Ostatnie wydarzenia w Polsce, mimo że wpisują się w model rządzenia Jarosława Kaczyńskiego, to same w sobie wydają się zupełnie absurdalne. Najpierw władza zapowiada ograniczenie dostępu dziennikarzy do Sejmu. Ale czy może mieć z tego jakąś korzyść? To raczej sposób na emocjonalne odreagowanie krytyki mediów niż szansa na osiągnięcie czegokolwiek.
Politycy opozycji w trakcie obrad nad ustawą budżetową zaczynają protest, wnosząc na mównicę kartkę z napisem „Wolność Mediów!”. Nagle i niespodziewanie jeden z nich zostaje bez powodu wykluczony z obrad. I tu żarty się kończą, bo jeśli można sobie, ot tak, wykluczać posłów, to demokracja zamienia się w wybieraną co cztery lata dyktaturę. Opozycja zaczyna więc gremialnie blokować mównicę. Impas. Ale władza może łatwo uspokoić sytuację, wystarczy przywrócić wykluczonego posła. Zresztą nawet tego można uniknąć, przenosząc po prostu obrady na inny dzień.
Kaczyński idzie jednak w zaparte, wbrew własnemu interesowi. Dalej nie widać korzyści, jakie mógłby osiągnąć. Prawo i Sprawiedliwość przechodzi do sali obok, gdzie nie ma możliwości zagwarantowania uczciwości głosowania. Posłowie opozycji nie są dopuszczani do zgłaszania wniosków formalnych. Nie wiadomo, czy było kworum i czy głosowanie (nad ustawą budżetową!) jest legalne. Opozycja twierdzi, że nie. Władza, że tak. I znowu: zamiast iść na niepotrzebną konfrontację, władza może przenieść głosowanie na inny dzień. Ma większość, to sobie przegłosuje, co chce.
Tymczasem ludzie zbierają się pod parlamentem i uniemożliwiają politykom PiS opuszczenie budynku. Zaczynają się przepychanki. Kaczyński swoim uporem doprowadza do sytuacji, gdy media w Polsce i na świecie obiegają dawno niewidziane sceny: ludzi siłą zabieranych przez policję, wychodzących polityków z Sejmu, którym ludzie krzyczą w twarz, co o nich myślą, w tym: „Pójdziecie siedzieć!”. Mocne wrażenie robi też nagranie, jak w asyście ochrony powoli wyjeżdża czarna limuzyna ze śmiejącym się ludziom w twarz Jarosławem Kaczyńskim. Trudno sobie wyobrazić, żeby to się miało podobać wyborcom.
Kaczyński przeniósł sytuację na nowy poziom: ludzie czują się wobec działań rządu całkowicie bezradni, a ta bezradność wywołuje wybuch gniewu i nieznaną dotąd determinację. Ludzie czują, że nie ma sposobu na powstrzymanie coraz bardziej bulwersujących posunięć PiS. Władza jest głucha na wszystko. Zachód uważa za „źle poinformowany”. Krytykę środowisk eksperckich za „tendencyjną”. Krytyczne media za „antypolskie”. Ludzie coraz bardziej czują, że pozostaje im tylko ulica i coraz ostrzejsze formy protestu. To dlatego po raz pierwszy decydują się na oblężenie Sejmu i słowne ataki na posłów. Mocni w gębie przed kamerą posłowie partii władzy, w konfrontacji z zirytowanym społeczeństwem spuszczają z tonu. Po raz pierwszy widzimy ich przestraszonych.
Kaczyński przeniósł sytuację na nowy poziom: ludzie czują się wobec działań rządu całkowicie bezradni, a ta bezradność wywołuje wybuch gniewu i nieznaną dotąd determinację.
Komitet Obrony Demokracji, który – wydawało się – już ledwo dyszy, dostaje wiatru w żagle. Opozycja po raz pierwszy się naprawdę jednoczy. Posłowie okupują parlament. Władza po raz kolejny okazuje przeciwskuteczny upór: wyłącza w Sejmie światło i ogrzewanie. Media obiegają nadawane przez komórkę wywiady z politykami. Protesty nie ustają. Wciąż nie wiadomo, po co to wszystko Kaczyńskiemu. Co zyskał? Dlaczego nie kazał się wycofać?
Opozycja trwa przy swojej czytelnej agendzie: wycofać się z ograniczeń dla dziennikarzy i powtórzyć głosowanie na temat budżetu. Prezydent Andrzej Duda, dotąd całkowicie marionetkowy, wygłasza dość koncyliacyjne przemówienie i zaprasza polityków opozycji na rozmowy. Marszałek Senatu zaprasza redakcje mediów na spotkanie. Ale premier Beata Szydło z kolei wygłasza orędzie bezpardonowo atakujące opozycję i przypominające o szczodrych transferach socjalnych, które wprowadził PiS. Jakby chciała pogrozić palcem: „przypomnijcie sobie, kto wam dał pieniądze zanim poprzecie protesty”. Chaos. Nie wiadomo, czego władza chce.
czytaj także
Ale co z powtórzeniem głosowania? Reasumpcja oznaczałaby, że PiS przyznaje się do trzech rzeczy: złamania prawa, arogancji i porażki w starciu z opozycją. Kaczyński, żeby się na to zgodzić, musiałby przestać być Kaczyńskim. To co będzie? Skoro opozycja okupuje parlament, to jak PiS będzie sprawować władzę? W związku z całkowicie antypragmatycznym działaniem władzy, dynamika tego konfliktu jest nieprzewidywalna, a emocje tak rozgrzane, że teraz w Polsce może się zdarzyć wszystko. Jarosław Kaczyński może uznać, że konflikt, który według niego jest nierozwiązywalny, zakończyć trzeba siłową konfrontacją, za którą winę zrzuci się metodami propagandowymi na opozycję. A jeśli jeszcze nie ten konflikt, to któryś kolejny. To scenariusz bardzo niebezpieczny dla Polski, ale jeszcze bardziej niebezpieczny dla Kaczyńskiego. Taką polityką do niczego nieprzydatnych konfliktów już raz Kaczyński sam odebrał sobie władzę. Rok 2016 kończy pierwszą próbą samobójczą.
**Dziennik Opinii nr 355/2016 (1555)