Csanad Szegedi, jeden z założycieli partii Jobbik, czyli Ruchu na rzecz lepszych Węgier (po węgiersku „lepiej” [jobbik] znaczy też „prawiej”) odkrył, że jego babcia była Żydówką. Jobbik – trzeba to zaznaczyć na samym początku – nie jest partią antysemicką. Konsekwencje odkrycia Szegediego są trzy: po pierwsze, Szegedi zrezygnował z funkcji partyjnych (dwa dni przed nadzwyczajnym zebraniem, które miało go pozbawić tych funkcji), po drugie, chce się wybrać na wycieczkę do Auschwitz, a po trzecie, jego koledzy partyjny domagają się, by zrezygnował z mandatu europosła. I powtarzają, że Jobbik nie jest partią antysemicką.
No więc ja na przykład czuję się nieswojo, kiedy słyszę, że ktoś ma rezygnować z czegokolwiek z powodu żydowskiego pochodzenia. Kojarzy mi się to bardzo źle. Ale władze partii zapewniają, że dla nich nie jest problemem, że Szegedi okazał się Żydem – tylko, że chciał to ukryć. Wszak Jobbik nie jest partią antysemicką. Sam Szegedi pisał (już po odkryciu etnicznej przynależności matki swojej matki), że nie chodzi o to, kto jest jakiej krwi, tylko o to, by się zachowywać jak Węgier. W domyśle: nie zachowywać się jak Żyd. I dalej wszyscy utrzymują, że Jobbik nie jest antysemickim ugrupowaniem.
W takim razie, ja pewnych rzeczy w ogóle nie rozumiem. Dlaczego nie można sprawować funkcji w partii Jobbik będąc Żydem? Władze partii tłumaczą, że nie chodzi o to, że Szegedi jest Żydem, tylko, że chciał ukryć fakt, że jest Żydem, i płacił komuś, żeby to zachował w tajemnicy. Ale gdyby Szegedi płacił komuś, żeby ukryć, że jest na przykład hodowcą kóz albo filatelistą, to podejrzewam, że władzę partii, nie zmuszałyby go do rezygnacji. Zmuszają Szegediego do rezygnacji, ponieważ ukrywał on coś, wobec czego partia jednak nie jest obojętna: ukrywał, że jest Żydem. Tylko dlaczego dalej utrzymują, że nie są antysemitami, skoro gołym okiem widać, że to są brednie.
Partia Jobbik chce rozwiązać „problem cygański”. Bardzo w tym przypomina starania innej partii, by rozwiązać „kwestię żydowską” – ale działacze Jobbik zapewniają, że nie chodzi o nienawiść do wszystkich obcych, tylko o bardzo konkretny problem społeczny na Węgrzech. To ja nie rozumiem, dlaczego Szegedi jako Węgier mógł z ramienia partii rozwiązywać „problem cygański”, a jako węgierski Żyd ukrywający swoje żydostwo już nie może tego „problemu” rozwiązywać. Skoro Jobbik nie jest partią antysemicką, to co za różnica, kto rozwiąże „problem cygański”? Powinno chodzić tylko i wyłącznie o skuteczność – by nie powiedzieć: „ostateczność” – „rozwiązania”, a nie o etniczną identyfikacje „rozwiązującego”.
I co mnie zdumiewa jeszcze bardziej: Szegedi chce – już jako Żyd – odwiedzić Auschwitz. Czy naprawdę tylko z tym kojarzy mu się bycie Żydem? Stosowniejszym celem pierwszej podróży dla kogoś, kto odkrył swoje żydowskie pochodzenie, byłaby raczej Jerozolima czy nawet Nowy Jork. Tam mógłby obejrzeć, jak wygląda żydowskie życie dziś.
Jeszcze bardziej zdumiewające jest, że nie wpadł na to, by odwiedzić Auschwitz wcześniej, jako Węgier? Ja rozumiem, że żydowskie odwiedzanie Auschwitz różni się zasadniczo od nieżydowskiego odwiedzania Auschwitz – ale ja na przykład odwiedziłem Auschwitz kilka razy jako nieżydowski Polak, i te wycieczki zawsze były wstrząsającymi doświadczeniami. Nie trzeba być Żydem, by zrozumieć, że „rozwiązania” stosowane w Auschwitz były nie do przyjęcia. Ale Szegedi, kiedy jeszcze nie wiedział, że jest Żydem, na to nie wpadł. Uznał, że skoro jest Żydem, to Auschwitz go dotyczy, ale jako Węgra go wcześniej nie dotyczyło. Z czego wynika zdumiewający fakt, że jego nieżydowskich kolegów z partii Jobbik, Auschwitz też nie dotyczy, i go nie odwiedzają.
To, że koledzy z Jobbiku nie odwiedzają Auschwitz, jest niefortunne, skoro chcą przecież rozwiązać „problem cygański”. W Auschwitz też próbowano, przy okazji rozwiązywania „kwestii żydowskiej”, rozwiązać „problem cygański” w tak samo ostateczny sposób – więc nawet jeśli koledzy z Jobbika nie są antysemitami, to by przecież mogli odwiedzić Auschwitz, by sprawdzić, jakie rozwiązania wypróbowali Niemcy i z jaką skutecznością. Sam Szegedi proponował stworzenie specjalnych „zamkniętych stref” dla Romów, bez możliwości swobodnego wychodzenia. Wiedza o „strefach zamkniętych”, jaką wypracowali urzędnicy z RHSA, organizujący wszystkie getta i obozy, mogłaby się przydać przy zamykaniu Romów.
Ale jednak stało się coś więcej – Szegedi zaczyna zmieniać swoje poglądy. Nie chce być żydowskim prawicowcem. Już nie chce rozwiązywać „problemu cygańskiego”. Ja nie rozumiem, co ma jedno do drugiego. Czy skoro Szegedi stał się Żydem z pochodzenia (bo nie ma to nic wspólnego z przekonaniami religijnymi), „problem cygański” już nie jest tak problematyczny i nie zasługuje na rozwiązanie? Dlaczego problem, któremu poświęcił kilka lat swojego życia, wyparowuje pod wpływem informacji genealogicznych?
Z tej historii wynika coś bardzo ciekawego: węgierski narodowiec przestaje wyznawać swoje idiotyczne poglądy w momencie odkrycia żydowskiego pochodzenia. Można postarać się o grant, by zatrudnić dwudziestu badaczy, którzy po kolei zbadaliby genealogie wszystkich znaczących działaczy europejskich partii prawicowo-narodowych, aż do momentu odkrycia u każdego z nich jednego żydowskiego przodka. Ostatecznym rozwiązaniem prawdziwego problemu, jakim jest „problem prawicowców-narodowców”, byłaby zatem genealogia.
Zawsze mnie zdumiewa, jak narodowcy nie widzą, że ich polityka opiera się na fałszywych i idiotycznych założeniach, które rozpadają się jak domek z kart w momencie odkrycia, że ci, których nienawidzą, też są ludźmi.