Fakt, że Leszek Balcerowicz popełnił przedmowę do dzieła Jonah Goldberga „Lewicowy faszyzm”, jest zabawny z tak wielu powodów, że z pewnością nie zdołam ich zmieścić w tym felietonie.
Fakt, że Leszek Balcerowicz popełnił przedmowę do dzieła Jonaha Goldberga wydanego w Polsce pt. Lewicowy faszyzm, jest zabawny z tak wielu powodów, że z pewnością nie zdołam ich zmieścić w tym krótkim felietonie, ale spróbuję przynajmniej zacząć. Pierwszy jest oczywiście taki, że tytuł oryginalny to Liberal Fascism. Więc może jednak ten faszyzm nie jest wcale taki lewicowy, tylko liberalny? Ładnie tak kłamać, panie Leszku?
Miałoby to zresztą znacznie więcej sensu, gdyby człowiek, który doprowadził do odebrania miejsc pracy i zarobku setkom tysięcy, jeśli nie milionom ludzi, napisał wstęp do książki pt. Liberalny faszyzm. W końcu to liberałowie z MFW są w dużej mierze odpowiedzialni za kształt polskiej transformacji. Czy uznanie, że zubożenie całych warstw ludności to konieczny koszt transformacji, to już faszyzm, czy jeszcze nie? Odpowiedź na to pytanie wolałbym pozostawić tropicielom współczesnego faszyzmu w postaci Goldberga i spółki. Z jednej strony skoro powszechne ubezpieczenie zdrowotne może być faszyzmem, to umieranie ludzi na ulicy jest być może tryumfem indywidualizmu i ludzkiej wolności. Z drugiej trochę się w tym gubię.
Ale może jestem pod wpływem lewackiej propagandy i dlatego pewne rzeczy nie wydają mi się tak oczywiste jak niektórym nestorom polskiej ekonomii. Propaganda, jak czytamy we wstępie Leszka Balcerowicza, to element łączący ustroje totalitarne ze współczesną demokracją liberalną. Trudno z tym polemizować, bo nie sposób wskazać system polityczny, który jest pozbawiony propagandy. Argument, którego nie można sfalsyfikować, jest nic nie warty, co Balcerowicz powinien wiedzieć, gdyby czytał więcej Poppera, a mniej Goldberga.
Skoro nie sposób z Balcerowiczem polemizować, pozostaje przyznać mu rację. Tak, propaganda jest obecna. I tak się szczęśliwie składa, że nie trzeba jej daleko szukać, bo najlepszym jej przykładem jest sam Balcerowicz i jego dzieło. Osobiście jestem fanem działalności założonej przez niego fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju, a szczególnie organizowanych przez nią konkursów na komiksy promujące wolny rynek. FOR zachęca na swojej stronie: „Dołącz do stale powiększającego się grona osób chroniących wolność oraz promujących prawdę i zdrowy rozsądek w dyskursie publicznym”. Czy z wolnością jest w naszym kraju tak źle, że trzeba ją promować za pomocą komiksów? FOR zresztą sam sobie strzela w stopę, bo zwycięski komiks jest ewidentną parodią. Zapewne przekonani o własnych racjach członkowie fundacji tego nie dostrzegli, choć może to po prostu żart jurorów (m.in. Marek Raczkowski). Może też być tak, że fundacja traktuje poważnie swojej wolnościowe postulaty i nie przeszkadza jej, gdy ktoś się z FOR-owskiej propagandy nabija.
Nie tylko w kwestii obecności propagandy Balcerowicz ma rację. Trzeba się również z nim zgodzić, że termin liberalizm utracił swoje pierwotne znaczenie. Kiedyś walczyli o wolność, dziś walczą o wolność od opieki zdrowotnej i emerytur.
Powszechne ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne to zagrożenie, któremu trzeba dzielnie się przeciwstawiać. Szczególnie w Polsce, gdzie te relikty socjalizmu ciągle są silnie zakorzenione. Służba zdrowia to niewątpliwy przejaw etatyzmu, który Goldberg, a za nim Balcerowicz, utożsamia z faszyzmem.
Tytuł książki powinien więc chyba raczej brzmieć „Liberalny etatyzm”. Tylko kto by ją wtedy kupił? Faszyzm jest jednak bardziej sexy. Oskarżanie Obamy o faszyzm brzmi lepiej niż obelga „ty etatysto!”.
Terminologiczna dezynwoltura Goldberga to jeden z licznych zarzutów wobec książki, które stawia jej recenzent „Guardiana”. Słowa znaczą dla Goldberga to, co chciałby, żeby znaczyły, niekoniecznie pokrywając się z encyklopedycznymi definicjami. Dla Goldberga każdy, kto uważa, że państwowa interwencja może poprawić losy ludzi, jest faszystą. Zważywszy, że Leszek Balcerowicz jest autorem największej interwencji państwowej w najnowszej historii Polski, jest on naszym naczelnym faszystą.
To mogłaby być dobra puenta, ale niestety nie jest. Twierdzenie, że istotą faszyzmu, nazizmu itd. nie jest wymordowanie milionów ludzi, tylko interwencje państwowe, może być jakąś figurą retoryczną, ale jest też po prostu szkodliwą propagandą, która może któregoś dnia sprawić, że obudzimy się w Somalii. Fakt, że tego rodzaju głupoty promuje autorytet Leszka Balcerowicza, sprawia, że jesteśmy o krok bliżej tej metaforycznej Somalii. Ale może zanim się tam obudzimy, wicepremier powinien pojechać do jakiegoś kraju pozbawionego etatyzmu i interwencjonizmu (tylko jaki to? Osobiście żadnego takiego nie znam) na wakacje i sprawdzić, czy rzeczywiście o to mu chodzi.