To jego wolność, to jego przywilej, to jego prawo. Nikt mu tego nie zakaże. Ma czas i pieniądze.
Kiedy miałem pięć lat, chciałem być prezydentem. Kiedy miałem osiem – archeologiem, takim na pełnym Indianie Jonesie, z kapeluszem i pejczem. W wieku dwunastu widziałem się w przyszłości posłem. Cztery lata później pragnąłem zostać psychologiem sądowym. Za kolejne dwa lata chciałem już działać na misjach humanitarnych. Za cztery wierzyłem, że zostanę naukowcem. Dziś mam trzydzieści pięć i moimi marzeniami są: rok się nie przeprowadzać, rok być z tą samą dziewczyną, żeby dochody były okej i w miarę stabilne.
Bo nie są. Nic innego nie robię, tylko tworzę dzieła. Nieważne czy w gazecie, czy na uczelni, czy w firmie. Jestem twórcą pełną gębą. Twórcy tworzą, kiedy im w duszy gra, więc nie ma problemu, żebym tworzył w poniedziałek rano, piątek wieczór czy w niedzielę. Żebym tworzył po dwanaście godzin, w święta tworzył, w weekendy.
czytaj także
Ilu nas takich jest? Trudno policzyć. W każdej branży. Bo Polak jest tani i pokorny, choć po godzinach mocny w gębie. Pan daje pracę, a pracownik weźmie, co ma zrobić. W końcu prawie 60% z nas nie ma oszczędności, a w związkach zawodowych działa tylko co dziesiąty. Ilu nas jest – pracujących ponad siły, w tygodniu i w weekendy, w zimie grzejących rozsądnie, jeżdżących rowerem niekoniecznie z miłości do cyklizmu, mających modne meble z palet, bo wizyta w Ikei zrobiłaby z naszego budżetu miesięcznego rzeszoto. Używane książki, AGD z OLX, ubrania z sekendhendów – to jest nasza codzienność.
„Możesz zdechnąć, najważniejsze żebyś przyszła dziś do pracy”
czytaj także
Bierzemy fuchy i fuszki, zlecenia, pół etatu, ćwierci, ósemki, dorabiamy w knajpach, u rodziny, na kasie w markecie, dowożąc pizzę, na promocjach. Bo stary nie płaci alimentów, bo dziecko potrzebuje na zęby, bo zepsuła się pralka, bo idą święta. I zastanawiamy się regularnie, czy to już, czy jeszcze nie czas, żeby kupić bilet do Norwegii czy Anglii.
Mój kuzyn powiedział ostatnio, wiesz, pierdolę nie wracam, po jaką cholerę. Tu był anglistą w liceum, tam jest ratownikiem na basenie. Jego żona była urzędniczka w gminie, tam pracuje w restauracji. Tu mieli problemy z wiązaniem końca z końcem, a przecież i tak mieli, jak na Polskę, pracę-marzenie. Tam mają dwa samochody i fajne mieszkanie. Dlaczego? Bo tam płacą im godnie. A tu się dyskutuje, czy zakaz pracy sklepów w niedziele nie odetnie aby zatrudnionym ważnego źródła dochodu.
Nikt nie pyta, czemu tak mało zarabiają, że muszą pracować w weekendy? Nikt też nie zwraca uwagi, że kiedyś trzeba odpocząć po robocie, bo się nie dożyje emerytury, której przecież i tak po latach na śmieciówkach nie będzie. To nie Polacy są tak pracowici. To pensje w Polsce są nic niewarte.
No czysta rozkosz – zlać jedyny potencjalnie wolny dzień w tygodniu, iść do roboty i pilnować, czy prosto stoją wózki w sklepie, rozładowywać dostawę albo siedzieć na kasie ze świadomością, że nie ma się pieniędzy na utrzymanie rodziny z pracy.
Kto próbował, ten wie, jaka to przyjemna perspektywa mieć pracę trochę tu, trochę tam, a w ogóle to bez dni wolnych. Jak świetnie działa to na psychikę, jak zbawiennie na życie rodzinne. Jak dobrze się śpi, jak wspaniale trawi, i wcale nie sięga się po weed i alko, żeby rozładować napięcie. Czysta rozkosz obcowania z klientami w niedzielę wyrównuje przecież takie drobiazgi.
I wtedy pojawia się panicz Ryszard cały w bieli, podjeżdża SUV-em pod hipermarket i mówi #KupujęKiedyChcę.
W niedzielę rozpoczynamy akcję #KupujeKiedyChce.
Podpisy pod petycją będziemy zbierać w każdym województwi i w Internecie.
#ZakazHandlu pic.twitter.com/MI12xHiMab— Ryszard Petru (@RyszardPetru) October 4, 2017
Panicz zajechał i żąda mascarpone, ciabbatty, proscciuto, kalamaty, łososia, rolki sushi, vina verde, karczochów, belgijskiego piwka, szwajcarskiej czekolady. Chce kupić sobie spinki do mankietu, krawat, wodę kolońską, jakiś drobiazg dla żony czy kochanki. Koniecznie tego dnia musi nabyć głośniki do wieży, notes w skórze, pióro, dla dzieci gry na pleja i klocki.
To jego wolność, to jego przywilej, to jego prawo. Nikt mu tego nie zakaże. Ma czas i pieniądze. Jeśli chce, może polecieć na Maderę. Jeśli nie chce, nie musi. Stać go. To zresztą bardzo proste tak myśleć i żądać od innych prawa do pracowania w niedzielę. Wystarczy mieć zero empatii.
I masę hipokryzji. Ludzie panicza Ryszarda pracują przecież w jego biurze poselskim od piątku do niedzieli. Od 10 do 16.
Opinie na temat zakazu handlu w niedziele mogą być różne. Biorąc pod uwagę, że mam doświadczenie wyjaśniania faktur za…
Opublikowany przez Katarzyna Paprota na 4 października 2017
I kiedy on bidulek zrobi swoje zakupy, jak nie w niedzielę, kiedy on taki zaharowany w tygodniu? Biorąc pod uwagę, jaki to dramat dla naszego styranego sześcioma godzinami pracy dziennie reprezentanta, sugeruję Ryszardowi Petru wystąpić o azyl w jakimś kraju, gdzie państwo nie przeregulowuje życia obywateli, gdzie każdy z inicjatywą może pracować i kupować kiedy chce oraz gdzie nikt zakazuje pracowitym dwunastolatkom pracy w handlu czy w kopalniach. W Kongo, w Somalii, w Bangladeszu, a z bliższych regionów w Turcji.
Bon voyage Rychu, godspeed.
#OdwiedzamRysiaKiedyChcę
czytaj także