Pandemia to kolejna okazja, żeby przesuwać granice tego, co można wyprawiać z religią w szkole.
Opowiem państwu historię, która przydarzyła się mojemu dziecku i kilku jego koleżankom i kolegom niechodzącym na lekcje religii.
W ich szkole, jak w wielu innych, w nowym planie lekcji znów nie udało się umieścić religii na ostatniej lub pierwszej lekcji. Z informacji rodziców wiemy, że to nagminna praktyka w szkołach tłumaczących się trudnościami w dostępie do sal, nauczycieli itd.
„Okienko” w planie lekcji przez katechezę? Piszmy zawiadomienia do prokuratury!
czytaj także
To jednak dopiero początek historii. Dzieci, które miały „ateistyczne” okienko, zostały zaprowadzone do biblioteki, gdzie odbywała się właśnie lekcja religii. Usadzono je na krzesłach i kazano pozostać w maseczkach (choć w klasach podczas lekcji nie muszą ich nosić). Zakazano rozmów i wychodzenia do toalety. Nadzorowała to bezwzględnie bibliotekarka.
W tym samym czasie dzieci chodzące na religię miały prowadzoną lekcję, mogły być bez maseczek i miały prawo wychodzić do toalety. Katechetce cała sytuacja ewidentnie nie przeszkadzała, bo doprowadziła ona swoją lekcję do końca.
Uczniowie niechodzący na religię zostali naznaczeni i ukarani. Ograniczono ich prawa i jednocześnie przymuszono do słuchania lekcji religii, co w oczywisty sposób naruszyło konstytucyjne prawo wolności sumienia.
Trzydzieści lat temu, kiedy przeniesiono religię do szkół, zakładano, że prowadzący lekcje księża będą to robić nieodpłatnie, szybko jednak kosztami obarczono budżet państwa. Od 2007 roku ocena z religii wliczana jest do średniej. Co roku rodzice alarmują, że nieobowiązkowe przecież lekcje religii umieszczane są w środku zajęć zamiast na pierwszej lub na ostatniej lekcji. Częstą praktyką jest, że rodzice dostają w szkołach formularze, w których mają zaznaczyć zgodę na uczestnictwo dziecka w katechezie, co jest sprzeczne z przepisami, w myśl których to zainteresowani rodzice z własnej inicjatywy mają złożyć odpowiednie oświadczenie. Pandemia to kolejna okazja, żeby przesuwać granice tego, co można wyprawiać z religią w szkole. Związane z koronawirusem obniżenie standardów opisywała niedawno „Gazeta Stołeczna” – oprócz przymusowego uczestniczenia w lekcjach religii pod pozorem zapewnienia uczniom opieki znalazło się tam też wysyłanie dzieci na korytarz bez opieki.
czytaj także
Nie możemy traktować naruszeń takich, jakie przydarzyły się mojemu dziecku, jako pojedynczych wyskoków. Jeśli nic nie zrobimy, za kolejne trzydzieści lat normą będą ośle ławki dla ateistów i innowierców. Przecież słuchanie o Jezusie jeszcze nikomu nie zaszkodziło, prawda?
Religia w szkole prowadzi do naruszenia wolności sumienia. To jest dziś jasne. Niszczy też jednak samą szkołę. Religijne wzmożenie prowadzi do praktyk dyskryminacyjnych, które nie przyszłyby do głowy na innych lekcjach. Czy pani od polskiego zakazałaby wychodzenia do łazienki części uczniów przy interpretacji Pana Tadeusza? Czy pani od matematyki kazałaby części osób zostać w maskach przy ułamkach? Pani od religii zaakceptowała to bez problemu przy Jezusie.
Przede wszystkim musimy doprowadzić do tego, żeby religia była na pierwszej lub ostatniej lekcji. A w dłuższej perspektywie konieczne jest wyprowadzenie religii ze szkół. Z jej obecności nie wynika nic dobrego. Uczniowie dzieleni są na podstawie wiary, uczeni tego, że naruszanie reguł jest w porządku, jeśli tylko jest się dostatecznie silnym, a u katolików wytwarza poczucie bezkarności i siły. Nauka do klas, katecheza do salek katechetycznych!