Kultura współczesna, oraz wszystkie inne, są uniwersalnym środkiem znieczulającym i antydepresyjnym.
Na pytanie, po co potrzebna jest nam depresja, Tomek Stawiszyński odpowiada: Depresja jest ceną, jaką płacimy za psychopatię współczesnej kultury. Ale też niezwykle cennym sygnałem ostrzegawczym. Może nam pomóc przystosować się do realnego życia, a kto wie, może zmienić świat na lepszy.
Nie wiem, czy zostałam przekonana. Chociaż z punktu widzenia gatunku fakt, że wielu ludzi cierpi na depresję i znacznie obniża swoją aktywność, jest zapewne pożyteczny. Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby wszyscy mieli manię – z Ziemi zostałyby już tylko drzazgi. Natomiast kultura współczesna, oraz wszystkie inne, są uniwersalnym środkiem znieczulającym i antydepresyjnym. Coraz więcej potrzeb domagających się zaspokojenia, cywilizacja, sztuka, religia – wszystko to ma zająć nam czas i okłamać rozum tak, byśmy nie mieli depresji. Czyli nie stawali oko w oko z prawdą, że żyjemy na świecie, który jest pełen okrucieństwa, niesprawiedliwości, a życie zawsze prowadzi do śmierci. Możliwe, że współczesna kultura źle spełnia tę rolę, odbierając wiarę w życie wieczne, a gloryfikując sukces, młodość i urodę. Za to daje prozac. Jeśli mam wybierać między bogiem a prozakiem – wolę prozac.
Zresztą gdyby istniał bóg miłosierny, wyewoluowałby myślące istoty – choć to zawsze ryzykowny pomysł – z życia roślinnego. Mielibyśmy zielone futerko i odżywiali się przy pomocy fotosyntezy.
Przed zimą żółkli i zapadali w sen. I któregoś roku po prostu nie budzili na wiosnę. Czyż nie jest to dobry plan dla Wszechmogącego?
Myślę, że każdy, kto czasem przestanie kręcić się w kółko i nie wierzy w bajki, niekiedy miewa depresję. Depresję miewa też literatura. Oto przykładowa lista piętnastu najbardziej depresyjnych książek.
Jak widać to bardzo anglosaski wybór. I współczesny. Nie ma w nim np. literatury holocaustowej i wojennej. Nawet Wyboru Zofii. Nie ma literatury wschodnioeuropejskiej, np. Notatek z podziemia, nie ma Kafki. Długo można by takie spisy lektur ustalać. Jednak kiedy już jesteśmy dorosłymi czytelnikami, przed depresyjną literaturą broni nas świadomość konwencji – to tylko literatura. Można ją też czytać zamiast własnej depresji. Dzieci są bardziej bezbronne, dlatego zwykle serwujemy im miłe opowiastki z dobrym zakończeniem. Baśnie bywają okrutne – ale zwykle na końcu „i ja tam byłem, miód i wino piłem”.
Jednak w literaturze dla dzieci i młodzieży też zdarzają się książki depresyjne. I nie mówię o Małym księciu, do którego nigdy nie miałam przekonania.
Oto moja lista najbardziej depresyjnych książek dziecinno-młodzieżowych. Nie mam ich już w swojej bibliotece, ale wciąż, po pół wieku, pamiętam.
Po pierwsze, oczywiście, baśnie Andersena, taka np. Dziewczynka z zapałkami. Brrr…
Ale chyba pierwszą naprawdę depresyjną książką, która przeczytałam, był Roczniak Marjorie Kinnan-Rawlings. Nie znam nikogo, kto to czytał w odpowiednim wieku, i nie płakał. Stany Zjednoczone, mała farma, las, mama, tata, synek. Uprawianie ziemi, obcowanie z przyrodą, polowania… (W tym czasie polowania mnie nie niepokoiły, uwielbiłam Londona i Curwooda.) Chłopiec znajduje małego osieroconego jelonka. Przynosi do domu, kocha, opiekuje się. Jelonek dorasta i zaczyna być kłopotliwy. Niszczy zbiory, co i tak ubogiej rodzinie grozi głodem. Mama wychodzi przed chatę ze strzelbą i zabija roczniaka. Zrozpaczony chłopiec ucieka z domu, ale wkrótce zrozumie, że mama miała rację, taka była konieczność. Najsmutniejsze w tej książce nie było to, że kiedy trzeba wybierać między wyższymi uczuciami i brzuchem, wybieramy brzuch. Najsmutniejsze było to, że trzeba było się z tym pogodzić.
(Depresja to prawda, której wolelibyśmy nie dopuszczać do świadomości.)
I ostatnia pozycja, która jeszcze kojarzy mi się z dzieciństwem. Szczury błękitnego nieba Krystyny Salaburskiej. Miła rodzina z synem. Pan jest psychologiem pracującym w domu dziecka i zaczyna zapraszać jednego z wychowanków. Oczekuje od syna, że się zaprzyjaźnią, a jego niechęć do nowego kolegi tłumaczy zazdrością. Zajęty czynieniem dobra nie zwraca uwagi na uczucia syna, który zna trochę inną twarz obcego chłopca niż ta pokazywana dorosłym. Jego prawda nie może zostać wysłuchana, bo nie pasuje do schematu. Schematu tego uczyło nas bardzo wiele lektur o dobrych sierotkach, różne Bułeczki I Pollyanny. No i jak przystało na prawdziwie depresyjną literaturę, wszystko kończy się tragicznie. Chłopiec z domu dziecka spycha chłopca z dobrego domu do bunkra. Ten łamie sobie nogę, więc nie będzie mógł wyjść. Nad nim błękit nieba, ale już zbliżają się szczury…
Takie bywa życie: niewinni zostają skrzywdzeni, jelonka trzeba zabić. I dlatego miewamy depresję.