Spełniło się moje marzenie. Wreszcie zdelokalizowałem się radykalnie. I odcieleśniłem (ciało to przeżytek). Od wczoraj dysponuję w Nottingham zarówno pełną ofertą stacji telewizyjnych dostępnych na wyspach, jak też tych z Polski. Zmieniając pilotem źródło sygnału w telewizorze z HDMI1 na HDMI2, mogę przeskakiwać z symulakrycznej rzeczywistości Anglii Camerona do symulakrycznej rzeczywistości Polski Tuska, z Randalla w Sky News na Rymanowskiego w TVN24 – i z powrotem. Jestem wolny moją ulubioną wolnością upiora, albo Andy Warhola, albo Lady Gagi, albo Breta Eastona Ellisa (czy raczej Patricka Batemana z jego „American Psycho”). Moje ciało swobodnie unosi się nad Europą (jak widmo komunizmu ze znanego tekstu), sięgając (tak jak tegoroczna zima) od jej zachodniego aż po wschodni kraniec. A dzięki CNN i Al-Jazzirze zaglądając nawet nieco dalej na Zachód i Wschód. Wkrótce do mojego codziennego porannego symulakrycznego update’u dołączę kanały chińskiej CCTV (parę z nich jest po angielsku, a jeden nawet po francusku), o czym nie omieszkam was poinformować.
Brytyjskie i polskie telewizje pokazują tłumy na placu Błotnym w Moskwie, brytyjscy i polscy dziennikarze, politolodzy, pisarze (a nawet paru pisarzy rosyjskich) spierają się, czy dorosło, czy nie dorosło (rosyjskie społeczeństwo do demokracji). Czy Putin jest najlepszym, czym obecnie Rosja dysponuje, najgorszym, czy też lokuje się gdzieś w zgniłym albo w złotym środku (w zależności do tego, jaki kto ma stosunek do środka). Ale skoro już jesteśmy przy złocie, mnie zafascynowała reklama wisząca na słupie oświetleniowym, wysoko nad głowami manifestantów z placu Błotnego. Przedstawiała gigantyczną kartę kredytową Imperial Platinum wabiącą dwugłowym carskim orłem rosyjskich miliarderów (według magazynu „Forbes” w 2011 roku Moskwa stała się ich największym w świecie skupiskiem, podczas gdy Nowy Jork spadł na miejsce drugie).
Platynową monetę, zwaną też „carską platyną”, zaczęto bić w Rosji w 1828 roku. Do roku 1845 w obiegu (bardzo zresztą ograniczonym) znalazły się platynowe monety o nominałach 3, 6 i 12 rubli. Imperial Platinum to zatem coś bardzo bliskiego sercu rosyjskich tradycjonalistów, łączących nostalgię za Stalinem, instrumentalnie traktowane ortodoksyjne chrześcijaństwo i fantazje na temat suwerennej, czyli imperialnej demokracji (bo poza imperialną żadna inna demokracja w epoce globalizacji o „suwerenności” nie może marzyć, podczas gdy problem z imperium jest z kolei taki, że bardzo rzadko pozostaje ono demokracją).
Imperial Platinum z carskim orłem w 2D (i w 3D na hologramie), nawet jeśli „bita” przez globalne banki i instytucje finansowe, spełnia sny o potędze wszystkich rosyjskich odpowiedników naszych rodzimych „imperialistów” tęskniących z kolei za jakąś alternatywną Polską, gdzie dla warszawskich miliarderów globalne instytucje finansowe wypuściłyby właśnie kartę kredytową Platyna Sarmacka aluzyjnie nawiązującą do platynowych monet bitych w alternatywnej rzeczywistości króla Stanisława Drugiego Poniatowskiego, Adama I i Adama II Czartoryskich. Nasi „imperialiści” byliby zadowoleni nawet wówczas, gdyby sarmackie imperium miało w tej alternatywnej historii rewolucje, pucze, totalitaryzm oraz własny GUŁAG. A wreszcie bankructwo i pakt w Białowieży, po którym rozpadłoby się na Wspólnotę Niepodległych Państw składającą się, dajmy na to, z Rzeczypospolitej Polski, Republiki Litewskiej, Wolnej Białorusi oraz dwóch co najmniej Ukrain – Zachodniej i Wschodniej – toczących między sobą wyniszczającą wojnę domową. Podczas gdy znane z okrucieństwa siły specjalne RP, pod wspólnym dowództwem Petelickiego i Rutkowskiego, obu poszukiwanych listem gończym trybunału w Hadze, walczyłyby z powstańcami próbującymi ustanowić Wolną Republikę Cieszyńską, wkraczając parokrotnie do zbombardowanego przez polskie Superłosie Cieszyna. Nawet spory Wałęsy z parlamentem byłyby wówczas po jelcynowsku bardziej malownicze, choć nawet w tej alternatywnej rzeczywistości każdy czołg nieco większy od małego czołgu porucznika Huberta Grubera utknąłby w wąskim przesmyku pomiędzy kamienicami na Wiejskiej.
Tak, wiem, że to co dla mnie jest jeszcze jednym alternatywnym koszmarem, jeszcze jednym z całej nieskończoności gorszych światów, dla wielu w Polsce jest niezrealizowanym marzeniem. Dla pisarzy SF, czasami wybitnych, dla artystów kabaretowych, dla obywatelskich poetów, dla publicystów, a nawet dla niektórych polityków. Podczas kiedy ja, ukryty w moim Wysokim Zamku, w moim własnym „gnieździe światów” (cyt. za Marek Huberat, dzięki Kindze Dunin) nawet od tej alternatywnej historii, tak bardzo z pozoru premiującej mój naród i język, wolę inną, która wreszcie się skończy jakąś miękką, umiarkowanie postnarodową Europą. Ale nawet to bez przesady, nie będziemy nikomu zakazywać pisania po polsku (w końcu po jakiemu ja sam bym wtedy pisał), szczególnie jeśli miałoby to przeszkodzić Jasiowi Kapeli w ukończeniu brawurowo rozpoczętej powieści o ataku Platformy na resztki usług publicznych. Każdemu jego utopia. Mnie taka miękka, nieśmiała, mało radykalna, nawet jeśli w tych czasach tak mało realna.