Każdy może brać udział w grze, która nazywa się kapitalizm. Może albo musi, bo w zasadzie inne gry nie istnieją.
Opowiem Wam bajkę. Dawno, dawno temu, chociaż w przyszłości, gdzieś tam daleko, chociaż za progiem…
Wszyscy ludzie są braćmi i siostrami. Bez względu na wiek, płeć, orientację seksualną, rasę, wyznawaną religię – wszyscy są tak samo szanowani i mają takie same możliwości realizowania swoich aspiracji. Każdy może żyć po swojemu, byleby nie szkodził innym, i może pojechać dokądkolwiek zapragnie. Gdzieniegdzie na obrzeżach tej uniwersalnej, szlachetnej i przecież sensownej opowieści mieszkają jacyś barbarzyńcy – fundamentaliści religijni, ksenofobi, rasiści, seksiści, homofobii. Od małego trzeba ich wychowywać, aż kiedyś znikną. Zresztą nie są naprawdę tacy, po prostu mają o coś innego pretensje do społeczeństwa, ale im się pomyliło.
I każdy może brać udział w grze, która nazywa się kapitalizm. Może albo musi, bo w zasadzie inne gry nie istnieją. Nikomu to jednak nie przeszkadza, bo kapitalizm jest jak powietrze, jest konieczny i naturalny. Wierzyć, że to mogłoby się zmienić, to tak jakby wierzyć, że można rzeki zmusić, aby płynęły pod prąd, a żyrafy, żeby latały. Oczywiście zawsze zdarzają się wariaci, którzy wierzą w cuda, ale nie mają oni żadnego znaczenia.
I teraz macie do wyboru dwa dalsze ciągi – A i B. Możecie wybierać.
A.
Kapitalizm ma tylko jeden zestaw reguł, wolny rynek. Wolny rynek swoją niewidzialną ręką sprawia, że wszystko pięknie samo się reguluje. Pracowici i zdolni mają więcej, ale pracują dla dobra ogółu. Mniej pracowici i mniej zdolni co prawda mają się gorzej, ale i tak świetnie, bo kapie im z góry. Globalna gospodarka bierze w ramiona cały świat i nie ma już innych różnic niż indywidualna pracowitość i zdolności.
B.
Jednak wolny rynek nie wystarcza, okazuje się, że powoduje ogromne nierówności i mnóstwo ich fatalnych konsekwencji. A ludzie pragną nie tylko wolności, ale także, a może jeszcze bardziej, bezpieczeństwa, również, a może najbardziej, ekonomicznego. Na szczęście poza kapitalizmem istnieje też polityka. I ona to wszystko naprawi. Podatki, transfery, dochód gwarantowany, szkoły i szpitale, i kluby seniora, kultura dla każdego i darmowy internet – wszystko, czego potrzeba, aby gospodarka i technologie służyły ludziom, jeśli nie po równo to przynajmniej sprawiedliwie, cokolwiek to oznacza. Rzecz jasna, ponieważ gospodarka jest globalna, to również polityka musi być globalna. Państwa narodowe będą więc z czasem zanikać, jako niefunkcjonalny przeżytek, pozostawiając jednak nienaruszoną piękną multi-kulti.
Bajki nie są prawdziwe, ale w nie wierzymy i wpływają one na nasze działania. Na przykład bajka o Panu Bogu ma całkiem sporo, nie zawsze najprzyjemniejszych konsekwencji praktycznych. A ta tutaj opowiedziana bajka (możemy nazwać ją też narracją, będzie mądrzej), czy jeszcze wprawia nas w ruch?
W jej ciąg dalszy w wersji A już nawet nie wypada wierzyć. To zupełnie niemodne, a ci, którzy ją opowiadali, zdążyli już to odszczekać.
A czy ktoś jeszcze wierzy w wersję B? Niektórzy wierzą, ale ta opowieść przestaje już działać, straciła swoją społeczną nośność, o ile kiedykolwiek ją naprawdę miała. Nie ma już także potencjału politycznego. To nie jest zła opowieść, całkiem sympatyczna i może nawet do pewnego stopnia dałoby się ją wcielić w życie, tylko ktoś musiałby na nią zagłosować. Można sobie powtarzać, że takie rozwiązania leżą w interesie większości, ale co z tego, kiedy to już zupełnie nie jest seksi?
Opowieść o liberalno-demokratycznym, emancypującym kapitalizmie z socjalną korektą, powszechnie obowiązujących prawach człowieka i polityce, która polega na decydowaniu, jak daleko ma sięgać owo korygowanie kapitalizmu, zdobyła pewną popularność, w pewnym niezbyt długim czasie, na niezbyt wielkim terytorium, i przez moment prezentowała się jako niepodważalna i najważniejsza – ale to się skończyło. W historii nic nie kończy się nagle, więc będzie jeszcze trwała, broniła swoich szańców. Pozostaną po niej pewne zmiany, których nie da się odwrócić, ale bajka się skończyła. I ja tam byłam, miód i wino piłam, po brodzie mi spływało, nic w gębie nie zostało.
Żyjemy dziś nie tylko w innym świecie, ale też w innych opowieściach. Kontrreformacja? Populizm? Kryzys demokracji? Renesans nacjonalizmów i konserwatyzmu? Możemy to nazywać, jak chcemy, ale pozostajemy z pytaniem: jak w tej innej już bajce może politycznie odnaleźć się lewica?