Kenia podczas czterech głosowań na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ w latach 2022-2023 głosowała po myśli Ukrainy. 12 października – odrzucając legalność referendów w czterech ukraińskich obwodach. 14 listopada – za ustanowieniem mechanizmów reparacji wypłacanych Ukrainie przez Rosję. 15 grudnia – za rezolucją dotyczącą łamania praw człowieka na Krymie i w Sewastopolu, a 23 lutego 2023 roku domagając się wycofania sił rosyjskich z Ukrainy.
Kenia swoją postawą wyróżnia się na tle państw globalnego Południa i samej Afryki. Znaczna część wstrzymuje się od głosu. Szczególnie widoczne było to przy głosowaniu z 14 listopada 2022 roku, kiedy 13 państw było przeciw, a 73 wstrzymały się od głosu, oraz 15 grudnia, gdzie 14 było przeciw, a wstrzymało się 80.
Jadąc do Kenii, chciałem przekonać się, na ile ta narracja pokrywa się z tym, co myślą zwykli mieszkańcy – i czy w ogóle warto pytać o rosyjskie wpływy w kraju, który ma własne, znacznie bardziej palące problemy.
Codzienne problemy Kenijczyków. Gdzie trafiają zyski?
Nairobi, zwane Nowym Jorkiem Afryki, codziennie udowadnia, że zasługuje na to miano. Ogromne autostrady przecinające miasto na tle wieżowców i drogich restauracji przeplatają się z nieformalnymi osiedlami, jak Mathare, gdzie może mieszkać 400 tys. osób, choć niektórzy mówią, że nawet dwa razy więcej.
Kiedy wysiadam w centrum miasta, uderza mnie ciepłe powietrze zmieszane ze spalinami. Między straganami z owocami i ubraniami przeciskają się ludzie, klaksony trąbią bez końca, a zapach wszelkiej maści street foodów miesza się z kurzem unoszącym się nad zakorkowanymi ulicami. Nairobi pulsuje – krzykiem ulicznych sprzedawców, śmiechem dzieci wracających ze szkoły i wszechobecnym odgłosem budowy.
– Ci ludzie przyjeżdżają tu w poszukiwaniu pracy. Ich historia jest taka sama jak moja – mówi Gideon. – Tam, skąd pochodzę, praca jest głównie w rolnictwie i jest jej za mało, więc i ja przyjechałem do Nairobi.
Gideon jest strażakiem, obecnie w trakcie szkolenia specjalistycznego prowadzonego przez Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej. Wkrótce zostanie członkiem zespołu USAR.
– Kenijczycy są bardzo pracowici – mówi strażak z najstarszej jednostki straży pożarnej w Nairobi. – Pracują codziennie od rana do nocy. Czy chcą tego? – pyta retorycznie. – Oczywiście, że nie, ale nie mają innego wyjścia.
Kenia uzyskała niepodległość w 1963 roku, ale czy oznaczało to prawdziwą suwerenność? W każdej rozmowie przewija się słowo „profits” i przekonanie, że to, co robią Kenijczycy, jest na samym dole łańcucha wartości, a większość zysków wyprowadzana jest poza kraj, podczas gdy koszty spadają na barki najbiedniejszych.
Podział kosztów wraca jak refren, a dalej rozmowy prowadzą już wprost do pytania o odpowiedzialność i zaufanie.
Niepodlegli, ale nie suwerenni
Idę na Uniwersytet w Nairobi, by porozmawiać z profesorem Kithaką wa Mberią, który zajmuje się m.in. narracją. Zaprasza mnie do swojego gabinetu, skąd rozpościera się panorama miasta i widok na kampus.
Na biurku i pod oknem leżą stosy książek, a profesor, mimo leciwego wieku, opowiada bardzo energicznie, często wstając i gestykulując.
– Oczywiście, że władze są skorumpowane, ale na koniec pozostaje pytanie: przez kogo? Odpowiedź jest prosta – przez zachodnie korporacje. To nie jest żadna tajemnica. Jesteśmy niepodlegli, ale ekonomicznie daleko nam do suwerenności – mówi.
– Nie jesteśmy ślepi, znamy historię. Zachodni kolonizatorzy wyrządzili Afryce wielkie krzywdy, a nawet nie powiedzieli „przepraszam”. To, co dzieje się w Ukrainie, jest straszne, widzimy to w mediach, ale czym to się różni od Strefy Gazy? Albo czy ktoś przeprosił za Rwandę? Za Kongo? Nie kupuję narracji, że ta wojna jest inna od tych, które miały miejsce na naszym kontynencie, a tylko tę próbuje się nam sprzedać tak, byśmy opowiedzieli się po którejś stronie – mówi Kithaka wa Mberia.
– Czy dlatego Kenijczycy są prorosyjscy? – pytam.
– Nigdy nie powiedziałem, że są prorosyjscy. Po prostu nie ufamy Zachodowi, a zwłaszcza Amerykanom.
– Ameryka nie była kolonizatorem w Afryce – mówię.
– Ale odpowiada za ogromne cierpienia. Gdy tylko jakiś kraj chciał wybić się na niepodległość i oddać zyski ludziom, pojawiał się dyktator wspierany przez CIA, który to hamował. Jedną z zalet Rosji w oczach opinii publicznej jest to, że nigdy nie miała kolonii w Afryce. A kiedy kraje afrykańskie walczyły o wolność polityczną i gospodarczą, Rosja czasem stawała po ich stronie. Wiele osób myśli, że wojna w Ukrainie to wojna amerykańska, europejska, wojna Zachodu przeciwko Rosji – dodaje.
– Czy uważa pan, że Rosja ma słuszność w tym konflikcie?
– Tego nie powiedziałem. Ale ma swoje racje, które – moim zdaniem – mają uzasadnienie.
– Na przykład to, że ma prawo bronić rosyjskojęzycznych obywateli?
– Nie, to głupi argument. To, że ktoś mówi językiem sąsiada, nie jest powodem do napaści. We wszystkich krajach wokół Kenii są społeczności mówiące językami używanymi także tutaj. To nonsens.
– To który argument do pana przemawia?
– Ten, że Rosja czuła się zagrożona rozszerzeniem NATO. Gdy ZSRR rozstawiło pociski na Kubie, o mało nie doszło do wojny światowej. A jeśli podobne pociski byłyby w Ukrainie? Dlaczego USA mogły czuć się zagrożone pociskami na Kubie, a Rosja nie może czuć się zagrożona pociskami w Ukrainie?
– Na terytorium Ukrainy nie było żadnych amerykańskich pocisków.
– To pan mówi. Może gdyby Polska była ambasadorem Ukrainy, postrzeganie tego konfliktu byłoby inne. Ale głównym głosem są Amerykanie, a oni nie mają moralnego prawa mówić, co jest dobre, a co złe.
– Czyli chodzi o zaufanie?
– Oczywiście! Gdy ktoś ciągle łamie dane słowo, a w tym samym czasie pozwala na masakrę w Gazie, bombarduje Iran, planuje atak na Wenezuelę, to skąd mam pewność, że akurat w sprawie Ukrainy mówi prawdę? Ale żadna wojna nie jest dobra i chciałbym, żeby i ta się skończyła – podsumowuje Kithaka wa Mberia.
„Mówiliście, że czarni biją się między sobą, a teraz biją się biali”
Inni eksperci – profesor Tomasz Milej i doktor Daniel Otieno z Kenyatta University – łączą wątki poruszane przez Mberię, ale inaczej rozkładają akcenty.
– Kenijczycy nie muszą mieć zdania o Ukrainie. Pytanie nie brzmi „czy rosyjska perspektywa jest tu obecna?”, tylko „co Zachód mógłby zrobić, by zmieniło się to, jak jest postrzegany?”
– Wątpię, by Rosja była tu jakoś szczególnie obecna. Nie liczę wpisów na Twitterze ambasady – śmieje się Milej, który od lat mieszka w Kenii.
– Jaki pogląd mają więc Kenijczycy?
– Raczej żaden. Ich to nie interesuje – i trudno się dziwić. Może wybrzmiewa jakaś satysfakcja: „mówiliście, że czarni biją się między sobą, a teraz biją się biali”.
– A internet?
– To ciekawe. Moi studenci wiedzą, że jestem Polakiem, ale temat Ukrainy nie pojawia się często. Natomiast pytają mnie o nowego prezydenta Burkiny Faso, Ibrahima Traoré, który stylizuje się na Thomasa Sankarę. Tyle że niewiele ich łączy. Sankara przeprowadzał wielkie reformy i osiągnął wiele, a został zabity przy wsparciu USA i Francji. Niedawno ujawniono też dokumenty o zaangażowaniu CIA w zabójstwo Patrice’a Lumumby.
– Czyli brak zaufania?
– Tak. Kenijczycy nie są prorosyjscy, ale nie ufają Zachodowi. Zwłaszcza po latach 80., gdy pożyczki i reformy neoliberalne doprowadziły wiele gospodarek do ruiny. Tu jest świadomość, że Afryka dotuje Europę. Przykład? Paczka herbaty w Polsce kosztuje 20–30 zł. Tutaj jest zbierana za grosze, ale te pieniądze nigdy nie wracają do farmerów. Zyski trafiają do korporacji z siedzibami w Szwajcarii czy gdziekolwiek indziej, ale nie w Kenii.
– Czyli Rosji tu nie ma? A co z dwustoma Kenijczykami walczącymi po stronie rosyjskiej?
– Na pewno nie jechali tam, by walczyć z Ukrainą. Kenia jest biednym krajem, ludzie migrują za pracą. Rosja – choć nie jest najlepszym miejscem do życia – wciąż kojarzy się z Europą. Ci ludzie zostali po prostu oszukani, pewnie przez lokalną mafię. Mieli jechać do pracy, a trafili na front – tłumaczy Milej. – Rosja jest przeceniana. Z polskiej perspektywy wygląda to inaczej, bo to nasz sąsiad. Tutaj jej działalność jest marginalna. Rosja interesuje się krajami o dużo słabszej infrastrukturze i chaosie politycznym: Nigerem, Burkiną Faso czy Republiką Środkowoafrykańską, gdzie minimalnym kosztem może uzyskać wpływy.
Moim ostatnim rozmówcą jest doktor Daniel Otieno z Kenyatta University.
– Jaka jest struktura medialna w Kenii?
– Większość mediów należy do Zachodu. Obecna jest też chińska telewizja. Sputnika czy Russia Today nikt tu nie kojarzy, a przecież to główne rosyjskie media. Najpopularniejsze gazety są anglojęzyczne, z silnym piętnem Wielkiej Brytanii. A jeśli chodzi o wojny, to kwestia Palestyny jest zdecydowanie bardziej obecna.
– Dlaczego?
– To proste. Wielu Kenijczyków to muzułmanie. Al Jazeera działa tu bardzo sprawnie, ale inne media też mówią i piszą o Gazie – podsumowuje Otieno.
Wracając z kampusu, słyszę nawoływania z meczetu i kościelne dzwony. Europa, Ukraina, Rosja – to wszystko jest daleko w innym świecie, a życie toczy się tu i teraz. Rosja funkcjonuje w Kenii głównie jako idea i to bardzo wątła – kontrapunkt do Zachodu i jego dawnych kolonialnych krzywd. W realnym życiu Nairobi – w korkach, w walce o pracę, w gniewie na rząd i w innych codziennych problemach – Rosji po prostu nie ma.





























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.