Wyjątkowo długi i nużący artykuł Łukasza Warzechy poświęcony weganizmowi jest co prawda pełny obelg, insynuacji i teorii spiskowych, ale niestety nie pod moim adresem. Łukasz Warzecha zdaje się też nie zauważać, że w Polsce prawie 60% osób chce ograniczyć spożycie mięsa, a połowa Polaków w ogóle nie zna smaku wołowiny – pisze Jaś Kapela.
Z zainteresowaniem sięgnąłem po przedostatni numer tygodnika „Do Rzeczy”, którego okładka straszy pytaniem: „Kto chce nam zakazać jedzenia mięsa?!”. W podtytule jest podpowiedź (zapewne skierowana do mniej bystrych czytelników): „Nowe szaleństwo lewicy”.
Nie wiem, czy idiotycznie zakładałem, że dowiem się czegoś ciekawego, czy może miałem nadzieję, że będzie coś o mnie, ale niestety się rozczarowałem. Weganizmowi w całym numerze poświęcony jest zaledwie jeden, choć wyjątkowo długi i nużący, artykuł autorstwa Łukasza Warzechy. Tekst jest co prawda pełny obelg, insynuacji i teorii spiskowych, ale niestety nie pod moim adresem i generalnie umiarkowanie oryginalnych. A szkoda. Gdyby Kierownik Jeziora zajrzał na stronę redakcyjną książki Jak stworzyć wegański świat, którą obszernie cytuje, zobaczyłby tam moje nazwisko, co mogłoby być dobrym przyczynkiem do kolejnych wyssanych z palca oskarżeń i szyderstw.
Spisek z pewnością jest, ale pozostanie nieujawniony
Choć nie sposób odmówić publicyście pewnych słusznych intuicji, to jednak trudno nie zauważyć też zwykłego wodolejstwa, spowodowanego zapewne niechęcią do zgłębiania zadanego sobie tematu. Chyba tylko tym możemy wytłumaczyć pojawiające się w tekście – przypominam: okładkowym tekście o mięsie i wegańskich zakusach „totalniackiej ekolewicy” − teorie na temat baterii elektrycznych, których popularność rzekomo służyć ma interesom Zambii i Demokratycznej Republiki Konga.
Jak bardzo trzeba wypierać problem zmian klimatu, żeby o promocję ekomobilności podejrzewać wpływy polityki zagranicznej krajów Trzeciego Świata, musiałby powiedzieć ktoś siedzący głębiej w umyśle Łukasza Warzechy, niż ja kiedykolwiek bym aspirował.
Czytelnicy spodziewający się, że publicysta ujawni jakiś spisek, pozostaną niewątpliwie rozczarowani. Warzecha cytuje co prawda Sylwię Spurek oraz Tobiasa Leenaerta, autora świetnej, wydanej niedawno nakładem KP książki Jak stworzyć wegański świat, ale niestety widać, że lektura była powierzchowna. Nie da się jednak wykluczyć, że publicysta specjalnie zbyt wiele nie przeczytał, bo jeszcze mógłby dowiedzieć się więcej, niż jest w stanie zdzierżyć.
Przecież człowiekowi, który swój tekst zaczyna od słów: „Trudno wyobrazić sobie apetyczniejszą rzecz niż dobrze przygotowany stek wołowy”, musi być ciężko zmierzyć się ze świadomością, że w Unii Europejskiej półtora miliona ludzi podpisało właśnie petycję w sprawie całkowitego zakazu chowu klatkowego.
Po przyjrzeniu się temu wszystkiemu z bliska całkowicie porzuciłem jedzenie mięsa
czytaj także
Publicysta, któremu wydaje się, że występuje w interesie „zwykłych ludzi”, powołuje się na niewyobrażalną apetyczność wołowego steku w kraju, w którym 60 procent obywateli nigdy nawet nie miało go w ustach. W sumie nie sposób odmówić Warzesze pewnej racji. Trudno, żeby ludzie mieli sobie wyobrażać smak lepszy od czegoś, czego nigdy nie jedli.
Polemizowanie z Łukaszem Warzechą przypomina mi trochę walenie głową w ścianę. Ostatecznie jednak nie ma takiego muru, którego nie zdołałaby przebić drążąca go kropla.
czytaj także
Autor tekstu pt. Radykałowie na fali być może w głębi duszy zdaje sobie sprawę, że − tak walecznie, choć donkiszotersko broniąc prawa do jedzenia mięska − sam jest radykałem. Ostatecznie wiadomo, choć Warzecha, o tym nie wspomina, że w Polsce prawie 60% osób chce ograniczyć spożycie mięsa.
Publicysta jest w mniejszości. Przyjęcie do wiadomości tego faktu zburzyłoby mu jednak całą narrację, w której za ograniczeniem mięsa stoją jakieś żądne zysku korporacje produkujące mięso z in vitro oraz wegańskie parówki, wpływowi wegańscy lobbyści, przekupni politycy, a także ich oddziały zbrojne w postaci antify, Grety Thunberg i totalniackiej ekolewicy zrzeszającej się pod szyldem Extinction Rebellion.
Wiara we własny interes
Próbuję sobie wyobrazić, co Łukasz Warzecha powiedziałby na fakt, że Instytut Żywności i Żywienia Człowieka zaleca, by jeść 25 kilogramów mięsa rocznie, czyli ponad trzy razy mniej, niż wynosi średnie spożycie w Polsce. Pewnie dla niego to również spisek ekolewaków i producentów baterii litowo-jonowych z Kongo.
czytaj także
Może już czas odkryć zmowę koncernów medycznych, globalnej sieci lekarzy i szpitali, którzy chcą nam zakazać chorowania na raka i choroby serca? Do czego przecież każdy wolny człowiek powinien mieć konstytucyjne prawo. Tymczasem ci cholerni medyczni lobbyści każą nam ograniczać niezdrowe nawyki.
Wydaje mi się, że publicyście, a pewnie też części jego czytelników, po prostu nie mieści się w głowie, że nie chcemy nikomu zabierać mięsa z jakiejś wrodzonej złośliwości i wyuczonego satanizmu-genderyzmu. Być może Warzecha w ogóle nie wierzy, że można chcieć robić coś dla dobra nie tylko własnego, ale też innych czujących istot, przyrody czy choćby przyszłych pokoleń. W jego świecie istnieje zapewne tylko własny interes, którego ostatecznym wyznacznikiem jest kwestia smaku (wołowego steka) i prawo do swobodnego szkodzenia sobie i innym.
Nie znamy prawdziwej wartości jedzenia. Kupujemy dużo i tanio
czytaj także
Oczywiście ten bezkompromisowy i radykalny fetyszysta mięska martwych zwierząt stara się racjonalizować swoje poglądy, powołując się na jakieś badania o tym, że rzekomo nie ma dowodów na to, że mięso jest szkodliwe.
Niestety badania te zostały przeprowadzone za pomocą wątpliwej metodologii, przez naukowców związanych z koncernami, którzy wsławili się wcześniejszym raportem zrobionym na zlecenie Coca-Coli i Pepsi, o cukrze, który wcale nie szkodzi. Dowody na szkodliwość mięsa są nadal liczne.
Trochę mnie dziwi, że dziennikarz tak wrażliwy na lobbing start-upów produkujących mięso z in vitro lobbingu globalnych koncernów nie widzi. Gdyby bardziej wgłębił się w temat, pewnie mogłaby mu żyłka pęknąć, bo dowiedziałby się, że czasami to te same firmy. Ostatecznie trzeba by być naprawdę głupim dyrektorem branży mięsnej, żeby nie ogarnąć, że skoro można produkować mięso bez potrzeby trzymania milionów zwierząt w barakach, to będzie to nie tylko łatwiejsza, ale też pewnie przyjemniejsza praca.
Stek będzie w końcu ostatni
Oczywiście być może są jacyś sadystyczni fani znęcania się nad zwierzętami i traktowania ich jak najgorzej. Być może to w ich interesie występuje publicysta. Jednak większość ludzi chciałaby jeść smaczne posiłki, nie czując jednocześnie winy z powodu cierpienia zwierząt i zatrucia środowiska, jakimi ten posiłek jest okupiony, a także szkód wyrządzanych własnemu zdrowiu. To w ich, czy raczej w naszym imieniu, występują wegańscy aktywiści.
czytaj także
Nawet szef Polskiego Związku Hodowców i Producentów Bydła Mięsnego deklaruje: „Dzisiaj możemy powiedzieć wprost: jeżeli chcecie − od jutra możemy przestać zajmować się naszymi zwierzętami, możemy przestać produkować żywność”.
Tak, szefie, tego właśnie chcemy i bardzo prosimy o spełnienie naszej prośby. Niestety, nie mamy 167 miliardów złotych, które chcielibyście otrzymać od organizacji prozwierzęcych za zakończenie swojego okrutnego biznesu, ale cieszy nas już samo wyrażenie gotowości. Od jutra to się, co prawda, może nie udać, ale dobrze, że już o tym myślicie, bo w przyszłości z waszym schyłkowym biznesem będzie tylko gorzej.
czytaj także
Ostatecznie już dziś mamy bardziej ekonomicznie, zdrowotnie, społecznie i środowiskowo opłacalne metody pozyskiwania kalorii. Trzeba tylko wdrażać te technologie, zamiast je zwalczać w imię fałszywie pojętego mięsnego konserwatyzmu. Do tego wegańskie jedzenie jest tak pyszne, jak jeszcze nigdy nie było, więc może rzeczywiście już całkiem niedługo po soczystym steku wyciętym z ciała martwego zwierzęcia trzymanego całe życie w baraku pozostanie nam tylko żenujące wspomnienie. Oczywiście, możecie się jeszcze tą perwersją nacieszyć, ale pieniędzy zainwestowanych w umierający biznes nikt wam nie odda, więc może już warto zacząć inwestować w coś bardziej przyszłościowego?