Obławę na Wałęsę prowadzą dziś nie robotnicy z wielodzietnych rodzin, lecz doktorzy historii i prawa z Warszawy.
„Sporo tego…” napisał na Twitterze Sławomir Cenckiewicz pod zdjęciem listy pobranych pieniędzy przez agenta Bolka. Lustratorzy nie ukrywają satysfakcji, politycy pogardy, a dziennikarze prawicowi triumfalizmu. Mamy cię! Agent Bolek to już raz na zawsze Wałęsa! Was też teraz mamy, którzyście go bronili! Te papiery są wspaniałe. Są jak czary, można dzięki nim przenosić się w czasie, cofać historię, zmieniać postacie.
Proszę bardzo: kto po ujawnieniu, że Bolek to Wałęsa udowodni nam teraz, że 1989 rok był wygrany przez opozycję niezależnie od intencji władz? Kto nas przekona, że to, co było później, nie odbywało się za przyzwoleniem komuny? Przecież gdyby gen. Kiszczak nie patronował wszystkiemu po 1980, czyli całej najnowszej historii Polski, to użyłby jakoś tych papierów. Jeśli nie użył, to znaczy, że podobało mu się, a więc rację mieli ci wszyscy, którzy mówili o PRL-bis, ubekistanie itd. Mało tego, jak chcemy, to łatwo udowodnimy teraz, że nawet sam karnawał Solidarności z liderem Wałęsą musiał być koncesjonowany, skoro Kiszczak nie zdecydował się skompromitować Wałęsy ani w 1980 roku, ani gdy ten dostawał Nobla i cały świat poznawał jego imię.
Wszystkim odpornym na czar bolkowej paranoi, a także samym lustratorom warto postawić pytanie:
po co komuna robiła stan wojenny i w ogóle cackała się z tą całą Solidarnością, jeśli dysponowała papierami, które zniszczyłyby Wałęsę w jeden dzień?
Po co, jeśli miała takie papiery, brała się za robienie jakichś nieudanych fałszywek, których ani Komitet Noblowski, ani nikt inny nie potraktował poważnie, bo były tak kiepskie?
Trudno mi uwierzyć, że papiery z domu Kiszczaka nie są autentyczne, a w takim razie powyższe pytania tym bardziej domagają się odpowiedzi. Ale nie to jest najważniejsze.
Obławę na Wałęsę prowadzą nie robotnicy z wielodzietnych rodzin, tylko doktorzy historii i prawa, dziennikarze i politycy. I robią to nie w ponurych latach 70., ale w 2016 roku, gdy największy problem Europy to nie Związek Radziecki, tylko Wielka Brytania. Robią to w mieście, którego mieszkańcy są bogatsi od statystycznego unijnego Europejczyka.
W 1971 roku, w dniu, w którym na świat przyszedł Sławomir Cenckiewicz, robotnik Lech Wałęsa – czwarte dziecko cieśli wychowane przez samotną matkę – pracował w Stoczni Gdańskiej, miał żonę w ciąży i roczne dziecko. Pół roku wcześniej władza rozstrzelała na Wybrzeżu co najmniej 41 osób, raniła ponad 1000, aresztowała i katowała w więzieniach 3000. Inteligentów nic takiego nigdy nie spotkało. W tych czasach nie było żadnej opozycji, która tak, jak założony w 1976 roku Komitet Obrony Robotników, mogłaby stanąć w ich obronie, pomóc rodzinom i przynajmniej nagłośnić aresztowania i bicia.
Nie wiem, jak Cenckiewicz i inni dzisiejsi triumfatorzy wyobrażają sobie atmosferę tamtych dni w rodzinach robotników, ale ja wyobrazić sobie tego nie jestem w stanie. Dlatego nie byłbym w stanie wydawać moralnych ocen wobec ludzi, którzy w tym czasie zgodzili się podpisać ubeckie papiery, odpowiadać na ich pytania i przyjmować od nich pieniądze. Jak sobie z tym ocenianiem Wałęsy moralnie radzą ludzie, którzy nigdy nie znaleźli się w podobnej sytuacji, nie mam pojęcia. Ale radzą sobie chyba nieźle, bo wątpliwości nie mieli nawet wtedy, gdy tych papierów jeszcze nikt nie widział. Z wyrokami na Wałęsę nie czekali na żadne dowody.
Jedyne, co budzi moje rzeczywiste zaciekawienie i wielki szacunek, to jak to się stało, że robotnik Wałęsa, który w 1976 roku ma już czwórkę dzieci i jest wyrzucony z roboty za działalność opozycyjną, odważył się zerwać współpracę, wiedząc jak wiele ubecja na niego ma. I nie bał się w tak trudnych sytuacjach, jak stan wojenny. Może właśnie dlatego, że nie miał już nic do stracenia, bo wszystko, co najgorsze, już przeszedł?
Kto inny by się tak zachował? Cenckiewicz, jakbyś Ty się zachował?
Lustratorzy mogą powiedzieć, że nie byliby tacy pryncypialni, gdyby Wałęsa nie kluczył i potrafił sam się przyznać. Wałęsa pozostał zwykłym człowiekiem, nie przyznaje się, czuje się zaszczuty. Że tak robi – szkoda, zgadzam się. Zawsze sam szkodził sobie najbardziej. Żaden z niego ideał, to wszyscy dobrze wiedzą. Ale jak już zabieracie się za rozliczenia, to zanim domagać się będziecie przyznania się od robotnika Wałęsy, może zacznijcie od doktora prawa Andrzeja Dudy i zapytajcie jego, dlaczego nie chce przyznać się, że złamał wielokrotnie Konstytucję, choć są na ten temat jednoznaczne orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego (jedynej instytucji, która ma prawo o tym rozstrzygać) i opinie wszystkich instytucji prawniczych, jakie istnieją w Polsce. Wałęsa dał Polsce sławę, Duda przyniósł nam tylko wstyd. Amerykańska administracja dała Wałęsie najwyższe odznaczenia, Dudę i Waszczykowskiego zmuszona jest pouczać.
Wałęsa (być może) skrzywdził kiedyś kilku kolegów, ale odrobił to później po stokroć, a dziś krzywdzi już tylko siebie. Duda, strażnik Konstytucji, zanim jeszcze cokolwiek dla kraju zrobił, zdradził nas wszystkich.
**Dziennik Opinii nr 53/2016 (1203)