Polacy przyjadą na marsz, popiją, pokrzyczą, ale i tak na narodowców nie zagłosują. Marsz jest jak juwenalia albo dyskoteka, a na właścicieli dyskoteki nie każdy zechce zagłosować.
Trudno nie zgodzić się z Michałem Sutowskim, który pisze o przegranej PiS-u po niedzielnym Marszu Niepodległości. Porażki, która była przesądzona już w momencie podjęcia kuriozalnej decyzji o wspólnym pochodzie prezydenta i polityków partii rządzącej wspólnie z nacjonalistami i faszystami. Porażki, która była zwieńczeniem całego tygodnia klęsk i upokorzeń, jaki PiS zafundował, zwłaszcza własnym, wyborcom, uwłaczającym wręcz pokazem organizacyjnej nieudolności.
Sutowski: Narodowcy odgryźli rękę, którą Duda ich głaskał po głowie
czytaj także
Przedmiotowe komentarze prawicowych dziennikarzy mówią na ten temat wszystko. W niedzielę podczas tego komicznego umykania przez marszem Bosaka i w poniedziałek podczas medialnego chowania głowy w piasek PiS może już tylko straty zmniejszać, ale że straty poniósł jest dla wszystkich raczej oczywiste.
Owszem, marsz zabezpieczony był skutecznie, nie doszło do przemocy na dużą skalę i w przekazie rządowym są tylko powielane eufemizmy o„incydentach”. Sęk w tym, że te incydenty to palenie flagi Unii Europejskiej, szarpanie dziennikarki, okrzyki „Morawiecki chcesz Murzyna…”, nazistowskie rzucanie racami w policjantów czy obecność Forza Nuova. Do tego jednoznaczny negatywny przekaz w mediach zagranicznych od Russia Today przed Fox News po Guardiana. Strategia, w ramach której powtarza się, że „to był tylko marsz z dziećmi” konfrontacji ze zdjęciami i nagraniami faszystowskich okrzyków raczej nie wytrzyma. Pytanie tylko, czy i jak długo media i opozycja będą o to PiS maglować, bo o faszystowskich gości jakoś dziwnie nigdy nie pytają i nie drążą tematu.
Nie zgadzam się natomiast z tezą, jakoby wielkim wygranym tego marszu byli narodowcy. Owszem, po raz pierwszy tak wyraźnie zyskali podmiotowość polityczną. Ale pech chciał, że zyskali ją w kontrze nie do obozu liberałów, ale w kontrze do prawicowych konkurentów. To zaś oznacza, że PiS może zacząć postrzegać narodowców już nie jako radykalnego sojusznika, ale jako radykalnego wroga, a wówczas cały aparat policyjno-kościelno-medialny zostanie wymierzony w organizatorów marszu, którym zostaną tylko płacze przynoszone do TVN. Zresztą, mało kto podnosi, że te marsze odbywają się przecież od dobrych paru lat, a poparcie narodowców ani drgnie. Chodzi jeden z drugim po Warszawie, szczuje na hindusów z Ubera, szczuje na Ukraińców, czy wywołuje u wyborców tylko uśmiechy politowania. Tymczasem ten marsz w prawicowej propagandzie nazywany wielkim początkiem, na ten moment bardziej przypomina wielkie zakończenie.
Przemoc, faszyzm, policja, kibolskie race – wszystko to do narodowców skutecznie zniechęca i wszystko to powoduje, że zamiast frakcji zatroskanych o ojczyznę, technokratycznych chłopców w garniturkach, przeważa wizerunek zatroskanych „jebaniem policji” chłopców w kominiarkach. Marsz działa więc trochę jak wentyl bezpieczeństwa: prawicowi Polacy przyjadą, popiją, pokrzyczą, ale i tak na narodowców nie zagłosują, bo skoro marsz jest trochę jak juwenalia albo dyskoteka, to organizator raczej jest traktowany jako dyskoteki właściciel, a nie stateczny, poważy polityk, na którego chcesz zagłosować. Nie mieszajmy popijawy z rządzeniem państwem.
Nie wygrała tego marszu oczywiście lewica, bo na ten moment wygrać go przecież nie może. Rację ma Adam Leszczyński, pisząc, że całkowite porzucenie historii, zwłaszcza tej przedwojennej, która jest chlubą ruchu lewicowego, całkowicie wyłączyło lewicę z dyskursu o patriotyzmie. Ale odsłonięcie pomnika Daszyńskiego jako pokaz skuteczności ponad podziałami oraz przede wszystkim wczorajszy, roztańczony, pokojowy marsz antyfaszystowski wydaje się dobrym otwarciem. Być może po latach tyleż heroicznych, co politycznie jednak bezskutecznych, blokad marszów faszystowskich, znaleziono wreszcie formułę niewykluczającą a przyciągającą uczestników. Te blisko 5 tysięcy osób to oczywiście urobek skromny, ale gdyby tylko te roztańczone platformy miały więcej do zaoferowania rodzicom z dziećmi i więcej wizualnych atrakcji (grupy rekonstrukcyjne PPSu, komunardów, Dąbrowszczaków), to być może na stałe zagościłyby w kalendarzu na 11 listopada. Rozładowanie narodowego wzmożenia wspólnym tańcem i śmiechem – czy jest coś, co lepiej do tego pasuje?
Kto więc wygrał marsz niepodległości? Otóż, wygrał go Donald Tusk. Przyjazd czy raczej pielgrzymka Tuska od ojczyzny była brawurowo pomyślaną akcją medialną, którą potrafił przykryć nawet stulecie odzyskania niepodległości. Wszystko zagrało wedle klasycznego, tuskowego scenariusza. Najpierw zestaw onelinerów i soundbajtów podczas, wcale nie tak znowu wygranego, przesłuchania przed komisją Amber Gold, po którym posłowie PiS wręcz wypłakiwali się w rękaw, że Tusk się przygotował. Potem tradycyjne przejechanie prętem po klatce epitetami o bolszewikach, co tylko utwardziło betonowych liberalnych wyborców. Wreszcie, troskliwe i opiekuńcze „przepraszam Polsko” i pokazowe stanie w piątym szeregu podczas uroczystości, akurat tak, żeby znów pokazać małostkowość PiS-u.
Życzę naszej Niepodległej i wszystkim Rodakom kolejnych stu lat w szczęściu i spokoju. Wybacz nam, Polsko, że na co dzień spieramy się o Ciebie, ale dziś, w Twoje urodziny, wiemy wszyscy jedno: KOCHAMY CIĘ, POLSKO!??
— Donald Tusk (@donaldtusk) November 11, 2018
Tusk doskonale wiedział, że na tle rac, flag ONR i wiecznej listopadowej rozpierduchy jego „przywróćmy normalność” świecić będzie wyjątkowym blaskiem. Tak po prostu działa efekt kontrastu, a zważywszy na brak jakichkolwiek gości z zagranicy i umiłowanie liberalnych mediów do czułego Donalda trudno wyobrazić sobie lepszy początek kampanii. Do rangi symbolu urasta zdjęcie osamotnionego Dudy składającego kwiaty pod pomnikiem Piłsudskiego i tłumów dziennikarzy za składającym kwiaty w tym samym miejscu Tuskiem.
Donald Tusk i Grzegorz Schetyna złożyli kwiaty pod pomnikiem J. Piłsudskiego w 100 rocznicę odzyskania Niepodległości @RadioZET_NEWS pic.twitter.com/6QAZ7uD5re
— Jacek Czarnecki (@JacekCzarnecki1) November 11, 2018
Czy symbol ten zostanie politycznie wykorzystany? Nie wiem, wiem tylko, że obchody stulecia niepodległości przebiegły tak, jakby prezydent Andrzej Duda zupełnie nie był ich gospodarzem, co oznacza, iż zmarnował kolejną (którą to już?) polityczną szansę.