Obiecywałem bronić po swojemu nawet liberała Tuska przed neoliberałami zamieszkującymi mózg PiS-u i medialne zaplecze tej partii, jeśli tylko premier ucywilizuje umowy śmieciowe. Nie ucywilizował, więc nie muszę się wysilać. Niech go teraz bronią dziennikarze „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”, którzy przebierali nogami, żeby go za ozusowanie umów śmieciowych zaatakować jako „lewaka” i „socjalistę”. A, przepraszam, oni też go nie będą bronić, bo zabrał im etaty i okienka w mediach publicznych, zabił im prezydenta w Smoleńsku, a ich Polskę (to zawsze jest Polska „ich” albo „nie ich”) podzielił po równo między Putina i Merkel. Nie wiem w takim razie, kto będzie teraz bronił Tuska, pewnie zgodnie z praktyką ostatnich kilku lat obroni się sam.
Ale jak zwykle, zamiast roszczeń („Tusk nie dostarczył”, „autobus nie przyjechał”, „pociąg się spóźnił”) znowu po głowie chodzi mi pytanie, moim zdaniem kluczowe: jak zbudować nie tyle politykę lewicową, ile choćby zrównoważone otoczenie metapolityczne taką politykę w ogóle umożliwiające? Kiedy bowiem kończyło się sejmowe wystąpienie premiera i już wiadomo było, że ozusowania śmieciówek nie będzie, w relacji na żywo Onetu pojawiło się podsumowanie: „Dziennikarze na Twitterze potwierdzają nasze przewidywania: Platforma bardziej socjalna niż liberalna?”. Wkrótce przekonanie „dziennikarzy”, opatrzone jeszcze przez redakcję portalu znakiem zapytanie, potwierdzili „eksperci”. I w ten sposób „socjalizm” Tuska stał się faktem (medialnym).
Jaka myśl zamieszkuje mózgi takich „dziennikarzy” i takich „ekspertów”? Ich „mózgów niegościnne wnętrze” zamieszkuje światopogląd, w którym nie ma już miejsca na społeczeństwo, na społeczną solidarność, a tylko na każdego z nich z osobna, który o składce emerytalnej czy zdrowotnej myśleć nie musi, bo przecież za lat 5–10–15 będzie milionerem i wtedy albo swoje składki ubezpieczeniowe uzupełni z nawiązką, albo – siedząc pod palmami – nie będzie żadnych polskich ubezpieczeń społecznych w ogóle potrzebował. To jest klęska prekariatu. Na jego grzbiecie stoi Żelazna Stopa. Ale nie jest to stopa Tuska, który w tej sytuacji jest tylko marionetką.
Szukając pana tej marionetki, dotarłem na blog Piotra Kuczyńskiego, tak różniący się od blogów licznych doktorów ekonomii (Gwiazdowski) tytułowanych „profesorami” przez naszych prawicowych roninów (ronin to samuraj, którego pan umarł, nasi roninowie służą globalnemu rynkowi, który chyba żyje?), bo Kuczyński z wykształcenia jest inżynierem, co w tym wypadku sprawia, że myśli, a nie recytuje. Na marginesie ciekawych rozważań na temat hiperinflacji przedstawił zabawną anegdotę (w moim bardzo prywatnym języku „zabawna” znaczy „apokaliptyczna”, „mrożąca krew w żyłach”). Otóż klasyczna doktryna rynkowa mówi o dwóch elementach wyznaczających cenę produktu, to znaczy popycie i podaży. Kuczyński, z właściwą wszystkim (nieomal genialnym) dyletantom swobodą stworzył „teorię trzeciego elementu”, gdzie pomiędzy podażą i popytem pojawiają się fundusze finansowe. I to one wyznaczają cenę. Spekulacja zawsze istniała, szczególnie „w niebezpiecznych czasach”, tym razem chodzi jednak o skalę. Kuczyński przytacza dwa przykłady.
Pierwszy: jedynie 2 procent kontraktów na ropę kończy się dzisiaj dostarczeniem surowca do odbiorcy, reszta to kontrakty zawierane i rozwiązywane tylko w komputerze, w ten sposób Amerykanie mogą sobie do woli naciskać na Saudów, żeby ci zwiększali wydobycie ropy, gdyż ma to taki wpływ na jej cenę, jak naciskanie w wannie gumowej kaczuszki. Drugi przykład – skok cen artykułów rolnych (zbóż, tłuszczów itp.) na przełomie 2007 i 2008 roku (kiedy rynek ropy i miedzi chwilowo zapchał się kasą, a terroryzowane przez prywatne instytucje finansowe rządy „narodowe” nadal pchały do nich setki miliardów dolarów), niektóre z tych produktów w ciągu paru miesięcy podrożały o 200 procent (żeby taki skok spowodowało wahnięcie się relacji podaż-popyt, w Ziemię musiałaby uderzyć kometa, która zlikwidowała dinozaury). To już było masowe morderstwo dokonane przez anonimowe fundusze na paru milionach najbiedniejszych mieszkańców krajów Afryki i Azji. Właśnie wtedy organizacje humanitarne zaczęły dosłownie wyć o dodatkowe środki na zakup żywności dla umierających ludzi, ale ich nie dostały, bo „przecież jest kryzys” (z tego samego powodu w Polsce likwidujemy dziś powszechny system ubezpieczeń zdrowotnych i emerytalnych przy całkowitym przyzwoleniu „ekspertów” i „dziennikarzy”).
Ale znów, nie obecność starej dobrej „spekulacji” jest tutaj ważna, ale proporcja pomiędzy nią a „gospodarką realną”, która sprawia, że „gospodarka realna” jest już tylko marginesem, pretekstem do „działań instytucji finansowych”. Właściwie im szybciej jej w ogóle nie będzie, tym szybciej wyzwolimy się z okowów ciała (daleka parafraza za Apokalipsą Jana Ewangelisty, nawet jeśli w tym obszarze chętnie oddam głos Tomaszowi Piątkowi, który swoją wiedzę ekspercką wykorzystuje do właściwych celów). Innymi słowy, nie chodzi o to, że w tym świecie istnieją różne siły, które się wzajemnie regulują i znoszą, ale że jedna siła uzyskała zbyt wielką przewagę i wszystkie inne siły miażdży.
Jak w kontekście takiego „nowego światowego porządku” (cyt. za optymistami z zamierzchłej epoki „po upadku muru”) zgłaszać roszczenia do Tuska i Kaczyńskiego, że o naturze kapitalizmu w ogóle nie myślą, że ich takie myślenie w ogóle nie interesuje (proszę mi nie mówić o debatach PiS albo o ministrze Rostowskim przekonującym, że magiczny kapelusz Tuska, z którego ma on czerpać środki quasibudżetowe bez podnoszenia podatków jest bardziej wiarygodny od magicznego kapelusza Kaczyńskiego, z którego tamten ma czerpać środki budżetowe przy obniżaniu podatków i składek – bo pęknę ze śmiechu)? Do Tuska i Kaczyńskiego mogę mieć nieco większe pretensje niż do samego siebie tylko w tym sensie, że Tusk jest premierem państwa średniej wielkości, a Kaczyński jest w tym państwie liderem największej partii opozycyjnej zaopatrywanej w kilkadziesiąt milionów złotych budżetowych dotacji rocznie plus zyski poboczne z europarlamentu, parlamentu krajowego i samorządów. Tylko w tym wymiarze będę wobec nich roszczeniowy, że nie wykorzystują swojej – jednak minimalnie silniejszej od mojej – pozycji do myślenia o naturze współczesnego kapitalizmu i do wymuszania takiego myślenia na ludziach ze swego zaplecza. Zgłaszać jednak wobec Tuska i Kaczyńskiego roszczenia, żeby zmienili logikę współczesnej polityki i metapolityki obezwładnionych przez globalny rynek? To tak jak zwracać się do marionetek, kiedy nie potrafimy nawet zlokalizować ich pana, nie mówiąc już o braku siły politycznej umożliwiającej podjęcie z nim rozmowy jak równy z równym.