Świat

Bogusz: Siła sieci

Masowe klikanie nie wywoła rewolucji, siła tkwi w budowaniu społeczności.

Karolina Szczepaniak, Fundacja Panoptykon: Front Line Defenders to mocna, militarna nazwa jak na organizację pozarządową.

Wojtek Bogusz: Rzadko myślę o tym, że ta nazwa brzmi wojowniczo. Chociaż jak teraz spojrzałem na to z twojej perspektywy, to faktycznie może się ona kojarzyć bardzo militarnie, wręcz agresywnie. Ale działamy pokojowo. Front Line Defenders to organizacja nastawiona na bezpośrednią pomoc obrońcom praw człowieka. Pomagamy im, gdy znajdą się w sytuacji ryzyka.

Jak powstała wasza organizacja?

Można powiedzieć, że wywodzimy się z Amnesty International. W 2001 roku dyrektorka irlandzkiej sekcji stwierdziła, że choć Amnesty jest świetną organizacją, to jej wielkość uniemożliwia podjęcie pewnych działań. To tak jak z dużym zwierzęciem – pewnych obrotów i ruchów nie zrobi szybko. Postanowiła założyć organizację, która będzie w stanie podjąć decyzję o pomocy obrońcy praw człowieka natychmiast. Tu i teraz. Bo jutro może być za późno. Front Line Defenders założyły 2 osoby. Dziś, po 13 latach, w organizacji działa 30 osób.

Kim są ludzie, którym pomagacie?

Są to ludzie, którzy pokojowo działają na rzecz wspierania i respektowania praw człowieka. Taka definicja wydaje się najprostsza, ale nie oddaje w pełni tego, kim są obrońcy praw człowieka. Stajesz się obrońcą praw człowieka, gdy inni obrońcy praw człowieka zaczynają tak o tobie myśleć. W pewnym sensie to taka elita moralna w danym społeczeństwie. Wiele osób, z którymi współpracujemy, wcale nie myślało: „A teraz zostanę obrońcą praw człowieka”. Nie zapisywali się do grupy zawodowej.

Czuli wewnętrzny przymus robienia tego, co jest po prostu słuszne?

Dokładnie, a potem okazywało się, że istnieje nazwa na to co robią. Współpracujemy tylko z obrońcami, którzy znajdują się w sytuacji zagrożenia i działają na terenie swojego kraju. Nie pracujemy z uchodźcami, chyba że w szczególnych przypadkach np.: teraz z uchodźcami z Syrii, którzy znajdują się blisko granicy. Pracujemy również z osobami z diaspory irańskiej i chińskiej.

Wspomniałeś, że Front Line Defenders tworzy 30 osób. To niezbyt dużo, jeśli weźmie się pod uwagę, czym się zajmujecie. Działacie jak pogotowie ratunkowe: stworzyliście całodobowy, obsługiwany w kilku językach telefon alarmowy dla obrońców praw człowieka. Organizujecie warsztaty  na temat bezpieczeństwa dla aktywistów i aktywistek. W skrajnych sytuacjach pomagacie obrońcom i obrończyniom wydostać się z ich ojczyzn. Wasza siedziba mieści się w Irlandii, ale macie też biuro w Brukseli, które wspiera waszą działalność strażniczą na rzecz praw człowieka. Jak wam się to wszystko udaje?

Nasza organizacja działa na zasadzie sieci. W jej centrum są osoby, które są motorem tej organizacji. Ich pracę wspierają wolontariusze. A wokół nas jest jeszcze sieć obrońców praw człowieka. Ta sieć kontaktów, którą stworzyliśmy, jest naszą największą wartością. Nitkami, które ją tworzą, jest zaufanie przez lata budowane wśród obrońców praw człowieka. Dzięki temu, że ta sieć sięga bardzo daleko, możemy tyle robić. Sądzę, że może ją tworzyć nawet kilka tysięcy osób.

Jaką rolę w budowaniu tej sieci odgrywa internet?

Internet to unikalne medium komunikacji, ale ta sieć jest zbudowana przede wszystkim na zaufaniu, które tworzy się poprzez działanie, a informację o tym działaniu można przekazywać na różne sposoby, nie tylko przez internet. Co dwa lata organizujemy w Dublinie specjalną konferencję, na którą zapraszamy 100-120 nowych osób. Są to obrońcy i obrończynie praw człowieka znajdujący się w sytuacji ryzyka. Jednym z celów, dla których ją organizujemy jest właśnie budowanie sieci. Obrońcy praw człowieka to plemię rozproszone po całej ziemi. Rzadko się spotykają,  często czują się samotni. Pracują w odosobnieniu, otoczeni wrogą energią, w ciągłym poczuciu zagrożenia. Te spotkania organizujemy między innymi po to, by zobaczyli, że nie są sami – tak naprawdę jest ich więcej niż myślą. Staramy się stworzyć przestrzeń, w której obrońcy praw człowieka będą się czuli bezpiecznie i swobodnie. Te spotkania są czymś absolutnie niezwykłym. Ich uczestnicy mogą się na nich otworzyć, wymienić pomysłami, ale także obawami i lękami. Poczuć się częścią większej wspólnoty. Wspólnoty, która daje siłę. Kiedy przypominam sobie te spotkania, to napływają mi łzy do oczu. To jest taka energia, której się nie zapomina.

Nie da się jej wygenerować przez internet.

Nie, ale internet pomaga podtrzymywać to poczucie wspólnoty. Ci ludzie są niezwykle wytrwali. To są maratończycy. Mają bardzo dużo energii, co czasem bywa nieznośne, gdy się z nimi pracuje. Dokładnie wiedzą, czego chcą. Czasami, kiedy idą w złą, niebezpieczną stronę, bardzo trudno ich zatrzymać, zasugerować zmianę. Potrafią być strasznie uparci. Na tym częściowo polega ich skuteczność.

„Solidarność naszą bronią” to ważne hasło chyba dla każdej wspólnoty, zwłaszcza tej, która działa na rzecz praw człowieka. Ta solidarność wyraża się czasem w prostych, symbolicznych gestach. Dobrym przykładem organizacji, której fundament działania opiera się na idei solidarności, jest Amnesty International. Petycje, wysyłanie listów, zbieranie podpisów – te metody działania Amnesty wykorzystuje od początku swojego istnienie, od lat 60. Ich skuteczność jest uzależniona od skali zaangażowania pojedynczych osób. W jakimś sensie podobnie działa Avaaz – swoje działanie też opiera na petycjach, które można podpisać jednym kliknięciem. Dostrzegasz jakieś różnice między tymi metodami?

Między kliknięciem „lubię to” a napisaniem osobistego listu, maila jest duża różnica. Pisząc list, internalizujesz problem – coś, co postrzegasz jako odległe i abstrakcyjne, staje się problemem, z którym zaczynasz się utożsamiać.

Wysłałam maila, więc czekam na odpowiedź.

Tak – ta forma komunikacji zachęca cię do dalszego zaangażowania. W przeciwieństwie do kliknięcia, którym raczej odhaczasz problem, niż go rozwiązujesz. Kliknięciem przede wszystkim dajemy sobie samym spokój sumienia, że poparłem, że wziąłem w czymś udział, że spełniłem jakiś obowiązek. Potem ktoś ci mówi: „Wiesz, są problemy z delfinami w Japonii” – a ty możesz odpowiedzieć: „Tak, zrobiłem coś w tej sprawie”. I na tym się kończy. Może to być sposób na zdystansowanie się od problemu.

Ale Avaaz też stara się zachęcić do głębszego zaangażowania. Chociażby przez to, że każdy może napisać swoją petycje.

Jasne, moja krytyka nie dotyczy samej organizacji Avaaz, tylko pewnej metody, która opiera się na masowym klikaniu. Ale już wciąganie ludzi do bycia społecznością jest czymś wartościowym.

Tworzenie własnych petycji i próba załatwienia tym narzędziem problemów, które są blisko ciebie – fantastyczne. To już tworzy zupełnie inny poziom zaangażowania niż szybkie kliknięcie.

Tylko trzeba jeszcze pamiętać, że nie wszystkie problemy będą zrozumiałe dla globalnej wspólnoty. To, co dla małej społeczności będzie poważnym, lokalnym problemem, dla kilkumilionowej społeczności Avaaz może okazać się nieistotne. Z drugiej strony, czasami można uznać nawet milion podpisów za niewielką liczbę, na przykład zebranych w kontekście globalnego ocieplenia. Ale już milion warszawiaków, którzy mieliby jeden wspólny postulat, to byłoby coś. Petycje nie powinny więc stawać się rankingiem popularności. Nie można na podstawie kliknięć oceniać, co jest ważne, a co nie.

Poza tym Avaaz przyczynia się do zmian nie tylko dlatego, że milion osób podpisało tę czy inną petycję, ale też dlatego, że grupa zaangażowanych pracowników Avaaz bierze te podpisane petycje i walczy, już nie wirtualnie, ale bardzo realnie, o ich zrealizowanie.

Nie da się „na swoim laptopie prowadzić rewolucji”?

To jest taki skrót myślowy, który może być bardzo niebezpieczny. Niebezpieczny, bo odwraca hierarchię wartości i nagle się okazuje, że ten mądry młotek – technologia – jest ważniejsza niż człowiek. Wiesz, to jest wręcz trochę niesmaczne – mówić, że Facebook i Twitter „robią” rewolucje.

Ale uczycie syryjskich działaczy, jak korzystać z Facebooka i Twittera.

Nie ma nic złego w wykorzystaniu czegoś w sposób właściwy danej rzeczy. Takie narzędzia jak Skype, Twitter, Facebook nie są bezpieczne, chociażby dlatego, że nie chronią anonimowości obrońców praw człowieka. Jednak w pewnym kontekście są to najlepsze dostępne narzędzia, bo właśnie tam jest grupa, jest społeczność. Pojawia się pytanie, jak to wykorzystać. Rozmawiamy z aktywistami i aktywistkami o ich strategii bezpieczeństwa. Pokazujemy im, że w zależności od tego, jak będą się łączyć, o czym i jak będą pisać na portalach społecznościowych, mogą lepiej bądź gorzej chronić swoje bezpieczeństwo. Uczymy ich dobierać odpowiednie narzędzia do komunikacji. Ale nie ma rozwiązań idealnych.

Ci ludzie naprawdę wiele ryzykują. Na naszych warsztatach często pada pytanie: „Czy ja na pewno będę bezpieczny?”. Nie jesteśmy w stanie zagwarantować stu procent bezpieczeństwa. Proponujemy im jedynie strategię, która ma zmaksymalizować ich bezpieczeństwo. Staramy im uzmysłowić, że używając pewnych narzędzi zwiększają swoje bezpieczeństwo, swoją możliwość działania i przeżycia. I to jest cyberrealizm, z którym muszą się mierzyć.

Muszą się też mierzyć ze świadomością, że jeżeli zostaniesz namierzony, jesteś celem ataku, to bardzo trudno się obronić. Żeby to zmienić i zagwarantować ludziom w internecie pewien poziom bezpieczeństwa, trzeba zmienić cały system. I o tym specjaliści od komunikacji mówią od dłuższego czasu. Ta sytuacja napawa mnie strachem, ale też motywuje do działania.

Może nie jestem w stanie przeprowadzić rewolucji na moim laptopie, ale mam wpływ na to, jak bardzo internet będzie bezpiecznym medium komunikacji. Szyfrowanie maili, korzystanie z sieci Tor – to chroni moją prywatność w internecie, ale również prywatność obrońców praw człowieka. Solidarność i prywatność naszą bronią?

Wiele organizacji zachęca do szyfrowania wszystkiego, na przykład Electronic Frontier Foundation. To jest bardzo pomocne. Bo buduje się pewien  model korzystania z sieci. Jeśli wszyscy będziemy szyfrować i korzystać z narzędzi animizujących jak Tor, trudniej w tym tłumie będzie namierzyć aktywistę. Ponadto projekty takie jak Tor albo Lantern pozwalają osobom, które podłączają się do internetu w mniej restryktywnych miejscach, dzielić się tą wolnością z innymi. W prosty sposób możesz pozwolić innym korzystać z internetu na zasadach dostępnych dla ciebie, oddając część swojego łącza. Im więcej będzie takich ludzi, tym trudniejsze zadanie będzie stało przed rządami, które chcą ograniczać wolność w internecie.

Mógłbyś coś więcej powiedzieć o sieci Tor?

To tak, jakbyś po informację w internecie sięgała poprzez sieć pośredników. W wyniku tego serwer, z którym się komunikujesz, nie będzie wiedział, że to ty prosisz o przesłanie informacji. Również ktoś, kto ciebie obserwuje, nie dowie się, jakie jest prawdziwe źródło informacji. I właśnie każdy i każda z nas może stać się jednym z pośredników, dzięki którym dyktatorzy czy „nadopiekuńcze” rządy nie będę w stanie śledzić swoich bliźnich.

Czy szyfrowanie jest trudne?

Jest wiele sposobów, aby naprawdę solidnie szyfrować maile, czaty, komunikację głosem, SMS-y itd. Służą do tego narzędzia, które są zrozumiałe i dostępne dla każdego. Piszemy o tym w naszym pakiecie Security in a Box przeznaczonym w końcu dla obrońcy praw człowieka, osoby, która nie ma wykształcenia informatycznego. Istnieje dużo rozproszonych narzędzi do ochrony prywatności.

Jeśli poświęci się trochę czasu, można bardzo podnieść bezpieczeństwo swojej komunikacji i danych. Myślę jednak, że to przebudowanie standardów sieci, tak by ochrona prywatności osób i tego co robią, była standardem, jest rozwiązaniem, którego potrzebujemy.

Wierzę, że przyszłością są systemy otwarte (free and open source). Poprzez solidarność wiedzy o tym, co naprawdę dzieje się pod powierzchnią ekranu twojego komputera, tableta czy smartfona.

Wojtek Bogusz od ponad 10 lat pomaga obrońcom praw człowieka w praktyce  bezpiecznej komunikacji cyfrowej oraz bezpiecznym gromadzeniu i przechowywaniu informacji poufnych. Organizuje treningi, konsultacje i warsztaty trenerskie w krajach, gdzie wolność słowa i komunikacji jest zagrożona. Jest współtwórcą pakietu Security in a Box, przewodników i narzędzi dla poprawy bezpieczeństwa cyfrowego.

Wojtek Bogusz będzie jednym z uczestników debaty: Protest i mobilizacja w internecie: spojrzenie w przyszłość. Spotkanie odbędzie się 11 maja w ramach festiwalu Planete+ Doc. Gościem specjalnym debaty będzie Alaa Basatneh, aktywistka syryjskiego pochodzenia, bohaterka dokumentu #chicagoGirl. Facebookowa rewolucja.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij