Ewa Kopacz, zanim została awansowana na drugą osobę w państwie w miejsce Grzegorza Schetyny, pozostawiła za sobą ustawę o refundacji leków taką, jakby w Polsce istniał krajowy rejestr osób ubezpieczonych dostępny lekarzom i aptekarzom. Prezes NFZ-u Jacek Paszkiewicz broni tej ustawy jak małpa lub lew (zwierzęca metafora będzie mi w tym felietonie potrzebna nieco później, dlatego wprowadzam ją teraz) nie tylko przed obywatelami, ale także przed swoim formalnym zwierzchnikiem, nowym ministrem zdrowia Bartoszem Arłukowiczem. Broni jej tak skutecznie, że dopiero Donald Tusk – który rządzi osobiście, bo skonstruował rząd w ten sposób, aby osobiście rządzić – włącza się do rokowań w miejsce ministra „zderzaka” (cyt. za Donald Tusk) i nakazuje prezesowi NFZ przyznanie, że krajowy rejestr osób ubezpieczonych dostępny lekarzom i aptekarzom w Polsce nie istnieje, zatem zapisy w ustawie refundacyjnej dotyczące karania lekarzy i aptek za to, że nie chcą sprawdzać niedostępnych im informacji z nieistniejącego rejestru osób ubezpieczonych, nie mają sensu.
Prezes NFZ-u musi być przez jedyną osobę dysponującą w Polsce władzą przyciśnięty, ponieważ przestał reprezentować interesy państwa (czyli nie tylko rządu, lecz również obywateli) wobec biurokracji resortowej, ale już od dawna doszedł do słusznego wniosku, że lepiej reprezentować interesy biurokracji resortowej wobec państwa, bo państwa w Polsce nie ma, podczas gdy biurokracja resortowa jak najbardziej trwa (słowo „istnieje” byłoby tu zdecydowanie na wyrost).
Bartosz Arłukowicz w pół roku po uchwaleniu przez jego partię i jego rząd (PO to teraz jego partia, a rząd Donalda Tuska to teraz jego rząd) ustawy o refundacji leków obiecuje, że pracę nad stworzeniem krajowego systemu osób ubezpieczonych, którego istnienie uchwalona pół roku temu ustawa refundacyjna niejako zakłada, wkrótce się rozpoczną. Leszek Miller zaprasza na konsultacje w sprawie kryzysu związanego z ustawą refundacyjną Mariusza Łapińskiego, który kiedy był ministrem zdrowia zrobił wszystko, aby krajowego rejestru osób ubezpieczonych nie stworzyć, a jego nieśmiałe zaczątki istniejące w Polsce już ponad dekadę temu zlikwidować, bo były to zaczątki stworzone przez ludzi niezwiązanych z jego opcją (nie wiadomo nawet, czy choćby opcją partyjną, co oznaczałoby jakieś przynajmniej szczątki polityczności, czy też zaledwie opcją środowiskową lub wręcz biznesową).
Władza ustawodawcza i wykonawcza, a także opozycja („jagiellońska polityka wschodnia”, mocarstwowość ze szkoły Ligi Morskiej i Kolonialnej, „ten kraj jest nasz i wasz, nie damy bić się w twarz”, „wolni Polacy”…) zachowują się tak, jakby państwo polskie istniało. Państwo polskie trzeba jednak dopiero zbudować, a to co istnieje utrzymywać przy życiu, żeby móc uprawiać politykę. Istnienie państwa jest bowiem warunkiem uprawiania polityki. Jeśli politycy jakiegoś narodu nie mają państwa, powinni uprawiać politykę w jakimś innym. Tak jak polscy realiści w czasie zaborów próbowali uprawiać politykę w Moskwie, Berlinie i Wiedniu, oczywiście tylko wówczas, kiedy to było możliwe, a nie zawsze było. Teza, że dzisiejsi polscy realiści powinni uprawiać politykę w Brukseli, którą często sam tutaj powtarzam, jest możliwa do zrealizowania w pewnym tylko wymiarze, w takim mianowicie, w jakim istnieje państwo europejskie. Ponieważ jednak nie istnieje ono jeszcze w wielu istotnych wymiarach – nie ma np. europejskiej służby zdrowia, nie ma Europejskich Kolei Państwowych, które byłyby dostępne obywatelom Warszawy, Krakowa, Torunia, Siedlec, Nowego Sącza, Włocławka… – państwo polskie ciągle jest Polakom potrzebne jako warunek nie tylko uprawiania polityki, ale przede wszystkim jakiegoś ludzkiego życia w tym kraju.
Aktualnie w Polsce politykę próbuje się uprawiać tak, jakby państwo w Polsce istniało, jednak w istocie bez państwa. To tłumaczy, dlaczego polityka polska wygląda dziś tak, jak polityka w stadzie szympansów na wybiegu pierwszego lepszego ogrodu zoologicznego. One także nie mają państwa, a jednak uprawiają politykę z takim zacietrzewieniem, w tak asertywnym stylu, jakby państwo szympansie nie tylko istniało, ale było prawdziwym szympansim imperium (imperium regionalnym, gdyż tuż za kratą rozpycha się regionalne imperium makaków). Są w tym podobne do polskich polityków.