Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

7 grzechów technokracji, czyli partie, które miały wygrać z ideologią

Sprawy publiczne są od zawsze przesiąknięte ideologią, a jeśli ktoś uważa inaczej, to po prostu wyraża w ten sposób swój światopogląd technokraty. A technokraci w polskiej polityce zazwyczaj kończą tak jak nasi dzisiejsi bohaterowie.

ObserwujObserwujesz

2

Gorący spór polityczny w Polsce od zarania III RP skłania kolejnych osobników z buławą w plecaku do formowania partii, których założeniem jest odżegnywanie się od wszelkich ideologii. Ich wspólnym mianownikiem jest przekonanie, że polska polityka może być lepsza i przede wszystkim skuteczniejsza, jeśli tylko się wie, co trzeba zrobić – a oni właśnie wiedzą.

Utyskiwanie na polską klasę polityczną łączy cały nadwiślański komentariat – z autorem tekstu włącznie. Niestety, niektórzy tak się w tej krytyce zapędzają, że dochodzą do wniosku, że zrobią to lepiej – poukładają państwo, pogodzą konflikty interesów, wprowadzą rządy niezależnych ekspertów i wszystkim od razu ulży. Nastaną wreszcie czasy technokracji, nieuwikłanej w jałowe spory ideologiczne, skupionej na robocie i załatwianiu spraw.

Czytaj także Zielonka: Populiści wygrywają, bo demokracja przestała spełniać swoje zadanie Jan Zielonka

Dziwnym trafem ten oczywisty plan nigdy nie wypala. Polityka okazuje się trudnym zajęciem, w którym nie da się uciec od ideologii, a na scenie trwają tylko partie o jednoznacznej i konsekwentnej ideologicznie twarzy. Sprawy publiczne są od zawsze przesiąknięte ideologią, a jeśli ktoś uważa inaczej, to po prostu wyraża w ten sposób swój światopogląd technokraty.

Poniżej siedem typów partii technokratycznych, które po kolei się kompromitowały – i dobrze im tak.

Partia samorządowców

Z niewiadomych względów polski samorząd ma dobrą prasę, chociaż na szczęście ostatnio się to zmienia. Mimo że samorządowcy regularnie nie wypełniają swoich ustawowych zadań (z mieszkalnictwem na czele), polskie gminy są zabetonowane przez lokalne kasty, a kolejni włodarze, jak Jacek Sutryk czy Wadim Tyszkiewicz, kompromitują się swoimi wypowiedziami w mediach, wciąż można usłyszeć mantrę „samorząd nam się udał”. Tyle że właśnie się nie udał, a partie samorządowców są tego dobrym przykładem.

Najdłużej pozostającym w obiegu ugrupowaniem tego typu są Bezpartyjni Samorządowcy, które to ugrupowanie w wyborach prezydenckich wystawiło Marka Wocha. Polityk zajął dokładnie ostatnie miejsce, nie zdobywając nawet promila głosów. Z wynikiem 0,09 proc. Woch miał tak silną pozycję, że udało mu się zostać tylko stałym komentatorem Republiki, gdzie, udając polityka, najeżdża na rząd z równą zajadłością, co działacze PiS.

Inny reprezentant ruchu Piotr Bakun również występuje w TV Republika jako rzekomo apartyjny działacz polityczny, dzięki czemu Bezpartyjni Samorządowcy zapewniają stacji ułudę pluralizmu oraz sprawiają wrażenie, jakby większość partii w Polsce zgadzała się z prawicą. Najpewniej skończą na listach ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego, ewentualnie po prostu dostaną jakiś marginalny programik wczesnym rankiem lub późnym wieczorem na kanale Tomasza Sakiewicza.

Partia przedsiębiorców

Prowadzenie działalności gospodarczej bywa dużym wyzwaniem i przedsiębiorcy czasem muszą zmagać się z wieloma problemami biurokratycznymi oraz konkurencją rynkową. Czasem zdarza się, że im nie sprostają i firma niestety upada. Wtedy niemal zawsze obarczają winą państwo i biurokrację, a nie samych siebie. Gdyby tylko obniżono im podatki do zera, zapewniono subsydia i pozwolono zatrudniać na czarno, wszystko poszłoby dobrze.

Niestety zdarza się też, że przedsiębiorca osiągnie sukces i ogarnia go przekonanie o własnej wielkości, rozległej wiedzy i zaradności. Ten mit przedsiębiorczości jest w Polsce tak silny, że regularnie mamy do czynienia z powstawaniem partii reprezentujących interesy przedsiębiorców, które są oczywiście określane jako interesy wszystkich Polaków – przecież jeśli ulży się przedsiębiorcom, to skorzystają też pracownicy, obecni bezrobotni, emeryci, a może nawet i wannabe milionerzy z Twittera.

Najgłośniejszym przykładem partii przedsiębiorców wciąż jeszcze jest Nowoczesna. Aktualnie partia, której liderem jest rzecznik rządu Adam Szłapka, stanowi część Koalicji Obywatelskiej, ale jest już właściwie przesądzone, że niedługo zostanie wchłonięta przez nową partię powstałą na gruz… przepraszam, fundamentach KO.

Partię zakładał Ryszard Petru, liberalny ekonomista, który z niewiadomych względów uchodził wcześniej w mediach za eksperta od gospodarki, a jako młody wilk był współpracownikiem Leszka Balcerowicza. Petru tak świetnie zarządzał swoim ugrupowaniem, że odebrano mu subwencję budżetową z powodu nieprawidłowości w przelewach. Zostawił więc partię z długami Katarzynie Lubnauer, technokratce równie finezyjnej, co on.  

Partia środka

Petru obecnie jest już w klubie Polski 2050, partii, która zasłynęła jego autorskim projektem powszechnej obniżki składki zdrowotnej z wielokrotnie zaniżonymi kosztami, co wykazał im nawet ich własny koalicjant, minister Andrzej Domański.

Wcześniej Polska 2050, rękami obecnej ministry klimatu Pauliny Hennig-Kloski, próbowała przeforsować projekt ustawy wiatrakowej, który była tak zły, że krytykowało go nawet proklimatyczne Razem. Początek obecnej kadencji obfitował zresztą w kompromitacje tej partii – szybko wyszła na jaw afera posła Adama Gomoły, który domagał się kilku tysięcy złotych za miejsce na listach ugrupowania. Obecnie między innymi to Ryszard Petru stara się o fotel lidera Polski 2050 i należy trzymać kciuki, żeby mu się udało – fajnie będzie obserwować, jak zatapia kolejne ugrupowanie o „technokratycznym” charakterze.

Polskę 2050 zakładał Szymon Hołownia, którego nazwisko nieprzypadkowo pojawia się dopiero w tym akapicie. Znany z telewizji lider od początku traktował partię wyłącznie jako wehikuł mający go zawieźć do prezydentury. Hołownia mamił wyborców odżegnywaniem się od jałowych sporów politycznych i zapowiadał pójście drogą między PiS i PO – czyli Trzecią Drogą – na co niestety nabrało się kilkanaście procent wyborców.

Okazało się jednak, że między PiS i PO jest co najwyżej wąska ścieżka, gdyż marszałek Hołownia w wyborach prezydenckich musiał uznać wyższość nawet Grzegorza Brauna. W wyniku wyborczej kompromitacji lider PL2050 obraził się i zapowiedział ubieganie się o stanowisko wysokiego przedstawiciela ONZ ds. uchodźców, a jeśli to nie wypali, to zadowoliłby się stanowiskiem ambasadora w Waszyngtonie. Nie ma szans na żadne z nich, więc w listopadzie zostanie wicemarszałkiem, albo w ogóle nikim istotnym, co by nawet do niego i założonej przez niego partii niezwykle pasowało.

Partia jednego tematu

Co jakiś czas na scenie politycznej pojawiają się aktorzy, których cały program można sprowadzić do jednej kwestii. Poseł Piotr Liroy-Marzec nie ukrywał, że idzie do Sejmu wyłącznie w celu przeforsowania legalizacji medycznej marihuany – i to mu się nawet udało.

Najgłośniejszym przykładem partii jednego tematu jest jednak Kukiz’15, czyli ugrupowanie powstałe na bazie sukcesu wyborczego Pawła Kukiza w 2015 roku. Według Kukiza Polskę można byłoby naprawić, wprowadzając jedno proste rozwiązanie, czyli jednomandatowe okręgi wyborcze. Kukiz zasłynął tym, że w dyskusji o każdym problemie był w stanie odwołać się do JOW-ów. Opieka medyczna nie działa? To przez upartyjnienie Polski, trzeba wprowadzić JOW-y. Żeby Polska prowadziła skuteczną politykę zagraniczną, należy ją odpartyjnić JOW-ami. Gdyby były JOW-y, to politycy przestaliby się kłócić, gdyż odpowiadaliby bezpośrednio przed wyborcami ze swojego okręgu, a nie partyjnymi bossami. JOW-ami dałoby się również poprawić stan finansów publicznych czy nawet sądownictwa (chociaż tutaj Kukiz dorzucał jeszcze tak zwanych sędziów pokoju).

Finalnie Kukiz został przybudówką PiS, który obiecał mu realizację jakichś punktów jego programu, których dokładnie nie pamiętam, ale na pewno było to coś z JOW-ami. Nie ma to znaczenia, bo Kaczyński i tak nie zamierzał ich zrealizować. Obecnie Kukizowi ostało się dwóch najwierniejszych druhów, czyli Jarosław Sachajko i Marek Jakubiak, przy czym ten drugi i tak gra na dwa fronty, gdyż założył formację Wolni Republikanie.

Zapewne dzięki tej nazwie Jakubiak został regularnym bywalcem Republiki, gdzie pełni rolę analogiczną do Bezpartyjnych Samorządowców, czyli udaje pluralizm. Jakubiak startował też na prezydenta w 2025 roku, zdobywając niespełna osiem promili, co jak na producenta piwa jest solidnym wynikiem.

Partia profesorów

Dla niektórych może to być zaskoczeniem, ale najważniejszym w Europie przykładem partii profesorów jest Alternatywa dla Niemiec (AfD), która obecnie kojarzy się z neonazizmem, ale zakładana była w czasie kryzysu strefy euro z inicjatywy niemieckich profesorów ekonomii.

Jej pierwszym liderem był ekonomista Bernd Lucke, ale doktryna pierwszej AfD była przesiąknięta przede wszystkim ideami Thilo Sarrazina, autora głośnych książek Europa nie potrzebuje euro oraz Niemcy likwidują się same. W tej pierwszej postulował likwidację strefy euro, ewentualnie opuszczenie jej przez Niemcy albo przynajmniej wyrzucenie z niej Grecji. W tej drugiej postulował wyrzucenie z Niemiec imigrantów, w związku z czym sam został wyrzucony z socjaldemokratycznej SPD.

Polska nie ma tak szerokich tradycji akademickich jak nasi zachodni sąsiedzi, w związku z czym musieliśmy się zadowolić partią jednego profesora – Roberta Gwiazdowskiego. Ten bardzo rozpoznawalny komentator uchodzi za profesora ekonomii, chociaż zdobył habilitację z prawa. Popularność weszła mu tak mocno, że postanowił założyć ugrupowanie Polska Fair Play.

Gwiazdowski stworzył znakomite grono specjalistów, takich jak chociażby doskonały ekspert nauk medycznych Łukasz Mejza, któremu niedawno zdawało się, że jedzie karetką na sygnale, gdyż pędził ekspresówką 200km/h. Niestety okazało się, że liczba followersów niekoniecznie przekłada się na sukces wyborczy, gdyż Polsce Fair Play nie udało się nawet zebrać podpisów we wszystkich okręgach, więc Gwiazdowski wrócił do komentowania. Łukasz Mejza miał więcej szczęścia, gdyż dostał się do Sejmu w miejsce zmarłej Jolanty Fedak z PSL, dzięki czemu otrzymał możliwość popularyzowania nietypowych praktyk medycznych i własnej koszmarnej osoby.

Partia załatwiania (swoich) spraw

Regularnie na polskiej scenie politycznej mamy również do czynienia z ugrupowaniami, których misją jest załatwienie kilku kwestii. Zrobię swoje i spadam – tak powinno brzmieć motto tych niszowych partyjek. Pierwsza na myśl nasuwa się partia Skuteczni Liroya, który sam okazał się skuteczny w kwestii częściowej legalizacji gandzi. Jej głównym postulatem było umożliwienie samodzielnego kandydowania w wyborach parlamentarnych, gdyż ten niegdyś popularny raper nie potrafił się dopasować do żadnego istniejącego ugrupowania parlamentarnego, więc uznał, że trzeba mu umożliwić działanie po swojemu, co jest co prawda hasłem zmarłego Chady, ale do Liroya też pasuje.

Załatwianie spraw deklarował również lider Agrounii Michał Kołodziejczak. Nie wspominał, że mówi o swoich sprawach, ale dla każdego było to jasne. Kołodziejczak, sam będąc dużym przedsiębiorcą rolnym, domagał się przeforsowania rozwiązań, dzięki którym łatwiej goniłby swój towar, czego nie ukrywał, za co ktoś mógłby go nawet szanować. Ale ja nie.

Czytaj także Kanał Zero, czyli esencja chłopskiego rozumu Piotr Wójcik

Marność polityka wyszła, gdy postanowił startować z list Koalicji Obywatelskiej, chociaż wcześniej uznawał środowisko Donalda Tuska za najgorsze zło we wszechświecie. Po wejściu do Sejmu został wiceministrem środowiska, a następnie wcielił się w jednoosobową opozycję wewnątrzrządową. Jeździł na antyrządowe protesty rolników jako przedstawiciel rządu, gdzie zapewniał protestujących, że jest po ich stronie.

Każdy, kto się w tym pogubił, nie ma się czym martwić, gdyż pogubił się w tym nawet sam Kołodziejczak, który najpierw wyrejestrował swoją partię Agrounia, a następnie podał się do dymisji i słuch po nim zaginął. Jeśli ktoś widział Michała Kołodziejczaka, lat 37, szczupły, niewysoki, włosy brązowe, prosimy o kontakt z najbliższą jednostką policji.

Partia śmieszków

Historia partii, których modus operandi to robienie tak zwanej beki, jest długa jak historia III RP. W pierwszych całkowicie wolnych wyborach w Polsce w 1991 roku do Sejmu dostała się Polska Partia Przyjaciół Piwa, na którą niestety nie załapał się Marek Jakubiak. Jednym z głównych postulatów PPPP było, uwaga, zwalczanie alkoholizmu piciem piwa – w sensie, że zamiast wódy lepszy już browar. Ten „zdroworozsądkowy” postulat pozwolił jej zdobyć ponad 3 proc. głosów, co dzięki brakowi progu wyborczego dało jej 16 mandatów.

W XXI w. najgłośniejszym przypadkiem był oczywiście Ruch Palikota. Jego lider, od którego nazwiska wzięła się nazwa ugrupowania, zasłynął chociażby przychodzeniem do studia telewizyjnego z odkrojonym świńskim ryjem, co jest znanym, mafijnym symbolem i miało dać do zrozumienia działaczom PZPN, że Palikot już po nich idzie.

Mimo swojego frywolnego imażu Palikot przekonywał, że tak naprawdę to jest przedsiębiorcą-ekspertem, który naprawi państwo. Stanął nawet na czele Komisji Przyjaznego Państwa, która zasłynęła z tego, że nic konkretnego nie zrobiła.

Sam Palikot natomiast zasłynął całą serią ekstremalnie kontrowersyjnych wypowiedzi o katastrofie smoleńskiej. W 2015 r. miał zaś miejsce tak zwany chichot historii. Dzięki Palikotowi do samodzielnej władzy doszedł PiS, gdyż polityk tak był łasy na wyborczą subwencję, że jego Ruch wystartował w wyborach wspólnie z SLD jako koalicja. W ten sposób na własne życzenie podwyższył sobie próg wyborczy do 8 proc., którego o włos nie przekroczył, dzięki czemu mandaty rozłożyły się korzystnie dla prawicy.

Za karę Palikot trafił niedawno do aresztu, z którego już go co prawda wypuszczono, ale na głowie ma długi i prokuraturę. Ze wszystkich polityków „technokratycznych” skończył najgorzej, więc dobrze zakończyć właśnie na nim.

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie