Mimo że kibicem nie jestem i na żaden mecz Euro 2012 nie pójdę (będę w tym czasie w Nottingham, ok. 1800 kilometrów – cyt. za mapa Google – w linii prostej od Stadionu Narodowego), nie rzucam kamieniem ani w wybudowane stadiony, ani w budowane autostrady, ani w remontowane dworce. Wszystkim życzę sukcesów, z sukcesów wszystkich się cieszę, porażki szczerze opłakuję.
Kiedy już się jednak nacieszyłem tymi stadionami, mimo że wstąpię na któryś dopiero, jak będzie się tam odbywał koncert zespołu The Doors z Morrisonem w postaci wirtualnego cienia, ale za to z żywym Rayem Manzarkiem (oni tak występują co jakiś czas w teledyskach i na koncertach z oczywistych względów), to do szału graniczącego z nihilistycznym rozbawieniem doprowadził mnie fakt, że akurat przy okazji Euro 2012 odkryliśmy, że Ukraińcy zabrali nam Lwów. Informując mianowicie UEFA, że ich zdaniem Polacy przez jakiś czas to miasto nie tylko budowali, ale także okupowali – przynajmniej z punktu widzenia Ukraińców, dla których Lwów jest dzisiaj jedną z najważniejszych metropolii ich państwa, tak jak dla Polaków dzisiaj Wrocław, Szczecin czy Gdańsk. Kiedy już odkryto – konkretnie, zbiorowym autorem tego odkrycia jest „Rzeczpospolita” – że Ukraińcy zabrali nam Lwów i próbują przedstawiać jego historię z własnego punktu widzenia, zaczęła się już wojna zwyczajna, polsko-polska.
Jak zwykle obrażani są wszyscy przez wszystkich, PO-wiacy przez PiS-owców, władza przez opozycję, lewica przez prawicę, jedni przez drugich według najzupełniej arbitralnych tropów. A Lwów – „okupowany przez Polaków” w ustach Ukraińców – zdaniem wielu naszych polityków, mediów, środowisk opiniotwórczych „odziera Polskę z godności” bardziej niż Euro 2012 nas w godność ubiera. Tak samo jak niektórzy Ukraińcy uważają, zgodnie z nieznoszącą wyjątków i negocjacji nacjonalistyczną logiką, że Polacy tylko okupowali Lwów, a nie go budowali, podobnie wielu Polaków uważa, że „przez tak liczne wieki” okupowane przez Niemców były Gdańsk, Wrocław czy Szczecin. Co z kolei niektórych Niemców – podobnych do niektórych polskich redaktorów i polityków – musi doprowadzać do szału. A historia dostarcza na temat Gdańska, Wrocławia czy Szczecina danych dość nieoczywistych. Faktycznie, Niemcy czasami okupowali, ale częściej te miasta budowali. Podobnie jak z Polakami i Lwowem – czasem budowaliśmy to miasto, ale czasami wkraczaliśmy tam zbrojnie. Ukraińcy i Polacy nie są jeszcze na tym etapie, żeby historię Lwowa wspólnie ze sobą uzgadniać, jak Niemcy i Francuzi wspólnie uzgodnili historię, dajmy na to, Strasbourga. Ale odkrycie dopiero przy okazji Euro, że Lwów mają Ukraińcy i przedstawiają na temat tego miasta swoje historyczne narracje, jest odkryciem w sam raz dla „Rzeczpospolitej” uważającej, że małpa może etycznie pozostać małpą (przepraszam w tym miejscu łagodne i potężne goryle, bo szympansów już nie przepraszam, są zbyt podobne do niektórych ludzi), byleby tylko dostała do ręki ultranowoczesne narzędzie globalnego rynku.
Potem dokonane przy okazji Euro 2012 odkrycie „Rzeczpospolitej”, że Ukraińcy mają polski Lwów, okazało się w sam raz do użycia przez RFM, gdzie red. Piasecki tak przyciskał prezesa spółki Euro 2012 tym faktem, że prezes – jak to zwykle prezes z poparciem PO pod naciskiem mediów – nie wiedząc, co odpowiedzieć Piaseckiemu, zaczął bełkotać o „Lwowie zawsze wiernym”. Identyczne sformułowanie jakiegoś niemieckiego medium czy niemieckiego polityka na temat „zawsze wiernych” Wrocławia czy Szczecina (te miasta w ciągu swojej wielowiekowej historii naprawdę prawie nigdy nie należały do Polski) wzbudziłoby pianę na ustach znacznej części naszej na wpół cynicznej, a na wpół oszalałej klasy politycznej i naszych na wpół cynicznych, a na wpół oszalałych mediów.
Czemu znów o tym piszę? Bo znów miałem wizję, znów niestety graniczącą z koszmarem. Zanim bowiem o wczesnym medialnym poranku od demaskatorskiego tekstu w „Rzeczpospolitej” zaczęła się najnowsza wojna Polski z Ukrainą o Lwów pod flagą UEFA, poprzedniego wieczora oglądałem na Canal+ film Melancholia Larsa von Triera, który zresztą też nie do końca mnie estetycznie przekonał, mimo że momenty miał ładne. W filmie von Triera przy dźwiękach uwertury do Tristana i Izoldy Wagnera w Ziemię uderza planeta Melancholia niszcząc na niej wszelkie życie. W koszmarze, który oglądam na co dzień w Europę, uderza planeta Głupota niszcząc wszelkie życie. A zamiast uwertury do Tristana i Izoldy słychać radosne dźwięki hymnu polskiego kibica Koko Euro spoko zespołu Jarzębina. „Każdemu według zasług, każdemu według potrzeb” – jak mawiał pewien zapomniany klasyk. W tym wypadku zarówno swoje potrzeby zrealizował, jak też za swoje zasługi otrzymał nagrodę pewien redaktor „Rzeczpospolitej”, którego znam z paru poprzednich miejsc pracy, więc wiem doskonale, że jest pakietowym wielbicielem Putina, Hamasu, Ahmadineżada i zwolennikiem ostatecznego rozwiązania problemów „groteskowych państw Ukraińców i Litwinów na Kresach”. Najlepiej rozwiązania tego problemu przez Rosjan, bo w żadną Polskę ten człowiek nie wierzy („dziadowskie państwo”, cyt. za Joachim Brudziński), tak jak w żadną Polskę nie wierzą wszyscy najtwardsi polscy prawicowcy rozglądający się dookoła – zwykle to na Wschód, to na Wschód Daleki – w poszukiwaniu kogoś, kto naprawdę potrafi trzymać mocno za mordę. Kogoś takiego szanowaliby nie tylko bardziej niż Tuska, którego nie szanują w ogóle, ale nawet bardziej niż Kaczyńskiego, któremu klaszczą, kiedy kopie Tuska, ale którego także nie szanują, nawet jeśli przez wiele lat u niego pracowali, a niektórzy ciągle jeszcze pracują, bo ciągle ma im do rozdania parę miejsc w parlamencie i europarlamencie.
Czy to jest znowu „łatwe wyobcowanie z rodzimej wspólnoty”? Czy to oznacza, że jako „yntelygent” (cyt. za Rafał Ziemkiewicz, utalentowany pisarz, autor wielu skrzydlatych słów, zero hejtingu) staję po stronie „obcych”, kiedy „biją naszych”? Ano nie po stronie „obcych”, ani nie po stronie „naszych”. Sądzę raczej, że warto zbudować nową, bardziej uniwersalną (odrobinę choćby chrześcijańską? humanistyczną? oświeceniową? czerpiącą swój uniwersalizm „z innych źródeł”?) symetrię. Sensowny Polak powinien stawać po stronie Ukraińców, kiedy próbują ich bić „nasi” rodzimi idioci. Niemiec w analogicznej sytuacji powinien stanąć po stronie Polaków, Polak po stronie Żydów, Żyd po stronie Palestyńczyków, Ukrainiec po stronie Polaków (a że nie zawsze stają, no cóż, tym różni się sąd normatywny od sądu opisowego). Sprawa jest pilna, tym bardziej, że jakaś planeta wisi już nad horyzontem.