Harakiri Glińskiego to jednak śmierć honorowa.
W komentarzach dotyczących ostatniego telewizyjnego wystąpienia Piotra Glińskiego pojawia się niekiedy słowo: „harakiri”. To koniec wicepremiera. Zaraz wyleci z rządu. Prezes mu tego nie wybaczy. Pełna zgoda. To wystąpienie nie jest jednak początkiem tego procesu, a jego końcem.
Można oczywiście rozważać teorie etycznej przemiany ministra. Zastanawiać się czy puściły mu nerwy, czy bronił swojej żony albo własnego dorobku naukowego. Jak często, jednak, spotykamy się z takimi gestami w polskim życiu politycznym? Kiedy ostatnio którykolwiek krajowy polityk będący przy władzy, zachował się honorowo? Z rzadka, przy bezpośrednim zagrożeniu zarzutami prokuratorskimi, co setny polityk ustępował ze stanowiska, bez moralizowania, żenującego tłumaczenia i bicia się w piersi. Zresztą, to nie jest jedna z takich sytuacji. Formalnie ministrowi nie groziło nic.
Pozostaje jeszcze jedno wyjaśnienie tej, szokująco uczciwej i słusznej wypowiedzi. Gliński wiedział, że nic mu za nią nie grozi.
Nie bał się mówić, co myśli, nie dlatego, że cieszy się niezachwianym poparciem „naczelnika”, ale dlatego, że Kaczyński już wcześniej przeznaczył go „do wycinki”. Prezes musi co jakiś czas złożyć w ofierze jednego z ministrów, żeby pokazać ludowi, że jest srogim gospodarzem, który drzewo oliwne, które nie rodzi, wycina. Wodzem, który czuwa, i nie jest jak te „bezbożne POlszewiki”, które broniły swoich skorumpowanych działaczy, byleby tylko zachowali koledzy stołki. Generalnie jednak odwołanym PiSowcom nie dzieje się wielka krzywda. Były minister finansów Paweł Szałamacha to obecnie członek zarządu Narodowego Banku Polskiego. Choć można powiedzieć, że Szałamacha to nie polityk, ale finansista. Nie zależy mu na uwadze mediów. Gliński z kolei bez mediów jest tylko jednym z wielu profesorów.
Nie bez znaczenia jest fakt, że za odwołanie Glińskiego nikt się na Kaczyńskiego nie obrazi. Kariera polityczna premiera z tabletu zależy tylko i wyłącznie od prezesa. Nie popiera go Solidarna Polska, Polska Razem, Prawica Rzeczypospolitej, zakon PC, Radio Maryja, ONR czy jakakolwiek innej kanapa, która w ten czy inny sposób podtrzymuje tron „naczelnika”.
Co gorsza, aktywność polityczną zaczynał Gliński w znienawidzonej na prawicy Unii Wolności i współtworzył „lewackich” Zielonych, co od razu w oczach „prawdziwych Polaków” czyni go podejrzanym „politycznym przechrztą”.
Do tego to minister jest skrajnie niepopularny wśród ludzi kultury. Ostatnie protesty wokół politycznego mianowania dyrektora we wrocławskim Teatrze Polskim to tylko czubek góry lodowej. Intelektualiści i artyści nie chcą przyjmować z jego rąk odznaczeń, filmowcy oburzają się na nachalne promowanie propagandowych ramot w rodzaju Historii Roja, ludzi teatru są wściekli za próby ręcznego sterowania repertuarem teatrów, a odwołanie Grzegorza Gaudena, nota bene konserwatysty, z pozycji dyrektora Instytutu Książki, zszokowało, nawet, dość zazwyczaj nieruchawe środowisko literackie. Nawet „dziedzictwo narodowe” ma go dość jako szefa resortu. Muzealnicy, zazwyczaj przychylniejsi PiSowskim rozwiązaniom niż artyści, również protestują. Za czysto polityczną uznana została decyzja o połączeniu Muzeum II Wojny Światowej z Muzeum Westerplatte i Wojny 1939. Jej również towarzyszyły protesty.
Generalnie jego poświecenie sprawi ulgę dosłownie wszystkim. Pogodzonym tylko wizją władzy, skłóconym, prawicowym kanapom prezesa, które będą mogły próbować zdobyć dla swoich nowe ministerstwo, a może i nawet pozycję wicepremiera. Artystom i intelektualistom, którzy odetchną z ulga po odejściu super niepopularnego zwierzchnika resortu i pozwoli mieć nadzieję na „odwilż” w dziedzinie odbijania z rąk „lewactwa” kultury i sztuki. A dzięki swojej szarży na reżimowych dziennikarzy TVP z twarzą wyjdzie nawet Gliński. Nie będzie po prostu odstawionym na półkę „premierem z tabletu”, ale dysydentem. „Broniłem honoru żony, broniłem demokracji, broniłem kultury politycznej, dlatego musiałem odejść” – będzie mógł mówić, za kilka lat, kiedy PiSowi podwinie się noga, a on będzie szukał sobie nowego miejsca na scenie politycznej.
Można odejść i można odejść z honorem. Jego chwilowa śmierć polityczna pozwoli mu zachować twarz. To właśnie w imperialnej Japonii oznaczało harakiri. I ten rodzaj seppuku wykonał Piotr Gliński.
**Dziennik Opinii nr 333/2016 (1533)