Od dzisiaj proszę do mnie mówić p.o. Jasia Kapeli. Po dogłębnym przeanalizowaniu mojej kierowniczej roli i stanowiska zrozumiałem, że nie mogę zgodnie z zasadą otwartości i konkurencyjności dalej pełnić obowiązków spoczywających na Jasiu Kapeli. Normalnie, gdyby zorganizować konkurs na moje stanowisko, z pewnością znalazłoby się wielu lepiej wykształconych i bardziej wykwalifikowanych. Jednocześnie nie chciałbym rezygnować z profitów bycia Jasiem Kapelą, dlatego z dniem dzisiejszym postanowiłem się zwolnić i jednocześnie mianować się pełniącym obowiązki Jasia Kapeli. Dzięki temu mogę dalej być Jasiem Kapelą, ale jednocześnie nie muszę spełniać wymogów stawianych przed tym stanowiskiem.
Ten sprytny pomysł przyszedł mi do głowy po wywiadzie, który przeprowadziłem z Grzegorzem Lewandowskim. Szef Chłodnej dziwi się, że dyrektor warszawskiego Biura Kultury może być już pięć lat p.o. dyrektora. Trudno się nie dziwić. Zgodnie z ustawą o samorządzie p.o. powinno się być nie dłużej, niż trzy miesiące, tzn. do czasu, gdy uda się wyłonić nowego dyrektora. Przez pięć lat pewnie nawet kilka konkursów na dyrektora udałoby się zorganizować. Ale nie w Warszawie. Z drugiej strony: po co robić konkurs na dyrektora, skoro pełniący jego obowiązki tak dobrze je wypełnia? Taki konkurs to same problemy. Osoba, która może konkurs wygrać, musi nie tylko posiadać „kwalifikacje zawodowe wymagane do wykonywania pracy na określonym stanowisku”, ale też nabór powinien być „otwarty i konkurencyjny”. A jak tu wybrać dobrego pracownika, gdy nabór jest otwarty i konkurencyjny? Przecież każdy ćwok z ulicy może przyjść i dostać pracę.
Słusznie więc i powszechnie samorządy buntują się przeciw tym absurdalnym wymogom. Zresztą do 2009 było jeszcze gorzej. Otóż był w ustawie zapis, że kierownicze stanowisko w samorządzie mogą obejmować tylko osoby, które mają co najmniej dwuletnie doświadczenie pracy w urzędzie. Kolejny absurdalny wymóg, bo przecież wiadomo, że najlepsi są urzędnicy, którzy żadnego takiego doświadczenie nie mają. Takie doświadczenie tylko przeszkadza w byciu innowacyjnym i elastycznym. Dużo lepsi są kierownicy z doświadczeniem w pracy w biznesie. Na szczęście Urzędy nie dawały sobie w kaszę dmuchać z powodu jakichś głupich ustawowych wymogów. Polak potrafi. Po co zatrudniać dyrektora, skoro można zatrudnić sekretarkę i mianować ją pełniącą funkcję dyrektora? Skoro wiemy, że ktoś będzie dobrze pełnił funkcje dyrektora, to chyba naprawdę nie musimy robić jakiś głupich konkursów z jakimiś głupimi wymaganiami dotyczącymi kwalifikacji. Ta elastyczna logika bardzo pasowała naszym elastycznym władzom z PO. Tak bardzo, że aż się nią zainteresował NIK.
No i okazało się, że od stycznia 2006 do marca 2008 liczba osób pełniących obowiązki na stanowiskach kierowniczych wzrosła z 37 do 186, czyli z dziesięciu procent do pięćdziesięciu. Gwoli uczciwości trzeba dodać, że Hanna Gronkiewicz Waltz urząd objęła dopiero w grudniu 2006, więc można podejrzewać, że już jej poprzednicy korzystali ze sposobu na p.o., ale dopiero ona doprowadziła tę metodę do perfekcji. Jak podaje NIK w wystąpieniu pokontrolnym: „Wg stanu na 31 marca 2008 r. na kierowniczych stanowiskach urzędniczych w 38 biurach Urzędu było zatrudnionych 191 osób, nadto 186 osób pełniło obowiązki dyrektorów, zastępców dyrektorów i naczelników, w tym: 20 osób pełniących obowiązki dyrektora biura (52,6% ogółu dyrektorów)”. A przecież w mieście mamy nie tylko Biura Urzędu, ale też inne byty samorządowe. A metoda jest uniwersalna. Tak zresztą trafiłem na raport NIK-u. We wspomnianym wywiadzie Lewandowski narzeka na dyrektora Stołecznego Zarządu Rozbudowy Miasta. Jakież było moje zdziwienie, gdy podczas redagowania tekstu, sprawdziłem, że dyrektor Paweł Barański jest również p.o.. Co złego to p.o., można by nawet zażartować.
Ale to nie koniec zabawy. W 2009 przepisy się zmieniły i wobec urzędników startujących na stanowiska kierownicze nie oczekuje się już doświadczenie w pracy w samorządzie, mogą także podlegać wewnętrznemu awansowi. A tymi wymogami Gronkiewicz Waltz tłumaczyła, dlaczego tak dużo p.o. w jej Urzędzie. Teraz tych wymogów nie ma, więc spora część dawnych p.o. została mianowana na kierownicze stanowiska, ale część nie. I to właśnie jest ciekawe. Ciągle mamy p.o. pozostających p.o. po kilka lat. Choćby wspomniany dyrektor SZRM. Ale też dyrektor Biura Architektury i Planowania Przestrzennego Marek Mikos, dyrektor Biura Rady m.st. Warszawy Krzysztof Rożek, czy dyrektor Sekretariatu ds. Euro 2012 Andrzej Cudak. Wszyscy są p.o. od co najmniej 2008, a może i dłużej. A skoro koledzy i koleżanki mogli zostać w międzyczasie legalnie mianowani na dyrektorów, czy dyrektorki, to dlaczego oni nie? Czyżby nie spełniali nawet takich podstawowych wymogów bycia zatrudnionym w samorządzie jak „kwalifikacje zawodowe wymagane do wykonywania pracy na określonym stanowisku”? Być może mają po prostu naturalny talent. Ale przez ten czas zdążyliby się chyba dokształcić. Generalnie tajemnica, ale z pewnością „otwartość i konkurencyjność” naboru tu nie pomaga.
Choć z tymi Urząd Miasta st. Warszawa potrafi sobie radzi. Na co dowodem nie tylko, że p.o. często wygrywali konkursy na stanowiska, których obowiązki do tej pory pełnili, ale też raport NIK. Sztuka pisania konkurs pod osoby, które mają je wygrać, nie jest sztuką łatwą, ani małą, ale za to dobrze opanowaną przez miłościwie nam panujących. NIK miał zastrzeżenia do 63% skontrolowanych naborów, a kontrolował tylko dziesięć procent zatrudnianych. Ponad połowa szemranych naborów to chyba sporo zważywszy, że raczej nikt nie ustawia zatrudniania specjalistów do czyszczenia powierzchni płaskich.
Ktoś mógłby pomyśleć, że to wszystko jednak dosyć dziwne i może należałoby coś z tym zrobić. Ale raczej nikt w Urzędzie miasta st. Warszawa. Za to pani zastępczyni dyrektora Biura Kadr i Szkoleń Ewa Serwańska cieszy się: „ani protokół NIK, ani wystąpienie pokontrolne NIK nie wskazuje i nie zobowiązuje miasta st. Warszawy do rozwiązania stosunków pracy, dokonania jakichkolwiek zmian w stosunkach pracy, nawiązanych w efekcie naboru na wolne stanowiska”. Uff. Bo już się bałem. A tak wystarczyło obiecać, że będzie lepiej i można wrócić do pełnienia obowiązków.