Chodzi o wykluczenie ze wspólnoty narodowej każdego, czyj patriotyzm (albo kosmopolityzm) nie pasuje do nacjonalistycznej (postmodernistycznej?) wizji PiS-u.
Polityka historyczna to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej. Bo czymże jest polityka, jak nie walką o władzę? W tym wypadku władzę nad narracją historyczną, zbiorowymi symbolami i emocjami, nad językiem. Wiąże się z manipulacją i propagandą. Jedną politykę historyczną już przeżyłam – w PRL-u. Dotąd mam alergię na obchody, akademie, masowe uroczystości czy rajd śladami Lenina (choć nie różnił się on od innych rajdów i kończył piciem piwa w Poroninie). I chociaż punktem honoru w tych czasach było dowiadywanie się tego, co ukrywała cenzura, nigdy nie marzyłam o rewanżu w postaci „naszej” propagandy, naszych przemilczeń i rajdu, ale tym razem katyńskiego.
Jakub Dymek napisał niedawno zabawny tekst o postmodernizmie PiS-u, czyli doprowadzonej do absurdu wierze prawicy w konstruktywizm, w to, że można stworzyć świat za pomocą języka, nawet zupełnie kuriozalnego. Powiedzmy, że to nieco uproszczona (święte prawo felietonisty) wizja postmodernizmu. Oczywiście, mamy dziś świadomość, że każda opowieść o historii jest ostatecznie opowieścią nie do końca obiektywną, uzależnioną także od naszych przedsądów i poglądów oraz dostępnych języków, i zapewne czemuś/komuś służy. Ale „ostatecznie” to nie znaczy, że w sposób zamierzony. Chociaż nie istnieje nic takiego jak całkowicie obiektywna prawda historyczna – chyba że w przechwałkach polityków – to nadal istnieją wiarygodność, rzetelność, przekraczanie własnych ograniczeń oraz dążenie do prawdy i zrozumienia historycznych wydarzeń.
Ciekawa i wartościowa opowieść historyczna to taka, która stara się zobaczyć wszystkie możliwe niuanse, komplikacje, jest wielowymiarowa, widzi nie tylko zmagania wielkich aktorów, ale także ludzkie losy.
Dopowiada to, czego brakowało, dyskutuje z dawnymi oczywistościami, co nie znaczy, że automatycznie zamienia je na inne. Szuka nowych, niewyeksploatowanych tematów. Skłania do przewartościowań. Najbardziej lubię ją w literaturze, kiedy zyskuje ludzki wymiar.
I to, co piszę, dotyczy także lewicy. Czy powinniśmy pisać „własną” historię, czy po prostu historię? Odzyskiwać bohaterów i pokrywać ich brązem, tworzyć własne mity i legendy? Może to niezbędne, kiedy inni to robią, chociaż nie bardzo wierzę w skuteczność takich usiłowań, nie tylko w wymiarze ogólnospołecznym, ale także dla konsolidacji lewicy. Mnie lewicowa hagiografia często nudzi podobnie jak prawicowa.
I to był mój pierwszy odruch, kiedy pobieżnie przeczytałam „zaproszenie na wydarzenie” ¡No pasarán! Dość zakłamywania historii! Występ upamiętniający walkę Dąbrowszczaków z faszyzmem. „Dąbrowszczacy” jako bohaterowie naszego romansu? Wydaje mi się, że w życiu mogłabym się obyć zarówno bez bohaterów, jak i bez autorytetów, ze szczególnym uwzględnieniem JP2. I czy w ogóle warto się o to bić, skoro mało kto o tym pamięta i cokolwiek z tego rozumie, bo przecież trzeba by zacząć od wojny domowej w Hiszpanii, z której ran wylizuje się ona do dzisiaj.
Co mówiono nam na ten temat w PRL-u? Niewiele pamiętam, może nie uważałam na tej lekcji albo przysnęłam na akademii ku czci. Pamiętam natomiast Hemingwaya i Komu bije dzwon, czy nie była to szkolna lektura? Bardzo niejednoznaczna, jeśli chodzi o ocenę strony republikańskiej. W każdym razie podstawowe informacje do mnie dotarły – byli obrońcy republiki i faszyści generała Franko. Republika była legalna, a jej władze wybrane demokratycznie. Sprawdzam w internecie: rządzące ugrupowania uzyskały mniej więcej tyle głosów, ile PiS w ostatnich wyborach, co, jak wiadomo, wystarczy, żeby czuć się reprezentacją suwerena.
Po stronie republiki walczyli stalinowcy? Walczyli. Czytałam, już później, W hołdzie Katalonii Orwella, który też walczył po stronie republikańskiej w formacji antystalinowskiej. Ale wojna ta była wojną z faszyzmem i o demokrację, cokolwiek potem z tą demokracją by się stało. (Nikt nie odmawiał Stalinowi prawa do walki z Hitlerem, chociaż nie wszystkie konsekwencje tego zwycięstwa były dla nas fortunne). Wojna domowa w Hiszpanii była przygrywką do II wojny światowej, a poza stalinowcami byli w nią zamieszani także faszyści włoscy i niemieccy. Sukces frankistów zakończył się latami ponurej dyktatury, którą Hiszpanie odreagowują do dzisiaj – sądząc chociażby po ich najnowszej literaturze: Cercas,Cabré…
No i rząd hiszpański chyba nie uznał Brygad Międzynarodowych wspierających republikę, w tym „Dąbrowszczaków”, za stalinowskich zwolenników totalitaryzmu, skoro w 1996 roku przyznał im honorowe obywatelstwo.
Co jeszcze wiem? Wiem, że była to wojna krwawa, okrutna i nieoszczędzająca ludności cywilnej – po jednej i po drugiej stronie. A „Dąbrowszczacy”, członkowie XIII Międzynarodowej Brygady im. Jarosława Dąbrowskiego, byli socjalistami i komunistami. Przedwojennymi, czyli ideowymi, ale też zapewne mającymi powiązania ze Związkiem Radzieckim. Nie jest to dla mnie niezrozumiałe czy szokujące.
Nie jest to jakaś oszałamiająca wiedza, ale nie jestem omnibusem ani erudytką. Gdybym miała do dyspozycji jeszcze jedno życie, z pewnością zainteresowałabym się tym okresem.
(Na marginesie, nie rozumiem czemu po 1989 roku zaczęto używać nazwy Związek Sowiecki lub po prosty Sowiety. Trochę bez sensu, bo po polsku Sowieckij Sojuz to Związek Radziecki. Rozumiem, że określenie takie pojawia się w publicystyce, jako sygnał niechęci, ale w pracach naukowych? To niezgodne z regułami polszczyzny).
Czytam „zaproszenie na wydarzenie” dokładniej, bo nadal nie jestem pewna, czy czuję wewnętrzną potrzebę czczenia „Dąbrowszczaków”, nawet w tak zacnym gronie jak Warszawski Chór Rewolucyjny, i intencja staje się dla mnie jaśniejsza. Dochodzę do linka kierującego na stronę IPN-u . Nie miałam nigdy złudzeń co do IPN-u, ale też nigdy się nie wgłębiałam w ich działalność.
To, co czytam, to najczystszy wykwit ideologicznie stosowanego antykomunizmu.
Może nie znam się na historii, ale znam się na retoryce i jej perswazyjnych chwytach. A te są oczywiste i układają się w prostą narrację – agenci Stalina pojechali do Hiszpanii, żeby założyć tam sowiecką republikę. Nie chodzi tutaj ani o prawdę historyczną, ani o „Dąbrowszczaków”, a jedynie o „Precz z komuną!” potrzebne na dziś. Do czego? Do opluwania wszystkich wrogów. Bo komuna to Ruscy, a Ruscy to nie-Polacy… Nie chodzi więc też o komunizm, bo to naprawdę ostatnia rzecz, która w tej chwili zagrażałaby Polsce. Chodzi o wykluczenie ze wspólnoty narodowej każdego, czyj patriotyzm (albo kosmopolityzm) nie pasuje do nacjonalistycznej (postmodernistycznej?) wizji PiS-u.
Kiedy KOD „prowokacyjnie” bierze sobie do serca zaproszenie premier Szydło, aby na pogrzeb Inki i Zagończyka (których szczątki przez ćwierć wieku ukrywane były w jakieś szafie przez komuchów) przyszli wszyscy, po prostu nie rozumie tego języka – wszyscy tzn. prawdziwi Polacy i antykomuniści, a nie wszyscy polskojęzyczni przypadkowi obywatele. Trzeba więc odgonić ich okrzykami: raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę.
Niedawno przez chwilę oglądałam panią i pana konwersujących w NarodowejTV, którzy jasno i logicznie wywodzili, że komunistą jest Ryszard Petru. To kim my jesteśmy? I czy też doczekamy się swojego hasła w IPN? Postkomunistyczni piewcy stalinowskich gułagów, finansowani przez żydowską finansjerę, czyli Mędrców Syjonu.
Chyba jednak pójdę pod ten IPN.
***
W czwartek 8 września o godz. 19.00, w 80. rocznicę sformowania z tzw. „grupy 36” plutonu w ramach międzynarodowej centurii im. Komuny Paryskiej, pod Przystankiem Historia – Centrum Edukacyjnym IPN przy ul. Marszałkowskiej 21/25, Warszawski Chór Rewolucyjny „Warszawianka” wraz z inicjatywą „Łapy precz od ul. Dąbrowszczaków” przypomną o chwalebnej walce Brygady Dąbrowskiego przeciwko faszyzmowi, odśpiewując kilka pieśni upamiętniających ich bohaterstwo.
**Dziennik Opinii nr 248/2016 (1448)