Olga Wróbel

W służbie społeczeństwu, czyli słów kilka o mikrodziałaniach

krasnoludki

Przez wrzesień niosła mnie zmienna fala samozadowolenia (Patrzcie, pracuję na dwa etaty, mam dziecko i trzy koty, a tu jeszcze działam społecznie, można? Można! Wszyscy do roboty!) albo rezygnacji.

Tak naprawdę rok nie zaczyna się w styczniu. Zaczyna się we wrześniu. Nawet jeżeli nie chodzimy już do szkoły, a wakacje stają się abstrakcyjnym pojęciem, poszatkowanym na rozparcelowane dni ustawowego urlopu, to pamiętamy podskórnie ten moment mobilizacji. Nowe zeszyty, nowe podręczniki, postanowienie opanowania matematyki przynajmniej na mocną dwóję… Brakuje mi czasem jesiennej atmosfery świeżego otwarcia. Dlatego w tym roku, za namową Klary Kopcińskiej, niestrudzonej animatorki warszawskiego środowiska osób, które nie mogą usiedzieć w miejscu, postanowiłam zająć się mikrodziałaniami. Prosty plan: codziennie wykonuję jedną akcję zaangażowaną społecznie i opisuję ją na facebooku z tagiem #mikrodziałanie w celu zainspirowania innych osób. I tak przez 30 dni. Sama wybieram, co chcę robić i co zdefiniuję jako czyn użyteczny. Mogę napisać petycję, mogę stać na rogu ulicy i recytować wegańskie zamienniki mięsa, mogę pozbierać śmieci z trawnika i przeprowadzić zbiórkę pieniędzy na schronisko dla psów. Hulaj dusza.

Kapela: Wierzę, że świat może i powinien być wegański

Wolność wyboru, przewidywalnie, okazała się problematyczna. Zaczęłam dziarsko od zanoszenia książek do biblioteczki sąsiedzkiej – Fundacja Zmiana ustawia w różnych miejscach Pragi Północ wykonane z drewnianych skrzynek regały, na których można zostawić przeczytane egzemplarze nowości i nie tylko (ja poluję głównie na starocie, szczególnie napisane przez kobiety).

Zaniosłam trochę w piątek, zaniosłam trochę w sobotę (naprawdę szybko czytam), w niedzielę zadrżała mi ręka. Jest to działanie użyteczne, zgoda. Ale mogę bez większego wysiłku wykonywać je codziennie i zaliczyć w ten sposób wrzesień. Już czuję do siebie lekką nienawiść, już ambicja kłuje i uwiera.

Gdula: Ani składzik, ani świątynia

Takim samym pójściem na łatwiznę wydaje się zasilanie skrzynki na żywność. Foodsharing to bardzo ładna idea, ale czy ktoś naprawdę weźmie z półki kapustę pekińską, kostki rosołowe wołowe (w lipcu postanowiłam nawrócić się na wegetarianizm) i rozmaite warzywa, które zostały z imprezy składkowej na działce? No nie wiem. Trochę zostawiam, na czuja, a resztę wiozę do domu. Całą niedzielę siedzę w kuchni, skrobiąc, krojąc, dzieląc, gotując i mrożąc. Jestem spracowana i zła, nienawidzę gotowania. Jedzenie się nie zmarnowało, to niewątpliwie dobrze. Ale czy dzień przy garach (własnych) to mikrodziałanie?

W poniedziałek nie mam czasu na nic, budzę się, nagle jestem w pracy, nagle jest siedemnasta, a potem późny wieczór. Wpłacam datek dla Fundacji Duch Leona, która zapobiega powiększaniu się psiej populacji Polski. Czworonogi przebywające aktualnie pod ich opieką potrzebują preparatów odstraszających kleszcze, wyjątkowo aktywne wczesną jesienią. Mój ukochany pies zmarł na babeszjozę. W sobotę wyjęłam z niego kleszcza, którego musiał złapać na trawniku w centrum miasta. W niedzielę Bolek spał w koszyku, zamiast, jak zawsze, wskoczyć na łóżko. W poniedziałek weterynarka na cito zrobiła badanie krwi i natychmiast zaczęła leczenie. W czwartek musiałam zdecydować, że kończymy walkę: wątroba i nerki były nie do uratowania. Pamiętajcie, pies może złapać kleszcza wszędzie, nie tylko w leśnych ostępach. Bolek i ja nauczyliśmy się tego w brutalny sposób. Piszę o tym rzewnego posta na facebooku, mikrodziałanie z zakresu podnoszenia świadomości zaliczone (i tutaj też was chytrze wyedukowałam).

A potem mam katar. Przez tydzień walczę o życie. Mikrodziałania leżą odłogiem, nawet nie mam siły, żeby nakręcić w sobie poczucie winy. Po przysłowiowych siedmiu dniach infekcja łaskawie przenosi się do zatok. Do zatkanych zatok jestem przyzwyczajona, mogę działać dalej, khe, khe. Na fali lektury książki Willa McCalluma Jak zerwać z plastikiem kupuję bidony dla całej rodziny. Mamy wyjątkowo upalne lato tej jesieni, w domu pijemy kranówkę, ale na mieście też trzeba się ratować.

Lanie wody

czytaj także

Piszę petycję do firmy Dax Cosmetix, która używa mikrogranulek w żelach do mycia twarzy. „Zanieczyszczenie plastikiem mórz i oceanów to znany i poważny problem, z którym musimy zmierzyć się jako konsumenci i producenci. Mikrogranulki stanowią równie poważne zagrożenie, przenikając także do rzek i jezior (badania z 2013 roku wykazały, że na każdy kilometr kwadratowy jeziora Ontario przypada średnio 1, 1 miliona mikrogranulek). Stany Zjednoczone, a od 2018 roku także Wielka Brytania, wprowadziły zakaz produkcji mikrogranulek i dodawania ich do produktów kosmetycznych i czyszczących” – przekonuję. Klikam „wyślij”. Ależ jestem zaangażowana!

Milion plastikowych butelek na minutę

czytaj także

Skoro środowisko podratowane, przerzucam się na działania feministyczne. Wraz z czterdziestoma koleżankami ze środowiska komiksowego protestujemy listownie przeciwko obecności na Międzynarodowym Festiwalu i Komiksów i Gier w Łodzi mężczyzny oskarżonego (w social mediach) o gwałt towarzyski. Festiwal może znaleźć lepszego prowadzącego rozmowy z gośćmi. A jeszcze lepiej – prowadzącą. Dostajemy odpowiedź, mężczyzna nie będzie uczestniczył w spotkaniach. Hej, czyli jednak mamy jakąś siłę i moc!!

Prawo do niemilczenia [o „Missouli” Jona Krakauera]

Czytam Odważną Rose McGowan – aktorka pisze, że czasami, w ramach eksperymentu, nie usuwała elementów charakteryzacji i wchodziła do sklepu z krwawiącą raną na czole czy wyglądającymi poważnie obrażeniami. Nikt nie zapytał, czy potrzebuje pomocy. Pod wrażeniem lektury czaję się wieczorem w krzakach, obserwując kłócącą się parę. Mężczyzna agresywnie wymachuje rękami przed twarzą zapłakanej kobiety. Jestem gotowa wkroczyć do akcji! Kobieca solidarność, uprzejme pytanie, czy wszystko w porządku, czy nie czuje się pani zagrożona, może panią odprowadzić, może wezwać taksówkę. Para godzi się. Adrenalina cieknie mi uszami, jestem z siebie wielce zadowolona.

Odważna Rose McGowan

Kupuję bambusowe szczoteczki do zębów i wspieram akcję „100×100” Lewackiej Szmaty (przywracanie pamięci o lewicowych politykach, polityczkach, działaczach, działaczkach), chociaż mam świadomość, że w ten sposób realizuję własne konsumenckie zachcianki, nawet jeżeli stoi za nimi jakaś idea.

W chłodną niedzielę jadę rowerem na działkę. Stoję na światłach, gotowa do skrętu, ale zauważam na placu Bankowym panią w nieokreślonym wieku, która śpi, siedząc wprost na chodniku. Mam już jechać dalej, ale przypominam sobie fragment książki McGowan. Przez trzy pasy gramolę się na chodnik, pani wygląda na pijaną, i to nie po raz pierwszy. I nie reaguje na propozycje przeniesienia się w bezpieczniejsze miejsce. W objęciach ściska wzruszająco czysty plecak z małą, pluszową Smerfetką, zawieszoną na suwaku.

Nie wiem, skąd dokładnie pochodzi istniejące w mojej głowie przekonanie: „A, pijany, niech sobie śpi”. Jakby stan upojenia alkoholowego oznaczał, że po pierwsze: tej osobie nic się nie stanie, a po drugie: jeżeli się stanie, to nie bez przyczyny, trzeba było zachować trzeźwość. Koniec z tym myśleniem. Dzwonię po straż miejską i czekam, aż przyjadą. Strażnicy z uśmiechem witają śpiącą: „Wstawaj Agnieszka, już drugi raz cię dzisiaj musimy zbierać z chodnika”. Moja podopieczna okazuje się bezdomną, doskonale znaną w rejonie Placu Bankowego. Zostaje odwieziona na izbę wytrzeźwień.

Jadę na działkę z wewnętrznym dylematem, bo moja interwencja skończyła się dla Agnieszki pobytem na izbie, który nie jest darmowy. Ale gdzie wysyła się rachunek osobie bezdomnej? Śpiąca na chodniku Agnieszka mogła zostać okradziona, wykorzystana, pobita. Mogła nabawić się infekcji dróg moczowych od siedzenia na zimnej płycie. To obrzydliwa przypadłość nawet w zaciszu własnej łazienki, jak radzą sobie z nią bezdomne kobiety? I w ogóle, jak one sobie radzą? Co robisz, kiedy z przeraźliwym kacem budzisz się po drzemce na środku Placu Bankowego? Nie idziesz przecież do lodówki po zimny sok i okład na głowę.

Krawczyk: Domni – Bezdomni

Koniec miesiąca. Trzeba się podsumować.

Problem z mikrodzałaniami jest taki, że musimy dobrze przepracować je w głowie. Przez wrzesień niosła mnie zmienna fala samozadowolenia (patrzcie, pracuję na dwa etaty, mam dziecko i trzy koty, a tu jeszcze działam społecznie, można? Można! Wszyscy do roboty!) albo rezygnacji. Pozbierałam śmieci z trawnika, wow, a na trawniku obok milion petów i dwadzieścia butelek po nalewce cytrynowej. Napisałam petycję do firmy Dax, na którą firma nie zareagowała. Zafundowałam bezdomnej kobiecie przejażdżkę na izbę wytrzeźwień. Wspomogłam bibliotekę sąsiedzką, a na praskiej grupie facebookowej pojawiała się informacja, że regał jest regularnie okradany przez handlarzy książek z pobliskiego bazarku. Kupiłam bidony, a moja córka przyszła ze szkoły wielce zadowolona, bo do obiadu każde dziecko dostaje wodę w plastikowej, półlitrowej butelce z ładnym obrazkiem na owijce. I co? Może z tym powinnam zawalczyć? Nawet nie chcę myśleć, jaki stos butelek generuje podstawówka przez tydzień. I nawet nie chcę myśleć, ile starań wymagałaby zmiana tej sytuacji. Łatwiej kupić sobie dizajnerską szczotkę do zębów z drewna, łatwiej zjeść boczniaki w mleczku kokosowym zamiast hamburgera.

Myślałam, że podejmując się mikrodziałań, będę jak uspołeczniony Kandyd, który pielęgnuje ogródek, ale nie swój, tylko miejski. Skończyłam w stajni Augiasza, i tak sobie filozoficznie brodzę w tym nawozie. Może jednak najważniejsze jest regularne działanie, bez hasztagów i bez większych nadziei na spektakularne sukcesy. A może za dwadzieścia lat i tak wszyscy upieczemy się na skutek zmian klimatycznych, a trąby powietrzne wyssą nasze truchła w przestworza. Jaki lot wybieracie, z balastem w postaci domowych kompostowników i zbieranych do ostatniej chwili surowców wtórnych, czy z serpentynami ostatecznej, utracjuszowskiej konsumpcji za uchem?

Zmian klimatu nie da się powstrzymać [rozmowa]

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Olga Wróbel
Olga Wróbel
Kulturoznawczyni, autorka komiksów
Kulturoznawczyni, autorka komiksów, pracownica muzeum. Prowadzi bloga książkowego Kurzojady.
Zamknij