Mamy przeciwko sobie i Kapitał, i Ołtarz, i Tron, czyli KOT-a.
Z wakacyjnym opóźnieniem przeczytałam tekst Andrzeja W. Nowaka, którego intuicje są słuszne, choć czasem brak mu precyzji. Mowa w nim o sojuszu Tronu i Ołtarza – nic nowego pod słońcem – oraz, zamiennie, Ołtarza i Kapitału. Zadajmy więc sobie najpierw pytanie, czy Tron i Kapitał zawsze muszą być tym samym? Marks powiedziałby, że tak – w kapitalizmie władza obsługuje bazę. Nadal można tej tezy bronić na wiele sposobów i za pomocą miliona faktów, są jednak pewne niuanse. Skromny reformizm podpowiada, że jednak pewne korekty są tutaj możliwe – zarówno jeśli chodzi o Ołtarz, jak i Kapitał: wyobraźmy sobie przyzwoite socjaldemokratyczne i świeckie państwo. Nie jest ono może ideałem, musi się liczyć z kapitalistycznymi, globalnymi realiami i zazwyczaj chroni rozmaite religie, przyznając im nawet pewne przywileje, ale jednak stara się politycznymi środkami wpływać na dystrybucję i dba o świeckość sfery publicznej. Może być trzecim graczem. My mamy przeciwko sobie i Kapitał, i Ołtarz, i Tron, czyli KOT-a.
Ołtarz, czyli silną i bogatą instytucję Kościoła oraz pewną formację umysłową, określaną przez Nowaka trafnym mianem neotradycjonalnego fundamentalizmu. Można sobie mówić, że jest to „fałszywa świadomość”, chociaż dzisiaj nikt nie odważy się użyć takiego sformułowania. Powiemy raczej, że jest to „przemieszczenie” skrywające realne problemy, konflikty i lęk przed zmianą.
Sojusz ponadnarodowego korporacyjnego kapitalizmu z tradycjonalizmem i konserwatyzmem wydaje się całkiem oczywisty. Ksenofobia, podział na nieumiejące ze sobą współpracować kraje, słabość ponadnarodowej polityki tworzą zdrowe warunki konkurencji – o inwestycje i uwagę władców świata. Tradycyjna rodzina z kobietą produkującą dzieci, odciążającą państwo (które ma służyć kapitałowi) z wszelkich zobowiązań opiekuńczych i dbająca o komfort męskiej siły roboczej też dobrze się z tym rymuje. A do tego trochę „opium dla mas”. I tym właśnie są wojny kulturowe wywoływane przez prawicę. Tu też należy się zgodzić z Nowakiem. Bo czy kulturowi liberałowie wszczynaliby walkę po to, żeby uczynić aborcje obowiązkową dla wszystkich kobiet? I in vitro? Żeby zmusić każdą parę do rozwodu, a potem do homoseksualizmu? Liberałowie chcą tylko, aby konserwatyści zechcieli się nieco posunąć.
Walka z KOT-em nie jest łatwa, ale wydaje mi się, że na lewicy wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że jest on jeden, chociaż w trzech osobach. I trudno naraz odrąbać trzy głowy, a KOT, ponieważ jest hegemonem, wyznacza pole walki.
Czy warto wikłać się w wojny kulturowe? A co by było, gdyby lewica i liberałowie tego nie robili? Trudno nazwać tę wojnę zwycięską, ale parę potyczek wygraliśmy. I wciąż jesteśmy. Inaczej może żylibyśmy w kraju, w którym każda lekcja w szkole rozpoczyna się modlitwą, w galeriach wiszą jedynie obrazy przedstawiające tragedię smoleńską, a homoseksualizm jest przymusowo leczony.
Czy warto walczyć o władzę w parlamencie czy samorządach, albo przynajmniej wpływ na nią? I tak prawdziwej nie dostaniemy, ale może jednak da się coś załatwić, zmienić na lepsze?
Jak walczyć z niesprawiedliwością i horrendalnymi nierównościami tworzonymi przez kapitalizm? I to wszystko, będąc krajem zależnym i peryferyjnym. Krytykować, nagłaśniać, demonstrować? Przecież jak jest, wszyscy wiedzą. Łatać dziury, gdzie się da? Zakładać NGO-sy?
Wydaje mi się, że szeroko rozumiana lewica wszystko to robi, raz to, raz owo, raz lepiej, raz gorzej. A KOT oczywiście chciałby, żeby myszy zamiast walczyć z nim, gryzły się między sobą. Nie tylko w wojnie kulturowej, ale też w rozmaitych konfliktach wewnętrznych. Może warto zauważyć, jak często zarzut wobec lewicy, że zajmuje się tożsamością zamiast gospodarką, jest nam podrzucany z zewnątrz. Krytyka Polityczna zawsze będzie tą od Lacana, a nie od Klubu KP w Cieszynie, który organizuje półkolonie dla dzieci. Jednocześnie chociaż gospodarka wszystkim tak leży na sercu, największym powodzeniem w DO cieszą się teksty obyczajowe albo polityczne szachy.
W ramach bajkowego optymizmu przypomnę jednak, że ostatecznie myszy zjadły Popiela i jego kota.