Ailig Salmond jest premierem Szkocji i przygotowuje właśnie swój kraj do referendum w sprawie opuszczenia Zjednoczonego Królestwa. Ten zażywny niski jegomość (jako wysoki chudzielec wyznający zasadę wojny postu z karnawałem, czyli chudych z grubymi, normalnie nie lubię niskich zażywnych jegomościów w polityce, ale dla Salmonda nawet pod tym względem robię wyjątek) wie, że w dzisiejszym świecie nie wybije się na żadną suwerenność a la szkockie klany z późnego średniowiecza. Chcąc wyjść z Cameronowskiego, postthatcherowskiego Zjednoczonego Królestwa, deklaruje więc azymut na silniejszą integrację z UE. Planuje też obecność niepodległej Szkocji we wszystkich wspólnych inicjatywach politycznych, gospodarczych i społecznych krajów skandynawskich.
Ailig Salmond pojechał właśnie z wizytą, nieomalże międzypaństwową, jako że Szkocja nieomal jest państwem, do Norwegii, aby tam ogłosić, że do 2020 roku czysta energia pokryje całość zapotrzebowania szkockich konsumentów indywidualnych. W tym samym czasie Donald Trump, niedoszły kandydat w prawyborach Partii Republikańskiej, przyjechał do Szkocji demonstrować na wykupionym przez siebie przed laty wielosethektarowym polu golfowym przeznaczonym dla miliarderów z całego świata, kumpli Donalda Trumpa, przeciwko planom Salmonda zakładającym budowanie gigantycznych farm wiatrowych na Morzu Północnym. Trump uważa, że farmy wiatrowe popsują pejzaż pola golfowego. Jak miliarder widzi na morzu wiatrak zamiast platformy wiertniczej, to go skręca, więc na pole golfowe Trumpa już nie przyjedzie i cała inwestycja skończy się krachem. Stąd też Trump zaapelował ze swojego pola golfowego w Szkocji do premiera Camerona w Londynie, żeby coś z tą cholerną samorządnością Szkotów wreszcie zrobił. Moim zdaniem pejzaż swego wielosethektarowego pola golfowego w Szkocji najbardziej psuje sam Donald Trump w nieodłącznym blond tupeciku na łysej od wielu dziesięcioleci czaszce.
Mnie wiatraki na Morzu Północnym każą myśleć o Ailigu Salmondzie z jeszcze większą sympatią. Jego Szkocja ma gaz i ropę, których jednak postanawia użyć na sposób, o jakim marzył Obama, ale jakiego nie udało mu się politycznie przeprowadzić, czyli jako bufor finansowo zabezpieczający przekształcenie gospodarki szkockiej w kierunku czystej energii, nowych technologii, alokacji kapitału tak, jak to przewidywała Strategia Lizbońska, zanim jej szlag nie trafił w powiciu.
Ailig Salmond robi to, czego sama już tylko deklaracja w ustach Palikota wywołała w prawicowej Polsce paroksyzm nienawiści („Hitler/Stalin, Stalin/Hitler, Hitler/Lenin/Mussolini… – to oni budowali fabryki”, parafraza za posłami PO, ale tylko tymi z Krakowa, PiS i Solidarnej Polski). Ailig Salmond właśnie „buduje fabryki”. Czyli prowadzi politykę gospodarczą w granicach regulowanego kapitalizmu, w granicach komunitaryzmu liczącego się z rynkiem, ale nie tarzającego się przed nim jak przed nowym krwawym idolem (ile już takich mieliśmy w naszej burzliwej historii). Dzięki polityce Szkockiej Partii Narodowej walczącej od blisko dekady z dezindustrializacją zaaplikowaną północy Zjednoczonego Królestwa przez błogosławioną żelazną dziewicę globalizacji, Szkocja ma dzisiaj PKB per capita najwyższy ze wszystkich regionów Zjednoczonego Królestwa za wyjątkiem Londynu pompowanego przez City.
Niepodległa Szkocja nie jest Europie do niczego potrzebna. Lepsze byłoby bardziej socjaldemokratyczne albo nieco bardziej komunitariańskie Zjednoczone Królestwo wzmacniające fundament integrującej się Europy. Ale z braku laku lepsza Szkocja niż nic, lepsza racjonalna Szkocja niż całe Zjednoczone Królestwo brnące w swoje własne postimperialne klechdy i mity. Kiedy Ailig Salmond rozpoczyna długi marsz przez wypaloną ziemię thatcheryzmu w kierunku prawdziwego komunitariańskiego „wielkiego społeczeństwa” i pomocniczego państwa Szkotów, w rdzennej thatcherowskiej Anglii Sky TV, nie wykupione jeszcze do końca przez Murdocha z powodu wykrycia przez „The Guardian” afery podsłuchowej z udziałem jego tabloidów, pokazuje z entuzjazmem bliskim filmom Leni Riefenstahl pilotów brytyjskiej marynarki wojennej posłanych do Kalifornii, aby tam ćwiczyli starty i lądowania na amerykańskich lotniskowcach. W oczekiwaniu na wyremontowanie jedynego lotniskowca, którym – ostatnio coraz rzadziej – dysponuje jeszcze brytyjska imperialna flota. Imperium oblige, przynajmniej do symboli. Albo się ma flotę, albo się jej nie ma, Wielka Brytania już prawie jej nie ma, gdyż tradycyjnych państw narodowych nie stać na utrzymanie imperialnego oprzyrządowania. Ale Cameron będzie się przynajmniej fotografował z brytyjskimi pilotami symulującymi w Kalifornii istnienie potężnej imperialnej floty. W Kalifornii symulować mocarstwowość jest bosko (parafraza za Californication, sezon 5). Gdyby posłać na jakieś dłuższe ćwiczenia do Kalifornii Brudzińskiego i Waszczykowskiego, też tak by się nie męczyli, przestali by obnosić po telewizjach swoje szare twarze. Przebywając czas jakiś w wyzwalającym towarzystwie Hanka Moody’ego i jego łysego agenta, uwierzyliby we własną mocarstwowość, jak brytyjscy piloci lotniskowców służący we flocie, która lotniskowców prawie już nie posiada.
Miałem sen, w którym Polską rządzi Ailig Salmond zamiast Tuska i Kaczyńskiego w coraz to nowych proporcjach. A Palikot z Millerem (albo jeden po drugim, żeby się nie zagryźli na oczach Szkotów, żeby się na ich oczach nie zatłukli wielkimi palami do rzucania na odległość), jeżdżą na szkolenia do Szkocji, żeby się tam przyjrzeć praktyce szkockiego przemysłu przetwórczego oraz szkockiej polityki gospodarczej (obaj tego próbowali albo to deklarują w swoich politycznych programach).