniali się oni częściej a nie mniej, jako że płacąc karę, przestawali się troszczyć o nauczycieli, postrzegając nową sytuację jako transakcję handlową.
Lekcja druga: strach, mandaty i lojalność klanowa to działania krótkowzroczne
Problemów takich jak epidemie, zmiany klimatyczne czy inne złożone kryzysy nie da się rozwiązać za pomocą prostych nakazów i zakazów. Działają one tylko w krótkim okresie: łatwo jest kontrolować, czy obywatel został w domu. Jednak pytanie: co dalej? Kiedy ze względów ekonomicznych konieczne będzie poluzowanie obostrzeń i zakazów, to, jak dalej potoczy się pandemia, będzie zależało już od zachowań każdego z nas.
Jeżeli od początku rządy sterują pandemią za pomocą kar, mandatów, strachu oraz obostrzeń, nie uzasadniając ich naukowymi faktami, zwalniają niejako obywateli z odpowiedzialności za ich własne zachowanie, krytyczne myślenie oraz indywidualne inicjatywy, które będą kluczowe na kolejnych etapach.
Kary wypierają skłonność jednostek do współpracy, a to solidarność międzypokoleniowa, międzyludzka i ta wobec krajów najuboższych zdeterminują, czy wyjdziemy z tego kryzysu – jako ludzkość – obronną ręka.
Jest to ważne, bo większość ekonomistów nie ma wątpliwości, że obecny kryzys jest przejściowy i gospodarka wcześniej czy później wróci do normy. Niektóre firmy i sektory upadną, na ich miejsce pojawią się nowe. To pojedynczy ludzie będą płacić cenę obecnego przestoju gospodarczego. Według wstępnych wyliczeń oczekuje się, że 6 tygodni społecznego dystansowania przełoży się na 6-procentowy spadek PKB, inni spodziewają się nawet 25 procent spadku w USA do końca pandemii. Badania te pokazują także, że osoby zarabiające najmniej ucierpią dysproporcjonalnie bardziej niż ci w wyższych grupach dochodowych.
czytaj także
Nawet kiedy obostrzenia się skończą, a wirus będzie jeszcze cyrkulował wśród nas, cenę za otwarcie gospodarki nadal będą płacić osoby o obniżonej odporności z różnych grup ryzyka. Dla nich świat z wirusem w obecnej sytuacji to wyrok więzienia. Retoryka „chrońmy swoją rodzinę, naród i gospodarkę” przysłania potrzebę szerokiej współpracy międzyludzkiej i zwykłej życzliwości, które będą niezbędne do łagodzenia długoterminowych ekonomiczno-społecznych skutków kryzysu. To nastroje społeczne odegrają znaczącą rolę w tym, jak szybko gospodarka odbije. Retoryka strachu zamiast budowania współpracy i zaufania będzie miała realne społeczno-ekonomiczne konsekwencje.
Lekcja trzecia: twoje decyzje i działania mają sens
Analogia apokalipsy sprzyja myśleniu w kategoriach wszystko albo nic. Jednak zmiany społeczne czy systemowe to mozolna praca małych kroków i małych wyrzeczeń.
W tym kontekście lekcja z obecnej sytuacji jest optymistyczna. Uzmysławia, że działania i decyzje każdego z nas mają znaczenie, a rząd czy tym bardziej rynek nie są w stanie same rozwiązać obecnego kryzysu.
Podział rynek – państwo – społeczeństwo wydaje się anachronizmem wobec kryzysów, które wymagają wszelakiej, skomplikowanej i wielopoziomowej współpracy. Często można spotkać się z retoryką, że jednostkowe zmiany zachowań nie mają znaczenia w walce ze zmianami klimatycznymi, że jest to przerzucanie na ludzi odpowiedzialności za problemy, które generuje system kapitalistyczny. Czyli problemy, które można rozwiązać tylko zmianą systemu lub zmianami instytucjonalnymi. Bo przecież „czy zjem burgera czy nie, krowa i tak umrze, czy kupię bilet czy nie, samolot i tak poleci”.
Indywidualizacja winy za katastrofę klimatu – jeszcze większe świństwo niż myślisz
czytaj także
Otóż nie – pandemia pokazała, że linie lotnicze ograniczały siatkę połączeń same z siebie wobec spadku popytu, jeszcze zanim zamknięto lotniska. Badacze epidemiologii potrafią też w miarę precyzyjnie wyliczyć, o ile krócej będzie trwała pandemia, jeżeli każdy z nas zredukuje liczbę osób, z którymi się spotyka, lub w zależności od tego, jaki procent osób zostanie w domu w najgorszych okresach zakażeń.
Na tej podstawie modyfikujemy swoje zachowania. Pierwszy raz od dawna naukowcy cieszą się wiarygodnością. Może to doświadczenie pozwoli nam uwierzyć i w inne ich wyliczenia: że ograniczając jedzenie mięsa, liczbę podróży lotniczych czy domagając się inwestycji w energię odnawialną, mamy jeszcze czas, żeby zapobiec katastrofie klimatycznej, kiedy już obecna pandemia minie. Bo minie, ludzkość już wychodziła z gorszych opałów.
Ale o ile sami nie uwierzymy w naszą moc sprawczą i odpowiedzialność za innych, lepszego świata postwirusowego nie będzie.