Można powiedzieć, że Palikot podobnie jak Casanova zasłużył na swój los.
„Giacomo Casanova!/ Dyplomy swoje schowaj!/ Wyjmuj pałkę!/ Tyś jebak nad jebaki!/ Więc pokaż co potrafisz!/ Masz tu lalkę!”. Ten cytat z niezłej piosenki Kaczmarskiego poświęconej niezłemu filmowi Felliniego przyszedł mi do głowy, kiedy oglądałem rozmowę Piotra Marciniaka z Januszem Palikotem w „Faktach po Faktach”. Palikot próbował opowiadać o tym, o czym ja sam pozwoliłem mu kiedyś mówić w wywiadzie-rzece Ja Palikot (rozmawiałem z nim na krótko przed Smoleńskiem, nie przeczuwając, że wkrótce całą naszą rozmowę przygniecie tupolew). Pytałem go wówczas o jego PR-ową brutalność egzekwowaną w imieniu silnych (ówczesnej Platformy i „nowego polskiego mieszczaństwa”) przeciwko słabym (pisowskiej prawicy jeszcze nieuzbrojonej w Smoleńsk i zdezorientowanym ofiarom polskiej transformacji instynktownie wybierającym populizm). Jednak byłem ciekaw także jego autentycznych obsesji na punkcie polityki gospodarczej państwa, jego szczerego przekonania o konieczności korekty neoliberalnego desinteressement całej polityki polskiej w tym obszarze. Zapytany, mówił rzeczy ciekawe. Także w kilka godzin po kongresie swego Ruchu Palikot próbował mówić o polityce gospodarczej, ale Marciniaka to więcej niż nie obchodziło. Pytał o nowe prowokacje. I wyśmiewał ich brak. Uważał za stosowne nie być w tej rozmowie dziennikarzem, ale niepokornym konserwatystą okazującym, jak głęboko Palikotem gardzi.
Można powiedzieć, że Palikot podobnie jak Casanova zasłużył na swój los. Kiedy był w Platformie i wcześniej, kiedy był w katolicko-prawicowym „OZON-ie”, przecierał szlaki dla najbrutalniejszego PR-u uprawianego dziś przez wielu konserwatystów, liberałów i ludzi lewicy. Rzecz w tym, że wówczas garniturowym konserwatystom warszawskim to nie przeszkadzało, a jeśli przeszkadzało, nie protestowali tak głośno jak dzisiaj, kiedy jako grupa budują już hegemonią – coraz mniej przezroczystą – w mainstreamowych mediach.
Jako klasyczny „słoik”-radykał nie lubię całej tej wypindrzonej warszawskiej salonowej młodzieży w bardzo średnim już wieku, jednak upiornie infantylnej, ponieważ zastygłej w pozach z odległej przeszłości, spragnionej emocji z lat 80. (w realu były straszne, jak to emocje towarzyszące każdej totalnej klęsce, dziś sprawdzają się wyłącznie jako retrospektywna utopia, całkowicie skonstruowana). Ostatnio wypindrzona konserwatywna młodzież demokracji nieceniąca w ogóle (gdyż „motłochem gardzi”), polubiła nagle – sądzę, że tylko na chwilę – „lewacką” ideę demokracji bezpośredniej i promuje udział w referendum „odwoławczym”. Cała ta formacja przebiegła wprost z młodzieżowego podstolika okrągłego stołu, gdzie została bez żadnego trudu ograna przez Leszka Millera i swoich starszych solidarnościowych liderów, do redakcji „Polityki”, „Focusa”, „Playboya” i najbardziej mainstreamowych mediów elektronicznych. Dziś niepewna „antykomunistycznej” legitymizacji własnych karier w III RP aż się od tego skręca. Jednak całą swoją niepewność, wszystkie swoje wątpliwości projektuje i deleguje na „ideowych wrogów”, na „lewaków” i „postkomunę”. Ani Palikot nie jest lewakiem, ani postkomunistą.
Ustawki są nowe, fronty nowe, więc obsługiwanie ich wciąż tym samym „antykomunistycznym” slangiem z Reytana czy historii UW z końca lat 80. pogrąża nas wyłącznie w chaosie. Przeżyć w tym chaosie można, można w nim nawet zrobić indywidualną karierę, ale myśleć się nie da, nie mówiąc już o budowaniu kapitału społecznego w kraju „umęczonym przez tak liczne wieki”.
Zamiast dowartościować swoje życie realne, wolą dowartościowywać się w fikcji swoich prywatnych „polityk historycznych”. Byłaby to ich sprawa, ich prywatne męki, gdyby nie to, że z racji zajmowanej przez siebie pozycji demolują dziś polski pejzaż ideowy w realu. Swoją ponurą zgryźliwością i chęcią bezpiecznego odreagowania się za wszystkie momenty własnego złego sumienia niszczą szansę nie tylko centrolewicy, ale nawet liberalnego centrum w tym kraju. Spychają cały polski pejzaż w prawicową przepaść tylko dlatego, że sami kiedyś zdradzili swój antykomunizm, żeby przeżyć w jako takim komforcie (czego wymagają od nich ich żony i dzieci, ich nieco przyciężkie „rodziny na swoim”).
Powinni byli atakować Palikota, jak był w Platformie, a bronić go, kiedy samotnie przeciwstawił się smoleńskiemu obłędowi, za co zupełnie sprawiedliwie został nagrodzony 10-procentowym poparciem w wyborach 2011 roku. Oni jednak woleli odwrotnie, bali się go atakować, kiedy miał platformerską i salonową osłonę, ruszyli na niego całą swoją wypindrzoną i ugarniturowaną potencją, kiedy po Smoleńsku i po Platformie sam siebie sporej części tej osłony pozbawił. Oni też to wiedzą, stąd ich złe samopoczucie, które jednak zawsze wyleją na głowę jakiegoś „lewaka”, bo własną konserwatywną główkę trzeba ufryzować przed wyjściem do pracy. Kiedy ich widzę, zawsze tak pięknie uczesanych, wolę już nosić na głowie źle rozsmarowane żółtko z kaczego jaja.