Na początek scena z filmu Oto Monika Velour (o emerytowanej gwieździe porno wielbionej przez siedemnastoletniego prawiczka). Na amerykańskiej prowincji pewien facet bez ręki sprzedaje fajerwerki, które wcześniej ręki go pozbawiły.
Pewien facet z miasteczka Aurora (na przedmieściach Denver) kupił cztery pistolety (w tym dwa Glocki), shotguna i karabin szturmowy. Stan Kolorado, poza tym, że tam właśnie mieści się zarówno miasteczko Aurora, jak i miasteczko South Park, znany jest także jako jeden ze stanów USA, w których najłatwiej jest zaopatrzyć się w dowolną broń. Obama nie przeprowadzi ograniczenia sprzedaży broni, bo także na to jest politycznie za słaby. Nie przeprowadzi takiego ograniczenia przez Kongres zdominowany przez lobbystów handlu bronią, a także przez lobbystów wszystkich możliwych i niemożliwych do wyobrażenia interesów poza interesem amerykańskiego państwa i jego obywateli. W najlepszym razie Obama odejdzie po drugiej kadencji jako słaby prezydent, który nie potrafił przełamać oporu lobbystów w prawie żadnym z istotnych dla swojej polityki obszarów. Gdyby ograniczenie sprzedaży broni uczynił centralnym tematem swojej kampanii, Roomney by go rozniósł, odwołując się do „społecznego konserwatyzmu” (pro life, pro gun i nacinanie własnego społeczeństwa i państwa na podatkach). Jest to nurt ideowy w USA tak silny, że tamtejsze lewe skrzydło Platformy musi przed nim kapitulować tak, jak musi przed nim kapitulować w Polsce.
Chłopcy z tożsamościowej telewizji Fox News należącej do globalnego mecenasa wartości i rynku Ruperta Murdocha, uprzedzając atak „liberałów” na konserwatywne wartości i rynek handlu bronią w USA, już tłumaczą swojej połowie amerykańskiej widowni, że gdyby w kinie wszyscy byli uzbrojeni, to uzbrojony wariat nie mógłby do nich strzelać jak do kaczek, bo oni by go zastrzelili pierwsi. Zatem tragedia w Aurorze nie tylko nie jest dowodem na to, że trzeba ograniczyć swobodę dostępu do broni, ale przeciwnie, staje się promocją sprzedaży broni każdemu obywatelowi, najlepiej po parę sztuk. Tak toczy się świat tożsamościowych mediów.
Tymczasem zupełnie niezły (szczególnie dla każdego, kto w życiu choćby otarł się o polityczno-ideowy piar) dramat polityczny Zmiana w grze, o roli odegranej przez Sarę Palin w kampanii prezydenckiej McCaina, przypomina nam, że niezależnie od mediów Murdocha włamujących się do poczt i telefonów komórkowych ofiar morderstw i gwałtów, ofiar wojny w Iraku czy ofiar zamachów 9/11, także liberalne i postępowe media włamywały się do poczty rodziny Sary Palin, żeby wydobyć stamtąd tajemnice niechcianych ciąż i rozwodów jej córek i dalszych krewnych. Oczywiście wróg pani Palin powie, że stała się ona osobą publiczną, więc opinia publiczna powinna mieć dostęp do wszystkich jej tajemnic. Zgoda, że ona nią była, ale czemu od razu jej córka, bratanice, kuzynki, kuzyni. Neokonserwatysta na pensji Murdocha odpowie na to, że zgwałcona i zamordowana anonimowa dziewczyna staje się osobą publiczną niejako z automatu, zatem do jej komórki dziennikarze także mają prawo się włamać. W ten sposób uczymy się od siebie, umiemy już sporo, ale Cthulhu-modernizacja (dialektyczny cień modernizacji judeochrześcijańsko-oświeceniowej) dopiero się rozpędza. Nie takie rzeczy jeszcze zobaczymy, nie takich rzeczy użyjemy sami w naszej coraz bardziej cynicznej walce o zniesienie wszelkiego cynizmu.
A co poza tym? Już tylko nużące czołganie się przez polską prasę w poszukiwaniu tematu na felieton w dniach politycznej posuchy. O wykańczaniu PSL-u nawet mi się gadać nie chce, bo jakkolwiek trudno byłoby w sobie wzbudzić dla tej partii entuzjazm, to i tak jest ona sympatyczniejsza od wszystkiego, co dziś polską wieś kolonizuje i będzie kolonizować w przypadku rozjechania PSL-u do końca. O radiomaryjnej i tekieloidalnej bibule rozkładanej przy ołtarzach wiejskich kościołów już pisałem, a Ziemkiewicz na KRUS-ie jest dla mnie jako reprezentant polskiej wsi nieporównanie bardziej odstręczający od całej rodziny Śmietanków.
W miejscu, przez które się czołgam, natrafiam na Warzechę wspominającego masakrę w Wandei. Nie to jest problemem, że masakrę w Wandei wspomina, ale że czyni to tożsamościowo. Ta masakra interesuje go nie ze względu na jej ofiary, ale wyłącznie jako dowód na winę tego, co świeckie i niewinność chrześcijaństwa w historii. Można by Warzesze przypomnieć, że największą rzeź w Europie przed XX wiekiem urządzili chrześcijanie chrześcijanom w imię krzyża podczas wojny trzydziestoletniej (oczywiście w cieniu krzyża kryły się też arcyludzkie interesy i pasje, tak samo jak kryły się one w cieniu szlachetnych idei używanych w Wielkiej Rewolucji Francuskiej). Wojna trzydziestoletnia to licząc oględnie 10 milionów ofiar, co na tamtym etapie rozwoju technologii wojennych brzmi imponująco, tym bardziej że zdecydowaną większość tych ofiar stanowiła ludność cywilna. Ludność samych Czech zmalała wówczas z 4 milionów do 600 tysięcy, kiedy przewędrowały tamtędy wojska katolickich Habsburgów (z ich sojusznikami Lisowczykami, którzy wraz ze swoim słynnym księdzem-kapelanem lubili patroszyć wskazanych im wyznawców chrześcijaństwa innej denominacji niż „nasza”). Także tereny nadbałtyckie, gdzie operowali żarliwie luterańscy Szwedzi, straciły wówczas grubo ponad połowę ludności.
Przypomniałbym o tym wszystkim tożsamościowemu Warzesze, gdybym nie wiedział z innych źródeł, że jest on wystarczająco dobrze wykształcony, żeby o tym pamiętać samemu. A jeszcze lepiej od niego jest wykształcony tożsamościowy Lisicki, który jako pierwszy zamawiał jego tożsamościowe teksty do „Rzepy” i „Uważam Rze”. Przepis na tożsamościowość współczesnych ultracynicznych mediów jest niezwykle prosty. Bierzemy pół historii, pół prawdy, połowę świata, a resztę wyrzucamy na śmietnik, ukrywamy przed naszymi widzami, słuchaczami i czytelnikami. Z tego można świetnie żyć, bo tożsamościowe medium pokazujące pół historii, pół prawdy i połowę świata zawsze może liczyć na połowę rynku (w czasach kryzysu nawet pół rynku to skarb). To zresztą tłumaczy, dlaczego po tożsamościowym Warzesze i tożsamościowym Lisickim nastał tożsamościowy Wróblewski. Nie znaczy to jednak, że przepis na tożsamościowość poznała tylko ultranowoczesna prawica. Jest on tak prosty, że od dawna znają go wszyscy Cthulhu-modernizatorzy. Wszyscy go znamy, stosując go czasami w chwilach własnej słabości, a czasem w chwilach własnej siły. To przepis tak cholernie nudny, że bardziej nudne jest już chyba tylko wieczne użeranie się z tym.