Gospodarka

Deweloper na Swoim, czyli program mieszkaniowy Platformy

Jako że sam jestem beneficjentem jednego z polskich programów mieszkaniowych, mogę zobrazować skalę propozycji PO. Gdy w 2014 roku korzystałem z programu Mieszkanie dla Młodych, który zapewniał 10-procentowy wkład własny, otrzymałem od państwa niecałe 20 tys. złotych. Platforma proponuje więc kredytobiorcom jakieś trzydzieści razy więcej.

Udawanie kogoś innego zwykle wychodzi sztucznie, ale w konwencji żartu lub zabawy bywa całkiem sympatyczne. Na przykład imprezy przebierane czasem są dość udane, a nawet jeśli nie są, to przynajmniej można podczas nich zrobić zabawne zdjęcia. Znacznie gorzej jest wtedy, gdy ktoś udaje kogoś innego zupełnie na poważnie, licząc na to, że obserwatorzy dadzą się nabrać.

Najwięcej zażenowania wzbudza jednak udawanie na poważnie kogoś, kogo się zwyczajnie nie lubi. W takich sytuacjach prawda bezlitośnie rzuca się w oczy, udający jest sztywny i nieporadny, co rusz opowiada jakieś głupoty lub popełnia faux-pas. Obserwujących tę nieudaną inscenizację ogarnia nieznośne poczucie krindżu, człowiek myśli tylko o tym, żeby jak najszybciej wyjść i już na to nie patrzeć.

Właśnie takie poczucie zażenowania w obserwatorach sceny politycznej wywołała Platforma Obywatelska, która postanowiła przez chwilę udawać socjalistów z prawdziwego zdarzenia.

Deweloperzy kopiują strategię Rosji, ale rząd znalazł rozwiązanie

Czego nie rozumieją farbowani lewicowcy

Partia opublikowała zarys swojego programu mieszkaniowego, który według samego Donalda Tuska ma być „realizacją stwierdzenia, że mieszkanie jest prawem, a nie towarem”. Czołowa partia polskich liberałów wzięła więc na sztandar lewicowe hasło, które przez polskich liberałów było w ostatnich latach niemiłosiernie wyszydzane i krytykowane ze wszystkich stron. Leszek Balcerowicz przewróciłby się w grobie, gdyby nie to, że żyje.

Jak można było się spodziewać, ta przebieranka zupełnie się Platformie nie udała. Wszystko im się pomieszało, ewidentnie nie zrozumieli też, o co chodzi w tym sztandarowym haśle. Udawani lewicowcy wciąż nie rozumieją, że polityka socjaldemokratyczna nie polega na finansowaniu przez państwo komercjalizacji i prywatyzacji, tylko na rozwijaniu domeny publicznej i poszerzaniu obszarów tego, co jest wspólne.

W rezultacie realizacja hasła „mieszkanie prawem, nie towarem” w wykonaniu PO skończyła się stworzeniem koszmarnego potworka, którego trzeba jak najszybciej utłuc, żeby przypadkiem nie dorósł i nie zaczął robić poważnych problemów.

Głównym filarem programu mieszkaniowego PO jest Kredyt 0%, czyli instrument finansowy skierowany do osób poniżej 45. roku życia, które chciałyby kupić pierwszy lokal. Oczywiście polscy liberałowie po założeniu na moment czerwonych koszulek nie zaproponowaliby czegoś, co ograniczyłoby zyski sektora bankowego – nie żartujmy. W systemie tym odsetki oraz marże bankowe byłyby spłacane przez państwo.

Przestańcie udawać, że nie musicie jeść i mieć gdzie mieszkać

Z budżetu nas wszystkich co roku spłacalibyśmy kilka procent zobowiązań szczęśliwych posiadaczy nowych mieszkań własnościowych. Kilka procent to na pierwszy rzut oka wydaje się niewiele – ale przecież oprocentowanie kredytów liczone jest w skali roku. Łączna wartość dofinansowania dla jednego beneficjenta tego programu byłaby więc sumowana przez jakieś ćwierć wieku.

Przykładowo przy kredycie o wartości 445 tys. zaciągniętym na 25 lat przy oprocentowaniu 6 proc. łączna kwota do spłaty to wyraźnie ponad milion złotych. Według planu PO beneficjent miałby spłacać jedynie kapitał, a pozostałą część wzięłoby na siebie państwo. Inaczej mówiąc, jeden beneficjent tego programu otrzymałby od państwa łączne wsparcie finansowe rzędu ok. 600 tysięcy złotych. Na swoje prywatne mieszkanie, które potem ewentualnie przekaże dzieciom albo innym członkom rodziny. To nieprawdopodobna szczodrość ze strony PO, wynikająca zapewne z tego, że Tusk i spółka nie rządzą, więc nie muszą tego czegoś wdrażać.

Jako że sam jestem beneficjentem jednego z polskich programów mieszkaniowych, mogę zobrazować skalę propozycji PO. Gdy w 2014 roku korzystałem z programu Mieszkanie dla Młodych, który zapewniał 10-procentowy wkład własny, otrzymałem od państwa niecałe 20 tys. złotych. Platforma proponuje więc kredytobiorcom jakieś 30 razy więcej.

Oczywiście beneficjenci programu tych pieniędzy nie zobaczą – trafią one prosto do sektora bankowego. Dzięki temu banki będą mogły wypłacać sowite premie zarządom, dyrektorom i pomniejszym kierownikom. Faktycznie, socjalizm pełną gębą.

W przeszłości funkcjonował już podobny program, ale na zdecydowanie mniejszą skalę. Mowa o Rodzinie na Swoim, która oferowała spłatę części kredytu z budżetu państwa. W RnS państwo spłacało jednak odsetkową część raty tylko przez pierwsze osiem lat.

W czasie obowiązywania programu stopy procentowe były znacznie niższe niż teraz – wynosiły ok. 4,5 proc. (obecnie to 6,75 proc.). Ceny mieszkań także były zupełnie inne – w Katowicach były ponad dwukrotnie niższe. Łączna wartość RnS sięgnęła ok. 5 miliardów złotych. Obecna propozycja mieszkaniowa PO byłaby wielokrotnie kosztowniejsza – musielibyśmy wydać co najmniej kilkadziesiąt miliardów złotych (a najprawdopodobniej grubo ponad sto).

Według Borysa Budki w pierwszym roku obowiązywania programu kosztowałby on 4 miliardy złotych. Siłą rzeczy owe 4 miliardy płacilibyśmy też w kolejnych latach na spłatę kredytu tych samych osób, które zdążyły już skorzystać z hojnej oferty PO. Tak więc te 4 miliardy w kolejnych latach nie dawałyby żadnego efektu popytowego – on zostałby skonsumowany w pierwszym roku, gdy beneficjenci zaciągnęli kredyt i kupili mieszkanie. Te pieniądze byłyby po prostu transferowane do sektora bankowego. Efekt podażowy dawałyby tylko kolejne miliardy złotych dla nowych beneficjentów programu.

I tak co roku – prawdziwa piramida finansowa. Bernie Madoff lepiej by tego nie wymyślił.

Zaleta patodeweloperki? To, że w kraju o tak dużym głodzie mieszkaniowym ktokolwiek buduje mieszkania [rozmowa]

Cieszą się nie tylko banki

Oczywiście szczęśliwi byliby także deweloperzy – aż trudno im ukryć satysfakcję po ogłoszeniu programu PO. Państwo zapewniłoby im stały dopływ nowych klientów, dzięki czemu nie musieliby schodzić z marży i obniżać cen. Prezes JW Construction Janusz Wojciechowski odebrał propozycje Tuska tak entuzjastycznie, że aż pozwolił sobie na nieco zbyt dużo szczerości. W rozmowie z „Wprost” stwierdził: „Do głowy by mi nie przyszło, że Donald Tusk wyjdzie z takim programem. Muszę mu pogratulować. Znalazł dobry patent na kryzys w naszej branży. Może to i nawet zbyt duży ukłon w naszą stronę”. Och, to nadmierna łaskawość, panie Donaldzie, ale oczywiście skorzystam, bo to nieuprzejme odmawiać tak szczodrym propozycjom.

Jeśli ktoś pomyślał, że PO wykorzystała już cały swój zasób lekkomyślności, to jest w błędzie. Farbowani socjaliści postanowili dorzucić coś jeszcze głupszego – otóż planują oni uruchomienie dopłaty 600 złotych dla wynajmujących mieszkania. Każdy najemca, który nie posiada własnego mieszkania, mógłby skorzystać z takiej dopłaty.

W Polsce w mieszkaniach wynajmowanych na zasadach rynkowych mieszka ok. 4 proc. populacji. Mówimy więc potencjalnie o kilkuset tysiącach gospodarstw domowych, które mogłyby skorzystać z takiej dopłaty. Koszt tego programu sięgnąłby więc kilkuset milionów złotych miesięcznie i kilku miliardów rocznie. Gdyby rynek najmu się rozrastał, kwota ta stopniowo by rosła.

Można się domyślić, że takie świadczenie celowe zostałoby w znacznej części skonsumowane przez właścicieli najmowanych mieszkań. Landlordzi nawet inflację wykorzystali do podnoszenia czynszów. Przychodzą do najemców i składają im oferty nie do odrzucenia, tłumacząc to rosnącymi cenami. Zapytani o realny wzrost ich kosztów, zwykle nie potrafią odpowiedzieć – przecież oni tego nie liczą – albo zwyczajnie nie chcą. Zobaczyli wskaźnik inflacji liczony przez GUS oraz przeciętne ceny najmu w okolicy i na tej podstawie podnoszą czynsze.

To doświadczenie wielu polskich najemców. Po uruchomieniu dopłaty do czynszów landlordzi także szybko zgłosiliby się po dodatkowe pieniądze. Dzień dobry, dostali państwo 600 złotych od Tuska? To proszę oddać przynajmniej 400.

Sen z głową w zlewie. Jak się mieszka w mikrokawalerce

Tak więc realizacja hasła „mieszkanie prawem, nie towarem” w wykonaniu PO sprowadzałaby się do transferowania publicznych pieniędzy do kieszeni banków, deweloperów oraz landlordów. Trudno o większą bezczelność.

W tym wszystkim nie o wysokie koszty się rozchodzi, ale o sposób ich wpompowania w gospodarkę. Samo wydanie przez państwo 100 miliardów złotych (lub więcej) na mieszkania jest oczywiście jak najbardziej uzasadnione. Jednak za taką kwotę mogłyby powstać setki tysięcy mieszkań komunalnych lub państwowych. Dzięki temu powstałby efekt podażowy, który doprowadziłby do spadku cen, gdyż deweloperzy musieliby konkurować z nowym, istotnym graczem na rynku – czyli sektorem publicznym. Wzrósłby także zasób mieszkaniowy miast, dzięki czemu mogłyby one prowadzić politykę mieszkaniową znacznie skuteczniej.

Dziki kraj patrzy na reprywatyzację

Lewicowa polityka polega na rozszerzaniu domeny publicznej i własności wspólnej, a nie pompowaniu pieniędzy do sektora prywatnego. Tym samym lewicowa polityka mieszkaniowa powinna polegać na budowie nowych lokali należących do sektora publicznego (gmin, państwa i publicznych jednostek organizacyjnych), które następnie byłyby wynajmowane na ustalonych zasadach mieszkańcom miast i miasteczek.

Ustalając te zasady – między innymi wysokość czynszów – publiczni właściciele mieszkań wpływaliby na cały rynek mieszkaniowy, tworząc standardy, szerząc dobre praktyki i oddziałując na ceny. Dzięki temu z każdym rokiem rósłby potencjał sektora publicznego do kształtowania skutecznej polityki mieszkaniowej. Niezwykle kosztowny program PO ten potencjał jeszcze by ograniczał, gdyż udział publicznego zasobu mieszkań w ogólnej liczbie lokali w Polsce co roku by spadał – wszak pieniądze te napędzałyby budowanie mieszkań przez deweloperów, a nie gminy czy państwo.

To są zupełnie oczywiste wnioski dla każdego, kto zna prawdziwe znaczenie hasła „mieszkanie prawem, nie towarem”. Oczywiście politycy PO mogą o tym nie wiedzieć – przecież oni wykorzystali to hasło tylko dlatego, że stało się ostatnio całkiem modne. Na moment postanowili więc przywdziać czerwone koszulki i pobawić się w młodych i pełnych entuzjazmu socjalistów. Wyszedł z tego krindż gorszy niż tiktok kancelarii Sławomira Mentzena.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij