Kaja Puto

Zamienię dyplom na metrykę z Sosnowca

A na Wszystkich Świętych było tak:

– Za zupę z rekina w puszce.
– Za czekoladę Toblerone w supersamie.
– Mówił w kilku językach. Po francusku rozmawiał nawet z Giscardem d’Estaing. A po flamandzku to może i z samym królem. Nie było się czego wstydzić, a teraz, prawda, jest.
– Bo się nie wynosił, bo był zwykłym robotnikiem. No i za tego Earl Graya, przecież.
– Za to, że zbudował ludziom łazienki z ciepłą wodą.

 Mężczyzna stojący w tłumie się niecierpliwi.

– Pani się pyta, czemu ludzie mu świeczki palą? Politycy i pismaki, zamiast krytykować politykę Edwarda, powinni tu przyjść i zobaczyć, co tu się dzieje na tym grobie, niech porównają, ilu jest ludzi na grobie u biskupa, a ilu u niego.

 Fakt: nagrobek i pół chodnika zaćkane zniczami. U biskupa jeszcze nie byłam.

– A tam, po co do biskupa – wtrąca milcząca dotąd kobieta. – Ja chodzę tylko do Gierka, bo powiesił naszego Wampira. Dziewczyny z mojej klasy wreszcie wracały spokojnie ze szkoły.

***

Choć trudno w to uwierzyć, Sosnowiec wyglądał kiedyś gorzej niż teraz. Po wojnie. Przemysłowo-handlowe miasteczko powstałe na styku trzech zaborów opustoszało: pierwszoplanowi aktorzy jego życia miejskiego, Żydzi, zostali zamordowani, inni mieszkańcy wyjechali do wyzwolonego Śląska za pracą lub zostali deportowani do łagrów. O ile w międzywojniu Sosnowiec był miastem o jako takim znaczeniu – w województwie kieleckim nie miał zbyt wielu konkurentów – o tyle po przyłączeniu do śląskiej aglomeracji snuł się w jej ogonie, jeśli chodzi o atrakcyjność. Liczba mieszkańców spadła niemal dwukrotnie, z 130 do 77 tysięcy.

Nowa Polska zastała to 77 tysięcy pod postacią biedakamienic, robotniczych baraków, przestarzałych kopalń i wertepów prowadzących do ubogich wsi okalających miasto. W 1951 roku, w okresie głębokiego stalinizmu, w kopalni Kazimierz-Juliusz wybucha strajk. O jego poskromienie poproszony zostaje młody działacz, górnik i reemigrant z Belgii – Edward Gierek. I robi to, choć w tej samej kopalni zginął kiedyś jego ojciec i brat. W zagłębiowskich kopalniach do 1989 roku nie będzie już żadnych strajków, nawet po pacyfikacji katowickiej kopalni Wujek.

Gierek zostaje w nagrodę sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Trzynaście lat później, w grudniu 1970 roku, robotnicze protesty i konflikt partyjnych frakcji wynoszą go do władzy na szczeblu centralnym. Z Warszawy łoży na rodzinne miasto. Silne tradycje robotnicze i brak „ukrytej opcji niemieckiej” sprawiały zresztą, że władze ludowe miały do Sosnowca większą nawet niż do Śląska sympatię. Mit „Czerwonego Zagłębia” – dziś to inwektywa – był wówczas wyjątkowo żywy.

Gierek, jak wiadomo, godzi się z Zachodem i pożycza od niego kupę kasy. Inwestuje ją przede wszystkim w regionie Śląska.

Powstaje droga ekspresowa do Warszawy („gierkówka”) i Centralna Magistrala Kolejowa (ta, po której jeździ Pendolino), powstają fabryki Malucha (w Tychach) i wielkiej płyty, a w pobliskiej Dąbrowie Górniczej buduje się największa wówczas w Polsce Huta Katowice.

Wertepy zmieniają się w kilkupasmowe jezdnie, baraki – w mieszkania w blokach, klepiska – w budynki wydziałów Uniwersytetu. Górnicy i hutnicy dostają samochody, lodówki, kolorowe telewizory i wczasy w Bułgarii, a nawet wczasy w Syrii. Wraz z powstaniem Uniwersytetu Śląskiego pojawia się nowa inteligencja i kultura studencka. Do sosnowieckich zakładów pracy ciągnie cała Polska, a okoliczne wsie zamieniają się w blokowiska. Na Zagórzu, największym z wybudowanych wówczas osiedli, ulice dostają nazwy po przybyszach: Kielecka, Radomska, Białostocka.

Koniec lat 60., młodzi górnicy z kopalni Milowice na wycieczce zakładowej do Szklarskiej Poręby. Fot. archiwum Kai Puto.

***

Lampek u Gierka jest już sporo, ponad tysiąc: wiem, bo mówi mi o tym jego najwytrwalszy psychofan, który od rana stoi na tym cmentarzu i liczy.

– Po mięso do naszych sklepów z samej Warszawy przyjeżdżali – puszy się ta od Wampira – patrzyli na mortadelę i pytali: „a co to jest?”.
– Co tam z Warszawy, Breżniew do nas przyjeżdżał, i Fidel Castro – to antyfan biskupa.
– A jak nam zazdrościli! Jak się jechało do Sopotu samochodem na śląskich blachach, to trzeba było auto na podwórku trzymać, żeby nie porysowali. Tu się dobrze żyło, a tam dostawali w dupę.
– Przed Gierkiem, jak chciałem z Jęzora dojechać do centrum, czekałem na autobus nieraz i trzy godziny. Autobus nie przyjeżdżał, to szedłem kilka kilometrów na inny przystanek. Tam też nic nie zajechało, no to wracałem do domu, bo już nie było po co jechać.
– A jeszcze lepiej mieli ci, co ich ściągnęli do huty ze wsi. Pierwsi dostawali mieszkania i telewizję. Gierkowi zależało, żeby się ci młodzi ustatkowali, bo co się w tych hotelach robotniczych działo, to szkoda gadać…
– Teraz się mówi: słoiki. A wtedy, jak jechał z Zagórza 627, to się mówiło, że „Łolkusz jedzie”. Łolkusz smarkał w rękaw i charkał. Świnie na balkonie hodowali.

Do tych świń na balkonie nie mam zbyt dużego zaufania, bo słyszałam to też we Lwowie w kontekście uchodźców z Donbasu, no i w Niemczech, w kontekście powojennych przesiedleńców. To, zdaje się, jakaś uniwersalna cecha obcego ze Wschodu. Kontynuuję więc śledztwo.

– U nas w mieszkaniach spółdzielczych to nie, ale że na Zagórzu, to słyszałam. Ja tam tylko kury w piwnicy trzymałam – pani od Wampira.
– Nie no, może w Będzinie – pan, rzecz jasna, z Zagórza.

(Będzin jest Sosnowcem Sosnowca.)

Inaczej sądzi lokalny patriota.

– Gdzie tam, bzdury. Był tylko taki sztygar, co jedwabniki hodował.

***

Janusz Kubicki, sosnowiecki historyk: – Z tym uprzywilejowaniem to prawda. W tamtych czasach mówiło się: „zamienię dyplom uczelni na metrykę z Sosnowca”. Ale Gierek był wyjątkowy przede wszystkim dlatego, że komunikował się ze wszystkimi warstwami społecznymi w Polsce. Inteligencja dostała Zamek Królewski, symbol suwerenności państwowej. Robotnicy awansowali do roli, którą dziś nazwalibyśmy średnią klasą. Chłopi zyskali samodzielność: zniesienie dostaw obowiązkowych, powszechne ubezpieczenie, kredyty, które można było „spłacić jajkami”. Polskiemu chłopu było ostatnio tak dobrze w XVI wieku, przed upowszechnieniem się pańszczyzny. Dla nich i dla robotników II RP nie była matką, ale macochą. Wreszcie mogli poczuć, że hasła wznoszone przed komunistów dotyczą ich osobiście.

***

Na cmentarz wjeżdżają trudne tematy. Pytam o wypadki w kopalniach.

– Jak się pracuje na dole, to i wypadek się może zdarzyć. Dla prawdziwego górnika zginąć na dole to honor.

O dług.

– No, a teraz to jaki dług niby mamy?

O strajki.

– Myśmy nie mieli o co strajkować.

A w kopalni Wujek mieli?

– Może im w kościele kazali.

Strzelano do robotników.

– Edward na pewno nie strzelał.
– Jak po siedemdziesiątym szóstym przemówił w Spodku, to jedenaście minut mu klaskali.
– Czego was w tych szkołach uczą?

No ale przecież to właśnie od Gierka, zauważam, rozpoczął się koniec komunizmu. Otwarcie na Zachód, Pepsi, taksówki, kredyty, nie wspominając o Toblerone w sosnowieckim supersamie.

– Kto się na prywatyzacji nachapał, ten się nachapał. Edward do końca życia żył skromnie.
– Jak go zabrali ze stanowiska, to nam było wszystkim bardzo żal.

No i tak.

***

Zygmunt Witkowski, były górnik, od lat 80. radny: – W połowie lat osiemdziesiątych dzielnica Bór dostała pozwolenie na budowę drewnianego kościoła. Pracownicy kopalni zaczęli pisać pisma, żeby im oddać zużyte podkłady kolejowe z kopalni, bo ksiądz potrzebuje. Poszedłem do dyrektora i pytam, co mam z tym zrobić, a on mi na to: „pisz im zgody, bo jak ty im nie dasz, to oni i tak dostaną te podkłady zdrowe, nowe, impregnowane”. Takie czasy przyszły.

Sosnowiecki stół w okolicach stanu wojennego. Fot. archiwum Kai Puto.

***

Koniec lat dziewięćdziesiątych. Chodzę do rejonowej podstawówki w Sosnowcu. Świat dzieli się na trzy grupy: dzieci z Walcowni, dzieci z Druciarni i dzieci z Cegielni. Coraz mniejszym fejmem cieszy się ojciec-górnik, coraz większym – ojciec-biznesmen. Ojcowie-górnicy coraz częściej piją i zamęczają dzieci opowieściami, jak było. Ojców-biznesmenów co prawda nie ma w domu, ale przynajmniej dają kieszonkowe. Mimo to na muzyce wciąż uczymy się piosenki o Hucie Katowice.

Wszyscy chodzą na religię, ale nikt nie potrafi zmówić paciorka. Ksiądz odkrywa to w piątej klasie. Po szkole łazimy na boisko zlikwidowanej zakładowej drużyny piłkarskiej i bujamy się na powyginanych prętach, które kiedyś były ogrodzeniem.

Robimy wszystkie te stereotypowe rzeczy, które robią stereotypowe śląskie dzieci w etiudach studenckich z katowickiej filmówki.

No, może nie kąpiemy się w cieku spod hałdy, bo spod hałd nic nie cieknie; nie pamiętam już, w której to było etiudzie. Pewnego dnia do szkoły przychodzi policjant i robi egzamin na kartę rowerową. Nikt nie jeździ na rowerze po dziurawych ulicach, ale kartę trzeba mieć. Policjant zaczyna od small talku: co chcielibyście robić w przyszłości? Na dwadzieścioro uczniów dwie osoby chciałyby zostać lekarzem, jedna – policjantką. Reszta chciałaby wyjechać do Warszawy.

Dziadkowie autorki (kaowiec w kopalni i księgowa, obydwoje pochodzenie chłopskie) na prywatnych wczasach w Wiśle, późne lata 70. Fot. archiwum Kai Puto.

***

To do pewnego stopnia los wszystkich polskich miast średniej wielkości, szczególnie tych żyjących zakładem pracy. Po rosyjsku powiedziałoby się: „monomiast”. Najciężej przechodzą transformację, bo wraz z przemysłem zamykały się domy kultury, baseny, przedszkola, sklepy czy przystanki kolejowe. Ale Sosnowiec, miasto zlepione z kilkunastu zindustrializowanych wsi i tyluż dużych zakładów, tych upadków przechodzi kilkanaście. Nigdzie też poprzeczka osiągnięta w sewentisach nie była tak wysoka.

Sosnowiec staje się wymarzonym przedmiotem badań nad urban decay, jednym z postkomunistycznych Detroitów. Rozpoczęte w latach 80. budowy zwalniają, by w końcu zamrzeć. Miasto jest pełne murowanych szkieletów i zarasta chaszczami od środka. W niektórych miejscach tramwaje dosłownie przedzierają się przez krzaki z prędkością pieszego. Komunistyczne biurowce przekształcają się w bazar z chińszczyzną, ich piwnice – w sale prób szkolnych zespołów.

Modernizacja przełomu wieków omija Sosnowiec (nie licząc pacnięcia farbą bloków na rogach ulic, remontu dworca i głównego placu), co ma też dobre strony – miasto omija pasteloza. W ścisłym centrum wyrasta dzikie targowisko, które kilkanaście lat później zostanie zmiecione przez gargamelowatą galerię handlową, jedyny bodaj nowy budynek w centrum miasta. Nawet deweloperka nie ma tu za bardzo czego szukać – Sosnowiec wyludnia się szybciej niż rósł za komuny. Z 260 tysięcy mieszkańców od 1990 roku do dziś wyjeżdża prawie 60 tysięcy, a kolejne tysiące wyjeżdżają, nie zmieniając miejsca zameldowania.

Na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych, kiedy zamknięto już większość zakładów, bezrobocie sięga nawet 25-30 procent i byłoby wyższe, gdyby nie opcja na wcześniejsze emerytury. Propagandowe filmiki dla inwestorów twierdzą, że miasto stawia na turystykę (przy czym przez lata w Sosnowcu istnieje jeden hotel robotniczy), biznes (przy czym outsourcowane korpa utworzone w ramach wychwalanej podstrefy Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej dziś zatrudniają zaledwie 3200 osób) i kulturę (?!).

W okresie komunizmu Górnośląski Okręg Przemysłowy był silnie zdecentralizowany: jeden urząd tu, drugi teatr tam, trzecia kopalnia ówdzie. W warunkach dzikiego wolnego rynku silnie się centralizuje, pozostawiając miastom wokół Katowic rolę sypialni i cmentarzy.

Byli robotnicy wracają na wieś lub żyją z emerytur. Nieliczni się przekwalifikowują, zakładają małe biznesy lub – coraz rzadziej – przechodzą do istniejących jeszcze kopalń. W okresie przełomu 33% mieszkańców Sosnowca miało za sobą zaledwie podstawówkę. W wielu przypadkach programy aktywizacji zawodowej pojawiają się zbyt późno. W najntisach zwalniani górnicy dostają do łapy 50 tysięcy złotych odprawy bez szczególnych wskazówek, co z tą odprawą zrobić.

W 1999 roku miasto odwiedza papież, co upamiętnione zostaje obwieszoną łańcuchami tablicą na parkingu Auchana. Miastem partnerskim Sosnowca zostaje francuskie Roubaix, uczniowie mają jechać na wymianę, ale prezydent miasta się z tego wycofuje, bo „40% tamtejszych mieszkańców to kolorowi”. Chwilę później miastem partnerskim Sosnowca zostaje Casablanca. O składzie etnicznym Casablanki ani słychu. O współpracy również.

Kiedyś Sosnowiec promował się hasłem „Tęczowe miasto”, ale radni zorientowali się, że hasło ma drugie dno. Dziś hasło brzmi: „Sosnowiec łączy”.

***

Dlaczego tak to wyszło, pytam na cmentarzu?

– To wina Polaków, bo nam tego mięsa zazdrościli, to potem wszystkie kopalnie pozamykali.
– Nie Polaków, tylko Ślązaków, bo chcieli się zemścić za to, że popieraliśmy komunistów, tak jakby sami nie popierali.
– Ci z Kościoła robią komisję smoleńską, a niech lepiej zrobią komisję do spraw przekształceń własnościowych.
– Zachodnie firmy to wszystko kupiły, zlikwidowali ośrodki badawcze, zlikwidowali narzędziownie, produkcję, pozwalniali ludzi. Zrobili z tego montownię, a wytwórnia jest za granicą. Tutaj to garstka ludzi składa do kupy, a potem to się nazywa, że wyprodukowano w Polsce.
– A może to jest nasza wina – wtrąca się do litanii ta od Wampira. – Czasy się zmieniły, a my nie potrafiliśmy się dostosować. W Warszawie to jakoś inaczej ludzie żyją.

***

Zygmunt Witkowski, były górnik, od lat 80. radny: – Jak się okazało, że naszą kopalnię mają zamknąć, to żeśmy załatwili z biskupem, żeby zjechał na dół i pokropił nową ścianę. Ona kosztowała 14 milionów. To było za rządów AWS-u, więc liczyliśmy, że świętości nie ruszą, no ale cóż – ruszyli.

***

Edward Gierek swoje ostatnie lata spędza w nędzy. 11 lat przed śmiercią zwraca się do Belgii o przyznanie mu emerytury górniczej za lata przepracowane w Limburgii. Podobnie jak Jerzy Ziętek, katowicki wojewoda, zamieszkuje na starość w Ustroniu, uzdrowisku, które było ich wspólnym dziełem i – zdaje się – szczytem marzeń.

Umiera w 2001 roku. Na jego pogrzeb przychodzi kilkanaście tysięcy osób. Rok później rondo w centrum miasta otrzymuje jego imię, a radni chcą nim promować miasto. Reagują na to ogólnopolskie media, więc radni zostają przy Kiepurze. Rondo z niepokojem oczekuje na dekomunizację.


 Miasto podnosi się powoli z gruzów, choć zawdzięcza to raczej inicjatywom mieszkańców i mieszkanek (np. stowarzyszeń dzielnicowych) oraz bliskości Katowic niż działaniom władz miasta. W godzinach szczytu droga krajowa S86 między Sosnowcem a Katowicami to obok warszawskiej Trasy AK najbardziej zatłoczona droga w Polsce. Miasto wyludnia się coraz dynamiczniej, walcząc z Bytomiem o pierwsze miejsce w tej kategorii. Mieszkańcy nazywają Sosnowiec „południową dzielnicą Warszawy”.

Bezrobocie znacząco spadło (do 12%), ale wciąż jest wyższe niż średnia krajowa, tym bardziej wojewódzka. Dostępne zatrudnienie, jak mówi Łukasz Wolny z zagłębiowskiego okręgu Razem, to zwykle śmieciówki w korporacjach: w Sosnowcu znajduje się na przykład druga pod względem wielkości siedziba okrytego złą sławą InPostu.

„Czerwony Sosnowiec” był ostatnim bastionem SLD. Poparcie dla partii w latach 90. przekraczało 50%, później – w wyniku przemiany pokoleniowej – spadło na korzyść Platformy. W ostatnich wyborach samorządowych PiS zajęło – jak zwykle zresztą dotąd – wyjątkowo niskie czwarte miejsce. W 2010 roku do Sosnowca przyjeżdża Jarosław Kaczyński i twierdzi, że ma Gierka za „komunistycznego, ale jednak patriotę”. Zostaje wygwizdany.

Udział kobiet w liczbie pracujących osób wynosi wyjątkowo wysokie 52,1%. Sosnowiec nieodmiennie króluje też w rankingach najmniej religijnych miast.

W 2015 roku PiS nieoczekiwanie wygrywa w Sosnowcu wybory parlamentarne. Bezapelacyjnie najlepszy wynik uzyskuje na Zagórzu – dzielnicy budowniczych huty Katowice.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Puto
Kaja Puto
Reportażystka, felietonistka
Dziennikarka i redaktorka zajmująca się tematyką Europy Wschodniej, migracji i nacjonalizmu. Współpracuje z mediami polskimi i zagranicznymi jako freelancerka. Związana z Krytyką Polityczną, stowarzyszeniem reporterów Rekolektyw i stowarzyszeniem n-ost – The Network for Reporting on Eastern Europe. Absolwentka MISH UJ, studiowała też w Berlinie i Tbilisi. W latach 2015-2018 wiceprezeska wydawnictwa Ha!art.
Zamknij