Jaka jest wyższość konferencji „chomikuj.pl” nad konferencją stowarzyszenia „Legalna kultura”? Na tej pierwszej gości dostawali prezentację na pen drive’ach, na drugiej na płytach CD. Niby to tylko kwestia PR-u, ale jednak pokazuje pewną światopoglądową przepaść. O ile płytę z prezentację propagandową „Legalnej kultury” obejrzę sobie raz, jeśli w ogóle, a potem mogę jedynie wyrzucić do śmieci, to pen drive zawsze się przyda.
To może tylko szczegół, który nie powinien czynić różnicy, ale co poradzić, skoro jednak czyni. Słuchając przemówień i prezentacji stowarzyszenia „Legalna kultura”, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że mają nie tylko problem z PR-em, ale tak w ogóle. Prawdę mówiąc nie wiem, co mam zrobić z wyznaniem pani prezes stowarzyszenia, że choć działają dopiero od pół roku, to nie może z tego powodu spać już od dwóch lat. Oczywiście jest mi przykro, ale jedyną sugestią, jaka mi się nasuwa, jest ta, że skoro czuje się tak źle z tym, co robi, to może powinna zająć się czymś innym?
To może brzmieć trochę bezczelnie, ale skoro prezeska fundacji na konferencji prasowej mówi, że nie może spać, to czuję się w obowiązku powiedzieć, że wcale tak nie musi być. Mimo wszystko bardziej zależy mi na tym, żeby ludzie w Polsce mogli spać spokojnie, niż na tym, żeby ściągali pliki z „legalnych” źródeł. A skoro już dyskutujemy o spaniu, to trudno nie wspomnieć kilku innych równie nieprofesjonalnych tematów obecnych na konferencji.
Otóż co mamy jako publiczność zrobić z oświadczeniem Piotra Metza, że jako dziecko ukradł orzecha ze sklepu i rodzice go za to zbesztali? Niestety nie umiem znaleźć związku między kradzieżą orzechów ze sklepu a kulturą. Kultura jest jak orzech? Mimo całego mojego poetyckiego doświadczenia trudno mi nie zauważyć, że jeśli komuś ukradniemy orzecha, to ten ktoś nie będzie go już miał. Tego samego nie da się powiedzieć o rzeczach ściąganych z internetu. Cokolwiek ściągniemy, ciągle tam będzie. I tylko braku skromności twórców możemy zawdzięczać twierdzenie, że byśmy to ściągnęli, gdybyśmy musieli zapłacić im za to pieniądze. Bo pewnie byśmy tego nie zrobili.
Podobnie przykład Hirka Wrony o patentowaniu fryzur trudno uznać za poważny argument w dyskusji. Niestety obecna na sali pani dyrektor urzędu patentowego nie wypowiedziała się na ten temat, ale wciąż wydaje mi się, że domaganie się zysków od sposobu ułożenia fryzury jest raczej nadużyciem niż standardową procedurą. Może zresztą skoro Wrona wpadł na taki genialny pomysł, to powinien polecieć od razu opatentować wszystkie fryzury i z tego żyć? Zamiast wmawiać nam za pieniądze podatników, że kultura jest jak Aston Martin. „Jestem fanem samochodów marki Aston Martin, raz w życiu się przejechałem i już nigdy w życiu nie będzie mnie na to stać, ale to nie znaczy, że wsiadam do każdego Astona Martina, którego spotkam na ulicy, po to żeby sobie nim pojeździć, bo mnie nie stać” – tłumaczył Wrona. I wcale nie żartował. Legalna kultura jest więc jak Aston Martin? Tylko dla bogatych?
Niekompetencje wszystkich zgromadzonych (wydawało się, że tylko Agnieszka Odorowicz i pani prawnik z UJ wiedzą, o czym mówią) przebił jednak Jacek Bromski, prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich, który na pytanie o dofinansowanie budżetu kampanii z publicznych środków odpowiedział, że na pewno jest mniejsze niż dofinansowanie Krytyki Politycznej. Abstrahując od faktu, że to po prostu nieprawda, trudno nie zauważyć, że nie jest to ani odpowiedź na pytanie, ani merytoryczny argument. Zresztą nawet gdybyśmy dostawali więcej kasy niż „Legalna kultura” (wygrała jakieś przetargi albo konkursy na dotacje?), to co? Nie mamy prawa znać kwot wydanych na propagandę ginącego modelu biznesowego? A tym „Legalna kultura” de facto jest.
Zresztą jakby tego było mało, Jacek Bromski postanowił mnie jeszcze zwyzywać od leninistów. Być może powinien się z tym zgłosić do prokuratury albo do lekarza, jak niedawno sugerował Sierakowski, bo w końcu głoszenie leninizmu jest zdaniem niektórych w Polsce karalne, ale zamiast tego dostał brawa, co również chyba świadczy o poziomie konferencji.
Teoretycznie mogłoby mi być po prostu po ludzku przykro, ale jednak fakt, że milion dwieście tysięcy złotych z publicznych pieniędzy (plus cztery razy tyle od sponsorów) idzie na przekonywanie ludzi, że kradną, jest nie tylko smutny, ale również nieodpowiedzialny. Nie tylko dlatego, że wydaje się nasze pieniądze na wspieranie ginącego modelu biznesowego, ale również że wydaje się te pieniądze na wspieranie bogatych przeciwko biednym. Nieprzypadkowo, jak sądzę, do udziału w konferencji zaproszeni zostali aktorzy, reżyserzy czy przedstawiciele przemysłów kreatywnych, a nie było żadnego poety czy artysty wizualnego. Gdy Danuta Stenka czy Adam Ferency przekonują, że ściągając z sieci filmy, niszczymy kulturę, to bronią swoich interesów ekonomicznych. Można to zrozumieć. Lecz gdy to samo robią przedstawiciele MKiDN, to widzimy, że jakaś równowaga została zaburzona. Legalna kultura to nie tylko Sony, EMI, Kino Świat, ITI, „Fakt” czy „Gazeta Wyborcza”. Gdy topowi aktorzy i muzycy mówią nam, że musimy kupować ich płyty, bo inaczej kultura umrze, to widzimy, że to nie tylko kłamstwo, ale też strata energii. Nigdzie na świecie nie udało się zlikwidować ściągania z nieautoryzowanych źródeł. Widocznie ich producenci muszą wymyślić inny sposób dystrybucji i zarabiania. Bo straszenie nas, że jesteśmy złodziejami i leninistami, nie tylko nie działa, ale jest po prostu żenujące i głupie.