Jak państwo pewnie już zauważyli, mam swoich ulubionych dyrektorów. Często zresztą nie są nawet prawdziwymi dyrektorami, tylko pełniącymi obowiązki dyrektorów. Ciągle nie do końca rozumiem, dlaczego nie mogą zostać prawdziwymi dyrektorami, ale oczywiste wyjaśnienie jest takie, że aby zostać dyrektorem, trzeba spełniać pewne wymogi, których nie trzeba spełniać, będąc pełniącym obowiązki dyrektora. A że czasy są ciężkie i o spełniającego wymogi dyrektora trudno, łatwiej znaleźć takiego, który wymogów formalnych nie spełnia, ale za to spełnia inne, nieformalne. Dla władzy być może to nawet ważniejsze.
Jednym z moich ulubionych dyrektorów był prezes polskiego radia Jarosław Hasiński, który wsławił się stwierdzeniem, że Dwójka powinna przypominać bardziej RMF Classic, a na jej antenie powinna lecieć „najlepsza, wyselekcjonowana muzyka puszczana z płyty”. Potem co prawda tłumaczył, że nie o to mu chodziło, ale mojej sympatii już nie straci. Trochę jednak się zdziwiłem, gdy okazało się, że jego kolega z młodości Andrzej Cudak również szlifuje dyrektorskie progi. Aktualnie jako p.o. dyrektora Muzeum Historii Żydów Polskich. Jak to się stało, że człowiek związany raczej z kręgiem Ordynackiej został wybrany przez Hannę Gronkiewicz-Waltz na dość reprezentacyjne i odpowiedzialne stanowisko, pozostaje słodką tajemnicą władzy.
Nie jest jednak tajemnicą jego kariera w TVP Poznań, dokąd został ściągnięty przez Hasińskiego z gorzowskiej kablówki, gdzie wówczas pracował. Telewizja kablowa Vigor sprzedawała czasem materiały do Poznania. „To były kiepskie relacje ‒ wspomina były dziennikarz Teleskopu. ‒ Braliśmy je tylko dlatego, że nie mieliśmy swoich korespondentów w Gorzowie. Mimo to Cudak dostał w Poznaniu stanowisko dyrektora programowego”. Być może po prostu Cudak nie ma talentu do robienia telewizji, a za to potrafi robić za dyrektora?
Miasto jest tego pewne: „To ekspert od wprowadzania wielozadaniowych projektów. Specjalizuje się w trudnych zadaniach, które wymagają koordynacji wielu różnych działań ‒ zachwala nowego dyrektora Bartosz Milczarczyk, rzecznik ratusza. Na czym właściwie polega ta „koordynacja”, dowiadujemy się z artykułu o działalności poznańskiego ośrodka TVP. Gdy Cudak został dyrektorem w TVP, jego żona została dyrektorem gabinetu marszałka województwa Stefana Mikołajczaka. Bezpartyjnego, ale wybranego z listy SLD. Dziwnym trafem od tego momentu marszałek stał się stałym gościem telewizyjnych relacji. Dziennikarze co prawda trochę się skarżyli i opowiadali, jak „Grażyna Cudak pojawiała się u nich z krzykiem i pretensjami, że marszałka gdzieś nie pokazano”, ale pewnie po prostu nie lubią SLD. Poznańscy naukowcy też muszą nie przepadać za tą partią, bo zrobili nawet złośliwie badania Teleskopu. Okazało się, że kandydat SLD na prezydenta miasta „wykorzystał aż 45 proc. czasu, jaki oddano wszystkim kandydatom na bezpośrednie zaprezentowanie telewidzom swoich argumentów”.
Jak widzimy, koordynować zadania czasem jest trudno, ale zawsze można wziąć do pomocy żonę. Niestety koordynowanie działań wymaga czasem nie tylko bycia usłużnym dla polityków, ale też również prawdziwiej pracy. To zadanie, zdaje się, jednak przerosło naszego eksperta. Otwarcie Muzeum zapowiadane przez Cudaka na wrzesień zostało jak na razie przesunięte na maj przyszłego roku. A przecież sam deklarował, że „ta inwestycja dzisiaj nie stwarza już problemów”. A skoro nie stwarza, to nie ma co się spieszyć z jej otwieraniem. Zawsze to kilka dyrektorskich pensji więcej.
Rozumiem, że p.o. dyrektora ma jedynie doprowadzić inwestycję do końca, więc może nie należy mieć wobec niego specjalnych oczekiwań. Być może za to zastępca dyrektora ds. działalności edukacyjno-kulturalnej Zygmunt Stępiński jest odpowiednią osobą na stanowisku. Niestety wygląda na to, że Stępiński jest takim ekspertem od projektów kulturalnych, jak Cudak od koordynacji zadań. Gdy międzynarodowy konkurs na mezuzę dla Muzeum Historii Żydów Polskich został rozstrzygnięty, Stępiński zaproponował, żeby wydobyte z gruzów getta cegły przerabiać na mezuzy i sprzedawać w muzealnym sklepiku. Rozumiem, że budżet instytucji muzealnych czasem trudno dopiąć, ale jednak sprzedawanie ruin getta w sklepiku wydaje mi się odrobinę niestosowne. Najwyraźniej jednak odmienne zdanie ma polski MSZ, skoro dziennikarzom, którzy przyjechali na obchody 70 rocznicy powstania w getcie, podarowano w słoiczkach „kurz z Umschlagplatz”.
Ze Stępińskim zresztą też jest ciekawa historia, bo został dyrektorem w MHŻP kilka tygodni przed tym, jak upadła firma deweloperska, której szefował. Jeszcze w czerwcu 2012 twierdził, że inwestycja jego firmy dobiega końca i budynek zostanie oddany do użytkowania, ale klienci dewelopera już wiedzieli, że spółka jest niewypłacalna. „W księdze wieczystej był wpis podwykonawcy, który nie dostał pieniędzy za roboty. A także wpis urzędu miasta, któremu notorycznie nie płacono podatku od nieruchomości”. Ale to pewnie też przydatna umiejętność na stanowisku dyrektorskim. Lepiej pewnych rzeczy nie wiedzieć. Wiedza to pierwszy stopień do piekła.
Rozumiem, że dyrektorować takiej placówce powinni „sprawni menadżerowi”, ale jakie rodzaje sprawności są tutaj właściwie pożądane? Bawi mnie też, że liczba „sprawnych menadżerów” w PO najwyraźniej topnieje, skoro Gronkiewicz-Waltz musi sięgać po ludzi Ordynackiej. Do tego wszystkiego można dorzucić skromny zarzut merytoryczny. Oczywiście żaden ze wspominanych panów nie ma nic wspólnego z historią Żydów ani prowadzeniem placówek muzealnych. MHŻP to jednak nie do końca Strefy Kibica, które organizował Cudak podczas Euro. To pewnie nie przeszkadza w „sprawnym” zarządzaniem milionowym budżetem, ale czy naprawdę tak trudno znaleźć kogoś, kto by się znał na temacie, którym ma zarządzać? Bo rozumiem, że znalezienie kogoś, kto miałby wizję i nie był usłużny wobec rządzących polityków, to już w ogóle jakieś szalone fantazje. Gdy dodamy to tego deklarację premiera, że „muzeum ze strony rządowej będzie traktowane priorytetowo”, to można zacząć się zastanawiać, o jakie priorytety chodzi. Żeby w Polsce było bardziej jak w filmach Barei?