„Wejdź ze mną w spółkę”, powiedziałem do niego, a jego oczy zaszły mgłą. Wydawało się, że świat dookoła przystanął na chwilę. Zniknęli irytujący ludzie przy sąsiednich stolikach, nie drażniły przyprowadzone do knajpy dzieci i psy. Długo, może zbyt długo czekaliśmy na ten moment. I wreszcie nadszedł, jak długo wyczekiwane mistrzostwa, jak gol strzelony Ruskim.
Skoro już się odważyłem, dalej szło jak z górki. „Będziemy świadczyć sobie usługi. Różne, zgodnie z kodeksem – mówiłem w natchnieniu. – Zobowiążemy się dążyć do wspólnego celu gospodarczego przez działanie w sposób oznaczony, w szczególności – przez wniesienie wkładów”.
„No nie wiem” – zaczął ledwo słyszalnym szeptem. – Tyle już za mną kontraktów. Co ja jeszcze mogę tu wnieść?”. Tak daleko zaszliśmy, a teraz się boi? Nie, to niemożliwe. Kokietuje tylko. „Domniemywa się, że wkłady wspólników mają jednakową wartość” – odpowiedziałem całkiem pewnie. Już wiedziałem – to zupełnie nowe życie.
Można by tak długo. Zatem– aby nie nudzić czytelnikami tanimi facecjami z kodeksu – skończmy na standardowym „I żyli długo i szczęśliwie”. Aż do rozwiązania spółki bądź ogłoszenia upadłości wspólnika, oczywiście.
Jak podsumować pomysł partii rządzącej, by zamiast ustawy o związkach partnerskich zastosować do relacji intymnych przepisy o spółkach cywilnych? Powtórzyć, że jedyny pociąg, który w Polsce pędzi coraz szybciej, to pociąg do autoparodii? Ponabijać się z tych, co wciąż wierzą w modernizacyjną agendę Platformy? A może bardziej z tych, którzy dziwią się, że partia prawicowa jest prawicowa? Chyba że lepiej wygłosić kilka współczujących zdań pod adresem posła Dunina, który swoją twarzą musi firmować te idiotyzmy. A miał być tym dobrym, liberalnym policjantem w konserwatywno-liberalnej ekipie. Nie tak się przecież umawialiśmy, Donald – myśli sobie pewnie biedny poseł Dunin.
Nie, po co wyważać otwarte drzwi. Klasycy już to opisali. Mniej więcej wtedy, gdy kajzer uwłaszczał w Galicji chłopów. Swoją drogą, gdyby miał to zrobić polski Sejm, zaproponowano by zapewne – w ramach kompromisu i szacunku dla tradycji – żeby na początek potraktować pańszczyznę jako wkład do spółki. A potem się zobaczy.
Wróćmy do klasyków. „Burżuazja zdarła ze stosunków rodzinnych ich rzewnie sentymentalną zasłonę i sprowadziła je do nagiego stosunku pieniężnego” – Karol Marks i Fryderyk Engels śmieją się głośno zza grobu. Ktoś w końcu nazwał sprawę po imieniu. I tylko zaprzyjaźnieni poliamoryści mają powód do radości. Przecież wspólników w spółce może być znacznie więcej niż dwóch/dwie/dwoje.
Felieton ukazał się na portalu e-teatr.