Nie wystarczy być człowiekiem oświeconym, trzeba być jeszcze myślicielem, mieć serce i sumienie układając prawa.
W poprzednim felietonie streściłem poglądy osobiste kilku czołowych prawników – byli wśród nich członkowie Komisji Kodyfikacyjnej – na tę jakże trudną i skomplikowaną sprawę. Jak gdyby w odpowiedzi na te enuncjacje, otrzymałem równocześnie list; list od jednej z tych, na których skórze od tysięcy lat odbywają się owe eksperymenty ustawodawcze. List ten jest tak znamienny, tak wymowny w swojej prostocie, że pozwalam sobie przytoczyć go prawie w całości. Dla każdego, kto, w todze prawnika czy w białym kitlu lekarza, nie przestał być człowiekiem, ten głos jednej z wielu mówi sam za siebie. Słyszeliśmy teorie, postulaty – tu przemawia rzeczywistość. Oto ów list. Wybrałem go spośród innych listów, które potwierdzają tylko jego osnowę.
Szanowny Panie!
Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że nigdy nie zabierałam głosu w sprawach tzw. społecznych.
Jestem sobie zwyczajną kobietą, żoną urzędnika, siedzącą stale w domu, piorącą, szyjącą, gotującą i wychowującą dwoje dzieci, bez służącej. (Tylko nie mam pewności, czy to wszystko jest pracą, gdyż dochodu nie przynosi).
A więc dość ogłupiałą, żeby nie umieć listu dobrze napisać i wyrazić myśli, które po głowie się plączą. Jednak pozwolę sobie wyrazić Panu podziękowanie w imieniu wszystkich kobiet, które w sprawie przerwania ciąży głosu nie zabierały, nie zabiorą i zabierać nie będą, a które cierpią i umierają z powodu niegodziwego kodeksu, narzucającego kobiecie ciążę niepotrzebną i niepożądaną. Wpadł mi w ręce „Kurier” z artykułem Sz. Pana pod tytułem W jaskini lwów.
Tak się złożyło, że pisząca ten list jest po operacji „zakazanej” i może uwagi moje na ten temat, choć nie udatne, przydadzą się Sz. Panu w dalszej walce o ludzkie prawa dla kobiet. Otóż przerywanie ciąży stosuję czwarty raz. Warunki ekonomiczne i marne zdrowie nie pozwalają, żeby mieć więcej dzieci.
Dzieci moje są wątłe. Dwa razy po zajściu w ciążę udawałam się do akuszerki i w obu wypadkach skończyło się na chorobie i lekarzu. Obecnie po zastosowaniu „najpewniejszego” środka zaszłam znów w ciążę. Nie wiedząc o tym, zaczęłam chorować na płuca, trochę kaszlać, trochę gorączkować, aż pewnego dnia odplułam krwią. Lekarz stanem płuc się zaniepokoił, posłał mnie do prześwietlenia, kazał leżeć, żeby nie przyszło do krwotoku płuc. Roentgen wykazał stare sprawy zwapniałe, w kilku miejscach nacieczenia płuc i nowe ogniska, analiza obecności prątków nie wykazała, ale lekarz mówił, że mogą być w stanie utajonym, czy przyczajonym. Lekarz orzekł, że stan jest nie najgorszy, ale i nie dobry. Mam leżeć i uważać się za najważniejszą osobę w domu.
Po dwóch tygodniach okazuje się, że jestem w ciąży – ogarnęła mnie rozpacz.
Ale myślę tak: wobec tego, jaki jest stan płuc – nie mogę pójść do zwykłej akuszerki, jak to już czyniłam. Zwrócę się do Kasy Chorych. Jest lekarz, który mnie leczy, jest orzeczenie Roentgena. Zdawałoby się, wszystko w porządku.
Posyłają mnie na komisję. Jestem na tej komisji. „Pani chora na płuca?” Tu są orzeczenia, panie doktorze. „Nie chce pani mieć dziecka?” (uśmieszek pana lekarza). „Kiedy pani miała ostatnie dziecko? – Pięć lat temu. – No więc? Najwyższy czas mieć następne!” Zmrużenie oka i uśmiechy wszystkich panów doktorów. „Nie mogę mieć, panie doktorze, z wielu powodów, dla pana doktora jest jednak ten najważniejszy, że przez 2 tygodnie odpluwałam krwią. – Tak? A cóż to szkodzi?” Cała komisja się śmieje i patrzy na mnie czterech panów doktorów. „Zaczeka pani na orzeczenie”. Czekam, dostaję kartkę. „Nie ma wskazań do przerwania ciąży”. Na drugi dzień, znajoma pani poszła ze mną do swej lepszego gatunku akuszerki, ta zrobiła operację i obecnie leżę; zdaje się, że tym razem obejdzie się bez choroby. Tyle o mnie.
Czekając w Kasie Chorych byłam świadkiem rozmowy lekarki z lekarzem — lekarka mówi: „kobieta chora, w ciąży, dziecko może być ślepe”. Lekarz odpowiada: „Trudno, niech się o dzieci nie stara”.
Tyle tylko słyszałam – nie wiem o jaką kobietę chodziło i na co jest chora, ale ta odpowiedź „niech się o dzieci nie stara” – to nieludzkie i nieuczciwe traktowanie sprawy. Inny wypadek. Znajoma moja, żona sierżanta W. P., kobieta młoda (23 lata), matka trojga dzieci, schorowana, zmęczona dziećmi i niedostatkiem – leczyła się w Szpitalu Ujazdowskim, opowiada mi: „Nie śmiałam się lekarza spytać, nie miałam odwagi, no i wstydziłam się, no, ale jakoś po walce z sobą w końcu pytam: Panie doktorze, co ja mam robić, żeby w ciążę nie zachodzić? – chora jestem, dzieci troje, jedno umarło, pensja mała. – Co robić? Nie spać z mężem” – brzmiała odpowiedź lekarza i zdrowy rubaszny śmiech jego. Kobieta ta już w ogóle leczyć się nie chce w Szpitalu Ujazdowskim, a gdzie indziej nie może. Jeszcze się dziś rumieni, kiedy to opowiada.
Inny wypadek w Kasie Chorych na Solcu. Siedzi na ławce uboga kobieta – nędzna, no, skończona biedota. Opowiada i płacze, jaka to ona chora, dzieci czworo, mąż pije, jeść nie ma co – wołają jej numer, idzie. Wszystkie kobiety ciekawe, co jej jest, co jej lekarz powie.
W końcu wychodzi blada jak trup. „O Jezu! piąte dziecko”. Kobiety się jej dopytują, co jej lekarz powiedział. „A no, że jestem w ciąży, jeszcze się z mojego nieszczęścia śmieje, ja mu mówię, że mi już żyć niemiło, a on mi się pyta, czy kochać się było miło? Ażeby skonać nie mógł”. – Tak wyglądają z bliska „wskazania lekarskie” w Kasie Chorych, szpitalach itp.
Idą do lekarza po pomoc i poradę, a spotykają je drwiny i nieinteligentne dowcipy lekarzy. Takich kwiatków co druga kobieta mogłaby opowiedzieć; nie skarżą się, bo się przeważnie wstydzą o tym mówić. Nie wiem, co jest straszniejsze, kodeks niegodziwie wymierzony w kobietę, czy owi lekarze tak często spotykani w Kasach Chorych. Są wyjątki, ale tylko wyjątki. Są lekarze rozumni, współczujący — pomóc nie może, bo mu prawo nie pozwala (czasem i koledzy), ale bodaj nie żartuje z cudzego nieszczęścia i radzi jak może. Jedno na ogół uderza, nigdy się nie spotyka z podobnymi drwinami u lekarzy specjalistów prywatnych – ale cóż, wizyta u nich kosztuje drogo, a pensja urzędnicza na to nie wystarcza – a biedna kobieta, żona jakiegoś sierżanta czy robotnika, już sobie na ten zbytek pozwolić nie może, i z reguły jest narażona na nieprzyzwoite żarty lekarzy. Idą do akuszerki, i ta się nie śmieje, ona poradzi, doradzi, a czasem i łza się w jej oku zakręci. Jedna z nich mi mówiła, że zgłosiła się do niej matka siedmiorga dzieci, prosząc o przerwanie ciąży, wyjęła z chusteczki 10 zł. i kładzie na stole, więcej nie mam, ale pani Pan Bóg wynagrodzi, bo jakby to się miało urodzić, to uduszę, albo się sama powieszę.
„Nie wzięłam od niej nic i dałam jej trochę łachów dla dzieci, i poradziłam, żeby przychodziła co miesiąc, to jej będę ochronę zakładać”.
Środki ochronne nieprędko trafią do ludzi ubogich, są przeważnie drogie i też czasem zawodzą. Przerywanie ciąży będzie praktykowane mimo zakazów i kodeksu, i w miarę uświadamiania kobiet będzie praktykowane na szeroką skalę. Pani, która mnie robiła operację, jest dumna z tego: „Dwadzieścia lat pracuję w ten sposób i jeszcze mi żadna klientka nie umarła ani ciężko nie chorowała”. Oczywiście pani ta ma swego lekarza i ten w razie komplikacji niesie pomoc. Ale honorarium tej pani jest wysokie (200 zł) i przyjmuje tylko osoby pewne i polecone (jedna klientka przyprowadza drugą). Ale nie każda kobieta może sobie na to pozwolić, idzie do partaczki za 20–30 zł, choruje, czasem umiera, ale cóż znaczy choroba, a nawet śmierć wobec niepotrzebnego dziecka, które jej niesie niedolę i niedostatek, a czasem nędzę ostateczną dla dzieci, które już są.
Stanowisko Komisji Kodyfikacyjnej wydaje mi się nieuczciwe i obłudne. Kraj, który musi wysyłać tysiące ludzi do obcych za chlebem, taki kraj chyba nie ma prawa mówić o polityce populacyjnej. Kraj, w którym nie ma dla wszystkich dzieci szkół, w którym na 9-ro dzieci urodzonych umiera 4–5-ro, gdzie dzieci ludzi ubogich chowają się na ulicy i w rynsztokach, ojciec w pracy lub szynku, matka na posłudze, a dzieci robią co chcą, głodne i obdarte.
Sądzę, że nikt nie ma prawa narzucać kobiecie ciążę niepotrzebną, tylko ona sama może decydować, czy ma mieć dziecko, czy nie, gdyż konsekwencje tylko ona ponosi.
Nie ma kobiety, która by dziecka mieć nie chciała, każda, która nie ma, stara się o nie wszelkimi środkami, leczy itd., brak potomstwa jest jej osobistą tragedią. Ale ta sama kobieta będzie się bronić przed nadmiarem dzieci i sądzę, że ma do tego zupełne prawo.
A głupi lekarz nie ma prawa z niej śmiać się ani ubliżać jej niegodziwymi dowcipami. A w ten sposób duża część lekarzy pojmuje swoje stanowisko i „wskazania lekarskie”.
…Wracam jeszcze do „wskazań”. Jeden lekarz mówi: „ciąża panią wyleczy z gruźlicy, tylko się dobrze odżywiać”. Inny znów mówi: – „ciąża wyczerpie i osłabi organizm i może przyjść do otwartej gruźlicy, zwłaszcza jak pani będzie się męczyć i nie będzie w odpowiednich warunkach”. Jak to właściwie jest, leczy ciąża gruźlicę, czy nie?
Jak się nie męczyć, mając 600 zł miesięcznie, płacić szkołę, mieszkanie itd., o tym nie mówi ani lekarz, ani kodeks. Mnie się zdaje, że w Polsce powinna by być przeprowadzona propaganda za ograniczeniem potomstwa, choćby ze względu na przewroty społeczne. Z dzieci wychowanych w nędzy, rzucanych na bruk ulicy, wyrastających w głodzie i niedostatku – wyrośnie człowiek zły, mściwy, niezadowolony. Będzie rósł w Polsce wieczny mściciel, wieczny burzyciel. A stan jest taki, że czym biedniejsza kobieta, tym trudniej jej przerwać ciążę. Nie wiem, czy uwagi moje są słuszne, czy nie, ale prawie wszystkie kobiety tak myślą, z którymi się spotkałam. Tylko jedne się wstydzą o tym mówić, inne sądzą, że nie wypada, a jeszcze inne uważają, że grzech. Wszystkie jednak cierpią, płaczą i robią się z nich różne „baby jędze”, zatruwające życie mężowi i otoczeniu, nikt się jednak nie zastanawia, jak się też układało życie takiej jędzy zahukanej dziećmi i nie mającej dość chleba, żeby zapchać złośliwe gęby, które chcą jeść.
Żeby prawodawca, nim stworzy swój kodeks, przeszedł się po wsiach i miastach, zajrzał do mieszkań urzędniczych, robotniczych i chłopskich, zobaczył, jak ludzie żyją, umierają, myślą, poznał ich smutki i radości, wówczas kodeksu tego by nie było.
Nie wystarczy być człowiekiem oświeconym, trzeba być jeszcze myślicielem, mieć serce i sumienie układając prawa. W przeciwnym razie życie pójdzie po prawach i kodeksach. Będzie je tratowało na każdym kroku, a ofiarą będzie padać kobieta inteligentna, jak i zwykła robotnica-matka.
Niestety, muszę pozostać „anonimem” ze względu na list „nieprzyzwoity” i na to, że nie znam bliższego adresu Sz. Pana, a właściwie nie wiem, czy dojdzie w ogóle jego rąk.
Z poważaniem łączę wyrazy szacunku.
13. XI. 929.
Oto życie. Jakże znów daleko jesteśmy od wszystkich dyskusji społecznych, lekarskich czy prawniczych! Więc gdy ustawodawca biedzi się, w jaki by sposób wprowadzić do ustawy wskazania społeczne do przerwania ciąży, na których słuszność w zupełności się godzi; gdy wskazania lekarskie są czymś od dawna uznanym, w życiu są wypadki — ba, są one wręcz regułą – że nawet połączenie wskazań społecznych i lekarskich, popartych świadectwami lekarzy i specjalnymi badaniami, nie wystarcza, aby kobieta mogła przejść niezbędną operację w warunkach legalnych i higienicznych! Oczywiście kiedy jest biedna; bo dla bogatych sztuka lekarska nie jest tak nieprzejednana…
I taki lekarz, odmówiwszy ubogiej matce należnej jej pomocy, wepchnąwszy ją w ręce partactwa i wyzysku – bo wprost z kliniki ta kobieta idzie oczywiście gdzie indziej! – wpędziwszy ją często odmową swą w chorobę, czasem – pośrednio – przyprawiwszy o śmierć, z pewnością bardzo jest dumny ze swego fałszywego katoństwa!
Wyobraża sobie, niebożątko, że wzmocnił „mocarstwowe stanowisko Polski” o jednego przyszłego obywatela, gdy tymczasem wniósł w ubogi dom nieszczęście i chorobę, może dzieci pozbawił matki. Trzeba by koniecznie zaprowadzić kursa uświadamiające dla lekarzy, które by ich wyprowadziły z ich ciaśniutkiego stanowiska. Już to samo, że lekarzom lekcje ludzkości dają w tej mierze – prokuratorzy, powinno chyba obudzić refleksje.
Toż samo co do drugiej strony kwestii, to jest co do środków zapobiegawczych przeciw zajściu w ciążę. Powinni lekarze zrozumieć, że kiedy kobieta nie może bez szkody dla siebie i dla bytu rodziny mieć dzieci, obowiązkiem lekarza jest ją uświadomić najtroskliwiej co do środków zapobiegawczych, tak samo jak obowiązkiem jego byłoby dać wskazówki, jak się ustrzec choroby zakaźnej. Powinni zrozumieć, że to jest jedna z najpoważniejszych, najdrażliwszych spraw w życiu kobiety, a nie temat do jowialnych dowcipów, które znam zresztą aż nadto dobrze z czasu mego pobytu w klinikach. Ale cóż, nasi lekarze, zamiast myśleć o swoich ludzkich i lekarskich obowiązkach, bawią się w „politykę populacyjną”. Niedawno czytałem w jakichś Nowinach lekarskich, z powodu nieznacznego spadku urodzeń, alarm, że „czas zastanowić się poważnie nad naszą polityką populacyjną”. Fabryki oddalają mnóstwo robotników dla braku pracy, ludzie mieszkają pod mostem albo po kilka rodzin w jednej izbie, ekonomiści powiadają, że produkujemy rocznie nadwyżkę 400.000 dzieci, z którymi nie wiadomo, co robić, wobec tego że nawet drogi emigracji zaczynają się zamykać – a lekarze majaczą coś o polityce populacyjnej, która w dodatku jest żałosną fikcją! Bo kwestię tej nadwyżki regulują w znacznej mierze – fabrykanci trumienek dziecinnych; i w tym świetle jeszcze niedorzeczniej i ohydniej wygląda ta „polityka populacyjna”, o której coś gdzieś zasłyszeli niedouczeni lekarze.
A teraz – dla kontrastu. W chwili gdy miałem oddać ten felieton do druku, przeczytałem w komunikacie P. A. P., zaczerpniętym z tygodnika „Observer”, wiadomość, iż:
Związek Chirurgów Norweskich, po dokładnym opracowaniu tej kwestii, doszedł do wniosku, że przerwanie ciąży winno być zabiegiem legalnym i wygotował odpowiedni projekt. Zanim projekt ten będzie mógł być przedstawiony Zgromadzeniu Narodowemu, musi on zostać zaaprobowany przez Narodowy Związek Norweskich Lekarzy. Wiadomo już jednak, że znaczna większość lekarzy tego kraju popiera projekt, o ile więc nowe prawo niekaralności sztucznych poronień zostanie uchwalone, jak się na to zanosi, będzie Norwegia, poza Rosją, jedynym krajem, gdzie operacje takie będą dozwolone przez prawo. Projekt przewiduje wyznaczenie w każdym okręgu listy lekarzy upoważnionych do wykonywania operacji. Jedynie sfery kościelne w Norwegii, niezależnie od wyznania, zapowiadają energiczną walkę przeciwko uchwaleniu prawa.
Wszystko to, wraz z listem nieznajomej czytelniczki, do rozwagi naszym lekarzom przedkładam.
***
Może wszystko, co myślimy o niezwykłej aktualności Boya, to tylko część lewicowej legendy? Może jego twórczość siłą rzeczy w znacznej mierze się zestarzała? Kampanie ws. świadomego macierzyństwa czy walka o świeckie państwo były ważne i potrzebne, ale w międzyczasie zmieniło się tak wiele, że trudno czytać to inaczej niż rozkoszną, ale jednak ramotkę? Język się starzeje, sposób argumentacji nieco nieadekwatny, analogie naciągane. Jak to wszystko brzmi dzisiaj? Jak to sprawdzić? Tylko w praktyce!
Dlatego Dziennik Opinii zaprasza Boya na swoje łamy. Przekonamy się, jak wypadnie na tle innych felietonistów i felietonistek. Na pierwszy ogień pójdą teksty składające się na cykl Piekło kobiet. Czy w jego opisie odnajdziemy obecną ustawę antyaborcyjną, środowisko pro-life i przegrywających kolejne batalie zwolenników prawa wyboru?
Fragment tekstu Krzysztofa Tomasika Boy do sprawdzenia