Wyjaśnijmy, co powinno być przedmiotem prac komisji śledczej.
Wyobraź sobie, że jesteś bankiem i siedzisz przy stole. Kładziesz na nim swój portfel – to twój kapitał, znaczy kapitał banku. A teraz pani Ewie, która siedzi naprzeciwko, pożyczasz 100 złotych. Nie, nie chodzi o to, że wyjmujesz z portfela stówę i jej wręczasz. Jesteś bankiem, więc możesz na każde 10 zł złożonego u ciebie depozytu kreować sobie pieniądz bezgotówkowy, bylebyś tylko odprowadził obowiązkowe 3,5 procenta rezerwy do NBP.
Jak PR-owe i medialne „szumidła” mają wyciszać aferę wokół KNF
czytaj także
Nie możesz jednak pożyczać w nieskończoność. Jesteś bowiem związany, jak to w życiu, arcyważnym stosunkiem. W przeogromnym skrócie: stosunkiem funduszy własnych (funduszu podstawowego) do aktywów ważonych ryzykiem, który to stosunek nie może być mniejszy niż 8 procent, a właściwie to ciut więcej niż 8 procent. Tak, wiem, to matematyka z finansami i rachunkowością, ale spróbujmy złapać się za ręce i przejść przez nie razem, a nie osobno. A zatem: na górze, czyli nad kreską, mamy twój portfel, czyli kapitał (tam są te fundusze własne, w tym podstawowy). Pod kreską zaś mamy aktywa (czyli wierzytelność od pani Ewy) mnożone przez wagi ryzyka wyrażane procentem. Wagi są różne (0 proc., 30 proc., 50 proc.) i zależą od tego, kim jest pani Ewa (bankiem, państwem, osobą fizyczną), co i na co jej pożyczasz i w jakiej walucie. Słowem, jak duże jest ryzyko, że pani Ewa pożyczonej kasy nie odda. No to jeszcze raz: na górze portfel, na dole wierzytelność do pani Ewy mnożona przez wagę ryzyka. I teraz, ten stosunek góry do dołu musi wynieść około 8 procent albo ciut więcej. Bo, nie wnikając w szczegóły, Unia Europejska nakazuje właśnie minimum 8 procent, KNF dorzuca bufory, liczy się to łącznie, fundusze różnie są definiowane, uwzględnia się różne rodzaje ryzyka, itp. Nieważne, jako bank wiesz, jak to masz liczyć i ciągle pilnować, żeby stosunek góry do dołu nie spadł poniżej 8 procent plus buforek. No a w konsekwencji nie możesz wszystkiego rzucić na akcję kredytową, tylko część pieniążków w tym portfelu/kapitale/funduszu na potrzeby zmaterializowania się ryzyka kredytowego trzymać.
Teraz sprawa pierwsza. Po kolejnych zawirowaniach z kredytami walutowymi Unia Europejska stwierdziła, że w przypadku pożyczania pani Ewie pieniądza w obcej walucie na mieszkanko zabezpieczone hipoteką możesz podnieść wagę ryzyka do 150 procent. Bo kredyt walutowy to duże ryzyko. I tak właśnie zrobiło państwo polskie, a konkretnie Ministerstwo Finansów.
I teraz, jeśli jako urzędnik działasz w dobrzej wierze, to możesz podnosić wagę ryzyka po to, by banki trzymały w portfelu więcej kasy – na wypadek, gdyby cały szereg pań klientek swoich kredytów we frankach nie spłacał. O to właśnie chodziło w sprawie SKOK-ów, które – przynajmniej do objęcia ich nadzorem KNF w październiku 2012 roku – same sobie te wagi w dole naszego ułamka/stosunku ustalały i potem same sprawdzały, czy ich przestrzegają. I skończyło się, jak skończyło, bo stosunek tego, co na górze, do tego, co na dole, powinno ustalać i sprawdzać państwo, a nie każdy sam sobie.
Jeśli jednak jako urzędnik działasz w złej wierze i do tego jeszcze w zmowie, to – wiedząc z grubsza, ilu i jakim paniom Ewom bank kasę pożyczył – możesz podnieść wagi ryzyka do tych 150 procent złośliwie, w celu zatopienia konkretnego banku lub banków. Bo nagle, żeby wynik naszego ułamka się zgadzał, jego górę, czyli portfel, trzeba szybciutko uzupełnić pieniążkami, jak w przypadku Getinu, który takich klientów miał ogrom. Powiadają, że tu trzeba było dosypać cały miliard. To właśnie sugeruje reprezentujący Czarneckiego mecenas Giertych i to ewentualnie powinno być przedmiotem badań komisji śledczej. Getin musiał więc uzupełnić kapitał, czyli górę z naszego stosunku, bo na dole Ministerstwo Finansów wpisało bankom 150 procent do wierzytelności naszych pań Ewek (i panów Januszów), których akurat Getin miał mnóstwo. A wynik zawsze musi wynosić co najmniej 8 procent czy tam ciut więcej. Czy zatem Giertych z Czarneckim mają rację? Nie wiem, ale Giertych twierdzi, że 150 procent wagi ryzyka zagroziło głównie Getinowi i nikt w Europie tych 150 procent do wag ryzyka nie wpisał. Warto to sprawdzić, przynajmniej na początek, pamiętając jednak, że Polska co do zasady była od lat ostrożna, więc generalnie wagi były wysokie.
Druga kwestia to tzw. resolution, czyli procedura upadłości. Wyobraź sobie, że jako bank jesteś w słabej kondycji. Na przykład te twoje aktywa, czyli udzielone kredyty, to wierzytelności niespłacane i nie do odzyskania. Bo pani Ewa, owszem wzięła 100 PLN, ale teraz nie ma z czego oddać, bo na przykład nie ma już pracy i nie ma oszczędności. A że cywilizacja postępu odeszła od reakcyjnej polityki wysyłania za długi na galery, toteż nawet po zlicytowaniu pani Ewy bank całej kasy nie odzyska już nigdy. Po to właśnie UE wymyśliła resolution, czyli kontrolowaną upadłość. Państwo nie czeka na moment, kiedy rezolutny analityk spostrzeże: „Stefan, to zaraz jebnie, Ewy nie spłacają”, tylko owe „jebnięcie” kontroluje w ten sposób, że w określonej procedurze jeden bank przejmuje inny bank, na przykład za złotówkę. Oczywiście przejmujący jest ten z grubiutkim portfelem i lśniącymi aktywami. Po co? Ano po to, że w banku przejmowanym oprócz niespłacanych kredytów są też depozyty klientów w formie zapisów cyferek na kontach i fajnie, jakby można było te cyferki jednak zamienić na gotóweczkę albo na cyferki w innym, tym razem już wypłacalnym banku.
Czemu milion bezrobotnych to nie katastrofa, a upadłość banku tak?
czytaj także
I teraz znów, jeśli jako urzędnik działasz w dobrej wierze, to wedle określonej procedury robisz kontrolowaną upadłość w ostateczności – tylko wtedy, gdy widzisz, że „jebnie” naprawdę. Gdy jednak działasz w złej wierze i zmowie, to najpierw celowo, na dole, pod ułamkową kreską zawyżasz wagi ryzyka np. do 150 procent, a potem, niczym dobry wujek przeprowadzasz „kontrolowaną upadłość”, bo wiesz, że nikt na górze, nad kreską, do portfela nie da rady dosypać. I to właśnie miał być ów plan Sokala, o którym wspomina Giertych. I to też powinno być przedmiotem prac komisji śledczej. Tu nie chodzi bowiem o żadną złotówkę, tu chodzi o umyślne narzucenie bankowi takiego obowiązku uzupełnienia portfela poprzez zwiększenie wag ryzyka, że trzeba bank właścicielowi odebrać, bo nie da rady uzupełnić funduszy. Czy to prawda? Nie wiem, to jest do wyjaśnienia, ale o to chodzi z głównym zarzutem Czarneckiego. Teraz właśnie zaczyna się wielkie maglowanie procesu legislacyjnego w kwestii wspomnianego resolution. Problem w tym, że z samego maglowania nie wszystko można wywnioskować, bo przecież nikt w uzasadnieniu ustawy nie napisze „Elo, elo, chcemy zajumać bank Czarneckiemu!”.
Wreszcie kwestia trzecia, może najłatwiejsza, ale najmniej rozumiana. Wyobraź sobie, że urzędnik wchodzi do sali, gdzie ty jako bank siedzisz przy stole i pożyczasz pieniądze. To ogromna sala, gdzie tych stołów jest multum. I urzędnik musi to skontrolować. Może to robić na trzy sposoby. Po pierwsze, zaglądać na i pod każdy stół, czyli kontrola na miejscu. Po drugie, zażądać przesłania wszystkich kwitów z tego stołu do siebie i je przeanalizować. To tzw. kontrola zza biurka. Po trzecie, wreszcie, może posadzić przy stole swojego człowieka, który będzie na bieżąco patrzył, co ty jako bank właściwie robisz. Zwłaszcza, jeśli twój portfel zrobił się ostatnio chudszy. Ta trzecia opcja to też pomysł UE, aczkolwiek często praktykowany w USA – i to stąd najpewniej wziął się ów prawnik od KNF w banku Solorza.
I teraz znów, jeśli jako urzędnik działasz w dobrej wierze, to delegujesz kogoś od siebie, komu to bank płaci i ten ktoś czuwa nad stołem. Jeśli jednak działasz w złej wierze, to delegujesz kumpla, żeby sobie dorobił i jeszcze szpiegował lub nawet szantażował bankiera. To też pytanie, które członkowi rady nadzorczej banku Solorza mogłaby zadać komisja śledcza: ile osób, jakich i do jakich banków jeszcze delegował pan Chrzanowski.
Problem, jak widać, tkwi nie tyle w samych mechanizmach, które są, owszem, wielce niedoskonałe, ale przy wiecznie ograniczonych zasobach kontrolnych nie wymyślono na świecie raczej niczego lepszego. Problem tkwi w ocenie dobrej lub złej wiary tych, którzy poszczególne stoły mieli kontrolować. I po by się właśnie przydała komisja śledcza. Ktoś tu kłamie: albo Czarnecki, którego Getin Bank, jak można w necie poczytać, cieszy się złą sławą, i który może rzucać wszystko na szalę, bo i tak wie, że kapitału nie uzupełni. Albo urzędnicy nominowani przez PiS, z których jeden właśnie opowiedział na taśmie, jak to w jego ocenie bezprawnie chcą Czarneckiemu Getin Bank ukraść. Mimo iż Getin ma powoli wychodzić na prostą i jak wskazuje, choćby Maciej Samcik, stosunek góry do dołu ma już powyżej unijnego minimum tj. 8 procent.
Nie dajmy więc sobie wmówić, że tu chodzi o jakieś pośrednictwo pracy czy drzwi obrotowe. Tu chodzi o odpowiedź na pytanie w sprawie fundamentalnej: na ile ludzie PiS używają państwa polskiego do przejęcia dla swoich ludzi kontroli nad szóstym bankiem w Polsce bez płacenia za niego więcej niż 1 złoty? I wbrew rozmaitym gadaniom, to nie jest żaden tam bolszewizm (bolszewicy zakazali prywatnych banków), ale klasyczny kapitalizm kolesi (crony capitalism), o którym pisał już sam Marks w swoim Kapitale.