„Nie zakładajcie kolejnej partii, wchodźcie do Platformy” mówi Janusz Palikot. Co Nowacka i Biedroń mogą na tym zyskać? Zostaną nowym Palikotem. Co mogą stracić?
Janusz Palikot wychynął na chwilę z czeluści publicznego niebytu – jego wczorajszy wywiad dla „Newsweeka” to bodaj pierwszy głośny występ medialny od czasu głośnej rozmowy o wymianie energii przez Skype’a z hinduskim guru. Tym razem sam wchodzi w rolę mędrca i z wyżyn swego doświadczenia radzi Robertowi Biedroniowi i Barbarze Nowackiej „nie zakładajcie kolejnej partii, wchodźcie do Platformy”. W imię sprawstwa i wpływu na politykę, bo przecież „najbardziej frustrujące jest to, że robisz partię na 10 proc. i nic nie możesz”. Wie, bo sam zrobił i faktycznie nie mógł. Tylko czy warto słuchać starszych, zgorzkniałych (pardon, „dojrzałych”) kolegów?
czytaj także
Nie ma tu miejsca na rozpisywanie się o przyczynach jego własnej klęski po 2011 roku – Palikot miał niespójny przekaz niemal we wszystkich, poza Kościołem i marihuaną, sprawach, zachował się ordynarnie i mizoginicznie wobec wicemarszałkini Sejmu z własnej partii, a większość swych posłów ponoć poznał dopiero w dniu ogłoszenia wyborów. Ruchu nie spajały ani środowiskowa, ani ideowa więź. Podstawowa przyczyna jego porażki wydaje się jednak inna, bardziej zasadnicza – i ona właśnie prowadzi nas do wniosku, ile warte są jego porady.
Palikot, choć sam wyszedł z partii wówczas hegemonicznej, dość skutecznie wykreował wizerunek enfant terrible, gościa spoza głównego nurtu, który rozwali układ – stąd poparcie tak różnych społecznie i ideologicznie grup wyborców składające się łącznie w 10 procent głosów, od byłych zwolenników Samoobrony, przez małomiasteczkowych antyklerykałów i wielkomiejskich inteligentów na lewo od centrum aż po wolnorynkowych przedsiębiorców. Bardzo szybko okazało się jednak, że gra tak naprawdę na rolę nieco bardziej postępowej przystawki centrowej Platformy; chce głosić to, czego jego dawni koledzy boją się wypowiedzieć, czasem wbić im szpilkę, ale koniec końców jawi się jako potencjalny koalicjant w przesuniętej na lewo PO. W tzw. międzyczasie PO traciła hegemonię, więc i ruch Palikota – jako kandydaci na jej przystawkę – logiczną koleją rzeczy odpływał w niebyt. A gdyby został w środku? Wyszedł z partii nie przypadkiem, jego język i nieliczne idee po prostu się w zachowawczej PO nie mieściły. Gdyby nie odszedł, możemy domniemywać, roztopiłby się w partyjnym betonie, choć nie jest wykluczone, że jakieś „biorące” miejsce zdołałby zachować. A Biedroń i Nowacka?
Prezydent Słupska skutecznie buduje swą rozpoznawalność i markę nowej jakości w polskiej polityce – wystarczy spojrzeć na nabite po brzegi sale na spotkaniach autorskich jego ostatnich książek, posłuchać jak mówi do dziennikarzy i jak rozmawia z wyborcami. Fala sympatii i zaufania, a także korzystne sondaże prezydenckie nie wskazują, by ludzie oczekiwali, że odświeży wizerunek Platformy i zneutralizuje w niej wpływy konserwatysty Ujazdowskiego. Chcą, by wszedł ktoś nowy i wreszcie pogonił – mentalnych, bo metryka i płeć nie mają tu nic do rzeczy – leśnych dziadów w cholerę.
Barbara Nowacka z kolei zgromadziła ogromny kapitał i zyskała wiarygodny wizerunek obrończyni praw kobiet. Jako głos ruchów na rzecz równości piętnowała hipokryzję ugrupowań z nazwy i otoczki liberalnych, które w trakcie kluczowych głosowań w sprawie aborcji wyjmowały karty do głosowania. Posłowie i posłanki PO, których można posądzić o zbliżone do Nowackiej poglądy, są albo w głębokim cieniu głównego nurtu, albo swe poglądy na sprawy równouprawnienia – jak Rafał Trzaskowski – głoszą jako „prywatne”. Od czasu inicjatywy „Ratujmy kobiety” Grzegorz Schetyna w tej sprawie nie posunął się na milimetr.
Wiśniewska: Na Nowoczesną i PO nie możemy liczyć. Czas zjednoczyć lewicę
czytaj także
Krótko mówiąc, już koszt „na wejściu” dla obojga polityków byłby ogromny, zwłaszcza że kandydatura Kazimierza Michała Ujazdowskiego na prezydenta Wrocławia wyraźnie wskazuje na, mówiąc oględnie, raczej centroprawicowy kurs. PO nie jednoczy się wcale z poobijaną Nowoczesną, lecz dąży do jej wchłonięcia, a najbardziej liberalną, otwartą światopoglądowo twarz siostrzanej partii wyraźnie wypycha na margines.
W najbardziej optymistycznym scenariuszu Biedroń z Nowacką w Platformie mogliby kiedyś powalczyć o lekki zwrot na lewo, ramię w ramię z Rafałem Trzaskowskim czy Joanną Muchą – ale to wszystko i tak byłby nowy, może trochę lepszy wariant Palikota, który zamiast wyjść z partii i budować jej liberalną przystawkę, tworzyłby frakcję poszerzającą partię na społeczne i obyczajowe lewo. W pesymistycznym rozbiją się wspólnie o zachowawczy beton.
czytaj także
Polityczki i politycy, którzy gros swej wiarygodności zbudowali na jednej wielkiej idei, nie mogą jej poświęcić dla biorącej „jedynki”, bo zapewne będzie ona ostatnią w ich politycznej karierze. Ci, którzy chcą zmieniać język i układ sił sceny politycznej, nie mogą liczyć, że mniej czy bardziej nobliwi starcy będą dla nich wehikułem – świetnie zrozumiał to Donald Tusk zrywając z Unią Wolności w roku 2001.
Ja nie mam nic, ty nie masz nic: to w sam raz, by założyć fabrykę, mówił Moryc Welt w Ziemi obiecanej. A jak jeszcze mamy twarze, charyzmę, wiarygodność, nadzieje tysięcy ludzi, energię pragnących przełomu aktywistów, zaplecze w internetowych i medialnych bańkach – może i wyjdzie z tego własna partia?