Największymi dotąd wygranymi w całej aferze z taśmami Kaczyńskiego nie są opozycja czy społeczeństwo, ale Jan Śpiewak i Roman Giertych.
Wtorkowa publikacja „Gazety Wyborczej” miała zatrząść polską polityką. W poniedziałkowy wieczór Tomasz Lis zapowiadał, że wtorek „to będzie jeden z najważniejszych dni w osiemnastoletniej historii PIS. A z całą pewnością najprawdziwszy”. Atmosferę podkręcał też wicenaczelny „GW” Jarosław Kurski, pisząc: „Niestety, nie zdążyliśmy podnieść nakładu jutrzejszego wydania @gazeta_wyborcza. A zatem, jeśli ktoś nie ma jeszcze naszej cyfrowej prenumeraty (zawsze może wykupić), to spacer do kiosku rekomenduję z samego rana”.
Panowie skutecznie podkręcili temat, bo z występów w mediach we wtorkowy poranek zrezygnowali politycy związani z PiS. Zdaje się, że jeszcze nie wiedzieli, co dokładnie będzie w tekście w „Gazecie”, i nie mogli przygotować przekazu dnia.
Kiedy we wtorek rano wszyscy już tekst przeczytali, okazało się, że nagrany został prezes Jarosław Kaczyński, że słyszymy jego rozmowę biznesową o planach budowy dwóch bliźniaczych wieżowców w centrum Warszawy przez łańcuch kontrolowanych przez PiS spółek. Rozmowa zawiera sporo szczegółów i może dlatego komentatorzy zwracają uwagę na różne jej elementy. Jednych szczególnie bulwersuje to, że inwestycja miała być finansowana z kredytu udzielonego przez bank Pekao SA, a innych, że wbrew prawu zakazującemu partiom politycznym prowadzenia działalności gospodarczej prezes ubija interesy – czyli że partie polityczne nie powinny się zajmować developerką – albo że realizacja biznesowych planów zależy od wyników wyborów. Wskazywanie na połączenia biznesowo-partyjne niby nikogo, kto śledzi życie polityczne, dziwić nie powinno, ale jeśli w centrum zamieszania jest prezes Kaczyński, to jednak trochę zmienia to sytuację.
czytaj także
Reakcja na tekst pokazała – po raz który już, nie mam pojęcia – zasadniczy podział polityczny. Na twitterze był on widoczny jako podział na tych, co oznaczali swoje wpisy o aferze hasztagiem #taśmyKaczyńskiego, i na tych, którzy pisali, że publikacja „GW” to kapiszon i dodawali #JaCięNieMogę (cytat z Kaczyńskiego, który tymi słowami reaguje na informacje, że teraz modne są spodnie, które wyglądają „jak obdarte z piżamy”).
Ci, którzy uważają, że nic się nie stało, wiedzą oczywiście, że cała opisana w „GW” sytuacja jest skomplikowana, a jak coś jest skomplikowane, to nie wywołuje tak jednoznacznych emocji. Ponadto publikacji na pewno zaszkodziło pompowanie jej na polityczne wydarzenie roku. Te wszystkie pompatyczne zdania w stylu: „Wyprowadzenie sztandaru PZPR”, wypisywane w nocy przez Tomasza Lisa, nie pomagały. A doszły jeszcze poranne obsesje wschodnie: „Jeżeli uważasz, że na tych nagraniach nic nadzwyczajnego nie ma, to znaczy, że nie musisz jechać na Wschód. Już tam jesteś i masz go w sobie” (Lis) czy „Myślałam, że zmierzamy na Wschód, ale widzę, że już tam jesteśmy” (Grochal).
Ci, którzy widzą problem i nie mają od razu skojarzeń z Putinem, starają się tę zasupłaną sytuację biznesową rozjaśniać, cytując ustawę o partiach politycznych.
Największymi dotąd wygranymi w całej tej aferze nie są opozycja czy społeczeństwo, ale Jan Śpiewak i Roman Giertych.
Śpiewaka Kaczyński się wystraszył („…doszły nowe elementy, operacja Śpiewaka. Nowego kandydata na prezydenta”), a więc jakoś, na swój sposób, docenił i dostrzegł jego pracę. Jest to może marna nagroda dla jedynego jak dotąd skazanego w procesie związanym z aferą reprywatyzacyjną (za to, że tę aferę nagłaśnia), ale jednak.
Drugi wygrany to dramaturg „Gazety Wyborczej”. Kiedy opozycja partyjna nie radzi sobie najlepiej, pomóc może patrzenie władzy na ręce, a więc dziennikarstwo śledcze i wykrywanie afer. Czasem afer, jak widać, nie trzeba nawet wykrywać, bo same się znajdują. A w zasadzie przynoszone są przez mecenasa Giertycha, który reprezentuje osoby będące w posiadaniu nagrań.
czytaj także
Swoją droga zabawnie w tym kontekście brzmi wypowiedź Giertycha zacytowana w tekście Wojciecha Czuchnowskiego i Iwony Szpali: „Mam nadzieję, że postępowanie w tej sprawie nie zostanie upolitycznione”.
„Gazeta Wyborcza” wybaczyła Romanowi Giertychowi błędy z przeszłości, nikt już nie wspomina o Młodzieży Wszechpolskiej i masie obrzydliwych homofobicznych wypowiedzi. Jak pisze Michał Sutowski, „Polskę stać na lepszych zbawców demokracji” niż Giertych, ale „GW” chyba nie chce na nich czekać. Półtora roku temu Adam Michnik mówił Sławkowi Sierakowskiemu, że był przekonany, że Duda nie może wygrać wyborów prezydenckich; że gdyby wiedział, że je wygra, toby „ruszył dupę i pojechał w Polskę”, „przynajmniej sumienie by miał czyste”.
Michnik: Będę wydawał „Wyborczą” w podziemiu [rozmowa Sierakowskiego]
czytaj także
Może środowisko „GW” uważa, że dziś już nie ma co zawracać sobie głowy ruszaniem w Polskę, że teraz trzeba opisać wszystkie możliwe afery, w które wplątani są politycy PiS. Takie jest zresztą zadanie mediów – opisywanie i wyjaśnianie rzeczywistości.
Jednak media nie są wygranym tego poniedziałkowo-wtorkowego wydarzenia. Choć tyle się pisało i mówiło o kryzysie dziennikarstwa śledczego, o tym, że w redakcjach nie ma na nie pieniędzy, to ostatnie lata i postawa kilku rodzimych redakcji pokazują, że dziennikarze śledczy mają wiele do zrobienia i że odbiorcy tę pracę widzą i doceniają. Ale dziennikarstwo, choć ma też wzbudzać emocje, samo musi umieć te emocje kontrolować. Tym razem Lis, Kurski i parę innych osób nie wytrzymało i własnym zachwytem nad wyjątkowością materiału przykryło sam materiał.
Podobno w szafie Giertycha jest jeszcze trochę nagrań, a „Gazeta Wyborcza” szykuje kolejne materiały dziennikarskie. Może tym razem warto zachować trochę więcej spokoju.