Kiedy ochroniarz w budynku, w którym mieści się nowa siedziba Krytyki Politycznej, tłumaczy ludziom, że na drugie piętro wprowadzili się bolszewicy, nie chce mi się z nim polemizować. Co innego, gdy podobne myśli wypowiada Dominika Wielowieyska. Też mi się trochę nie chce, ale jednak czuję, że muszę. U Wielowieyskiej bolszewią co prawda nie jesteśmy my, ale związkowcy. To niby różnica, ale od publicystki „Gazety Wyborczej” oczekiwałbym twierdzeń trochę bardziej zakorzenionych w faktach. Gdy widzimy czerwoną płachtę, niekoniecznie oznacza to, że zaraz wyskoczy zza niej byk. Powiedziałbym nawet, że w przeważającej większości przypadków byka tam nie ma, choć publicystkom może się oczywiście wydawać inaczej. Co gorsza: mają prawo zarabiać pieniądze, twierdząc, że byk się jednak gdzieś tam chowa.
Jak rozumiem, Wielowieyska obawia się, że związkowcy z Piotrem Dudą na czele wedrą się do jej domu, żeby zrabować jej szynkę z lodówki i samochód z garażu. Być może Wielowieyska wie coś, czego ja nie wiem, ale nie widziałem takich postulatów nigdzie w programie "Solidarności". Może rzeczywiście Duda nocami śni o Leninie i wysyłaniu maklerów do łagrów, a publicystka dotarła do zapisów tych marzeń. Cytuje jednak tylko wywiad z "Rzeczpospolitej", w którym Duda opowiada o niepokojących nierównościach i frustracji ludzi, którzy nie mają wpływu na ten stan rzeczy.
Trochę głupio mi przypominać, ale może nie zauważyła, że "Solidarność" była pokojowym ruchem – albo wszyscy jej znajomi to nauczyciele w szkołach, gdzie obowiązuje Karta
Nauczyciela, i są tak zajęci korzystaniem z jej przywilejów, że nikt jej
tego nie powiedział. Zresztą tak zdegenerowanym przez przywileje nauczycielom pewnie by nie uwierzyła. Może więc niech zapyta tatę, czy rzeczywiście doradzał bolszewikom. I czy nosili po trzy zrabowane zegarki na każdej dłoni. Bo w szkołach o tym nie uczą, ale może nauczyciele – rozpuszczeni przez Kartę – nie mówią nam wszystkiego.
Czy dzisiejsza "Solidarność" tak bardzo się zmieniła, że zamiast strajkować, będzie zarzynać? Nie sądzę, żeby można było na ten temat poważnie dyskutować, dlatego też pozwalam sobie na te małe żarty. No, ale może to uświadomi Wielowieyskiej, że gdy zaczyna porównywać związkowców do bolszewików, to przestaje być poważna. I właściwie mogłaby się zatrudnić u Michała Karnowskiego, żeby UJAWNIAĆ, co tam panie wpolityce.
Zresztą trochę już to robi, na przykład w zdaniu: "Populizm i roszczeniowość są wpisane w istotę związku". Ba, zakaz zatrudniania dzieci, ośmiogodzinny dzień pracy czy sprawiedliwe wynagrodzenie to tak obrzydliwie populistyczne roszczenia, że trudno z nimi polemizować, jak się jest rozsądną publicystką. Ale przynajmniej można je porównać do bolszewizmu.
Niestety Wielowieyska nie jest osamotniona w swej walce z bolszewią. Jan Filip Libicki, kolejny specjalista od retoryki, kojarzy wypowiedzi Dudy z czasami stalinizmu, a stamtąd już śmiało galopuje do Korei Północnej, gdzie chciałby szefa "Solidarności" widzieć. Oczywiście wysyłanie wojska na związkowców, co jakiś czas temu postulował, już mu się z przemocą i totalitaryzmem nie kojarzy. Złym związkowcom trzeba w końcu przykręcić śrubę. No, ale jest przecież specjalistą od retoryki, a nie od historii czy wysyłania wojska, bo przecież niczego jeszcze nigdzie nie wysłał, a tylko to postuluje. Co zresztą chyba powinno niepokoić Wielowieyską, ale jakoś nie zauważyłem, żeby się martwiła tym, że poseł rządzącej partii chce wysyłać wojsko przeciwko strajkującym, ani żeby skojarzyło się jej to z czymkolwiek.
I jeszcze jeden przykład z tego tygodnia. Tym razem Maziarskiemu z Leninem kojarzy się Kornel Morawiecki, bo zdarzyło mu się napisać: „Nie każdy z osobna jest kowalem swojego losu. Nasz los wykuwamy razem”. Maziarski cytuje nawet z tej okazji wiersz Majakowskiego, w którym poeta wykłada m.in., że jednostka „sama – nie ruszy pięciocalowej kłody”. Maziarski, jak rozumiem, pięciocalowymi kłodami nakłada dzieciom musli i nie potrzebuje do tego niczyjej pomocy. No, ale porównać kogoś do Lenina zawsze jest fajnie.