Książka Antoniny Tosiek „Przepraszam za brzydkie pismo. Pamiętniki wiejskich kobiet” pozwala wybrzmieć relacjom wypartym, zapomnianym, zagłuszanym przez dyskursy dominujące. Nie jest zbyt długa, za to bardzo ładnie i przystępnie napisana. Byłoby wspaniale, gdyby wzbudziła zainteresowanie dorównujące „Chłopkom”.
Jadzia pisała na papierze wyniesionym po kryjomu z plebanii przez gosposię księdza proboszcza. Gosposia mówiła: pisz, dziecko, pisz, mnie do liter talentu brakuje, a ktoś to przecież opowiedzieć musi.
Antonina Tosiek, Przepraszam za brzydkie pismo. Pamiętniki wiejskich kobiet, wyd. Czarne 2025.
czytaj także
Polskie „pamiętnikarstwo konkursowe” to ewenement w skali światowej – w XX wieku różne czasopisma, organizacje społeczne, instytucje naukowe i organizacje zawodowe rozpisały 1500 takich konkursów, często skierowanych do ludzi wywodzących się z klas ludowych. Wzięło w nich udział około pół miliona osób. To ogromny zasób osobistych świadectw, składających się na zapis naszej historii – opowiedzianej z innego punktu widzenia niż ten oficjalnej historiografii czy wspomnień spisywanych przez wykształcone elity.
Demokratyczna Polska nie kontynuuje tej tradycji, a nawet niezbyt była zainteresowana jej ocaleniem. Centrum Pamiętnikarstwa Polskiego i Towarzystwo Przyjaciół Pamiętnikarstwa utraciły finansowanie. Ich lokale zostały sprywatyzowane. Archiwa wyrzucano na śmietnik. Część dzięki ośrodkowi „Karta” została przekazana do Archiwum Akt Nowych, nie zostały jednak zdigitalizowane. Część to teksty publikowane – w książkach, w prasie – jednak publikacja oznaczała redakcję, skróty, a w PRL cenzurę i tendencyjność wyboru.
Wyjść z roli ofiary opresji klasowej i patriarchalnej
Tosiek swoją książkę oparła na lekturze 812 rękopisów oraz maszynopisów i tylko 14 prac wydanych drukiem, pochodzących z konkursów dla ludności wiejskiej z lat 1933-1995. Wzięło w nich udział około dziewięćdziesięciu tysięcy kobiet. Najstarsza urodziła się w roku 1882, najmłodsza w 1981. Były to prace nienagradzane, odrzucane często na etapie pierwszej selekcji. Dzięki temu fragmenty przywoływanych pamiętników poznajemy w ich autentycznej formie – pisane czasem nieporadnie, z błędami, gwarą, jednym ciągiem bez wielkich liter i znaków przystankowych.
Arabeska i ornamenty [o książkach Żadana, Cardenasa i Firbanka]
czytaj także
Ta forma też jest znacząca i też dostarczała autorce wiedzy o tamtych czasach, pokazując przekształcenia języka, kultury i sposobów myślenia. Jednocześnie wszystkie takie autobiograficzne wypowiedzi, z czego warto zdawać sobie sprawę, są rodzajem autokreacji. Widać w nich wpływy kultury dominującej, stylizacje i frazy zaczerpnięte ze szkolnych lektur, autocenzurę (dlatego nie zostały uwzględnione prace z lat 50.). Nie ma też opowieści z czasów okupacji – okresu wyjątkowego i zasługującego na oddzielne opracowanie.
Tosiek potraktowała pamiętniki nie tylko jako źródła historyczne. Zadawała im też pytania – między innymi o to, co oznaczała dla piszących decyzja wzięcia udziału w konkursie. Przeważnie bardzo niewielkie nagrody finansowe nie był głównym powodem, dla którego wkładały ogromny wysiłek w stworzenie swoich wypowiedzi. Jej zdaniem czyniło to z nich buntowniczki, pozwalało wyjść z roli ofiary opresji klasowej i patriarchalnej. Żeby napisać i wysłać swoją pracę – a zdarzały się takie, które miały kilkaset stron albo były przez lata pisanymi dziennikami – autorki musiały uznać wagę swojego doświadczenia, przejąć symboliczną kontrolę nad własną historią. Wierzyć, że opisy niesprawiedliwości i eksploatacji, niespełnionych marzeń i ambicji kogoś poruszą. Coś zmienią.
czytaj także
Były w pewnym sensie wyjątkowe – czytały prasę, uczyły się na Uniwersytecie Ludowym, należały do różnych organizacji, przed wojną „Wici” albo katolickich, później PRL-owskich, działały w kołach gospodyń wiejskich. Czasami pragnęły zwierzyć się z tego, czego nikomu nie mogły powiedzieć. Jedna z pamiętnikarek nadała swojej pracy formę listów do męża, które by mu dała, gdyby się go nie bała. To bardzo ludzka potrzeba: bycia wysłuchaną i zrozumianą. Bardziej niż rywalizacja interesowały je gwarancje anonimowości, obawiały się bowiem reakcji rodziny, wsi albo proboszcza.
„Dziewczyńskie ple-ple”
Musiały też pokonać wiele innych barier, zaczynając od braku wykształcenia, choćby podstawowego, a nawet… analfabetyzmu. Jedna z autorek pisze, że czytać i pisać uczyła się przy okazji opieki nad dziećmi bogatych gospodarzy, gdy sama była jeszcze dzieckiem. Z tym wiązał się wstyd – przepraszanie za błędy, niedostosowanie do norm kultury dominującej. Często musiały ukrywać swoje pisanie przed mężami i najbliższymi, niektóre były za nie karane. Do tego dochodzi brak czasu. Dzień wiejskiej kobiety to kilkanaście godzin ciężkiej pracy fizycznej i krzątaniny. Brak miejsca do pisania. Lampy. Papier i ołówek były dla nich znaczącym wydatkiem. Wspaniała jest ilustrująca książkę kolekcja zeszytów z PRL-u, w których powstawały pamiętniki. Jedna z kobiet wykorzystała do pisania wyprasowane opakowania od sera.
Na pierwszy konkurs, zorganizowany w 1933 roku, wpłynęło 498 prac, z czego tylko 17 napisanych przez kobiety. Potem było ich więcej.
Na kolejnym etapie, kwalifikowania i oceniania prac, pojawiały się kolejne przeszkody, czyli przyzwyczajenia i uprzedzenia lektorów. Wśród oceniających były tak znane osoby, jak Krystyna Kersten, Tomasz Szarota czy Wiesław Myśliwski. Uznawali oni prace kobiet za rozwlekłe, zbyt sentymentalne, zawierające niepotrzebne szczegóły i opisy przyrody. Historię nieszczęśliwej miłości dziewczyny do traktorzysty z PGR-u Myśliwski uznał za „dziewczyńskie ple-ple”. To przecież nie są ważne tematy. Pamiętnik Ani, która musiała rzucić naukę w liceum, żeby zająć się dziewięciorgiem młodszego rodzeństwa, a pisała go w chacie z klepiskiem, bez dostępu do wody i prądu, jeden z czytających skwitował: „Owszem, życiorysik sympatyczny, ale nie podejmuje żadnych istotnych problemów.” Kobietom zarzucano wątpliwą postawę moralną, co nie zdarzało się w przypadku piszących mężczyzn. Inaczej też traktowano wiarygodność prac, kobiety częściej posądzano o zmyślanie.
Chłopki, rolniczki, kobiety nowoczesne
Tosiek porządkuje historie w czterech blokach tematycznych: edukacja, praca, życie społeczne i kulturalne, ciało i relacje. Układają się one w historię społeczną Polski – tej przedwojennej (różnice między zaborami, bieda, przeludnienie, migracje, wielki kryzys, ruchy chłopskie) oraz tej powojennej (reforma rolna z 1944 roku, parcelacje, osadnictwo, socjalistyczna modernizacja, przemiany obyczajowe i cywilizacyjne). Wszystko to znajduje odbicie w pamiętnikach. Pozwala na skonstruowanie historii przemian kulturalno-społecznych opowiedzianej z punktu widzenia doświadczeń kobiet, emocji, codziennych wydarzeń. Z pozycji zdeterminowanej przez miejsce urodzenia, płeć, usytuowanie w wewnętrznie zróżnicowanej strukturze klasy ludowej.
czytaj także
W PRL-u hasła równości często były przez władze traktowane instrumentalnie, działania były pozorowane. Czy wiecie, że rolnicy uzyskali prawo do bezpłatnej opieki medycznej dopiero w 1972 roku? Ustawa z 1977 roku o emeryturach rolniczych nie uznawała kobiet za współwłaścicielki gospodarstw, mimo że często funkcjonowały głównie dzięki ich pracy. Były one klasyfikowane jako osoby niepracujące, bez zawodu lub jako gospodynie domowe. Prawo do emerytury uzyskały dopiero w 1982 roku, zaś do płatnego urlopu macierzyńskiego pięć lat później.
A jednak miliony kobiet uzyskały w tym czasie większą suwerenność, nawet dzięki cieszącym się zasłużenie złą sławą PGR-om, pozwalającym na dostęp do świadczeń socjalnych. Chłopki stały się rolniczkami, przejmowały miejskie wzory „nowoczesnej kobiety”, zmieniły się tradycyjne wzory myślenia. Z drugiej strony Kościół nadal utrwalał patriarchalne klisze, spowalniając procesy modernizacyjne. Wspólnota rodzinna była potrzebna do przeżycia, ale też konserwowała skostniałe wzory obyczajowe, wyznaczające kobiecie podrzędną rolę, wręcz inwentarza domowego.
A potem przyszła transformacja ustrojowa i kapitalizm. Pani Janina pisze w swoim pamiętniku, że na starość najgorzej jest się tak nabrać, jak dała się nabrać Solidarności i Mazowieckiemu.
Książka Tosiek pozwala wybrzmieć relacjom wypartym, zapomnianym, zagłuszanym przez dyskursy dominujące – i spojrzeć na wieś bez stereotypów, nawet tych słusznych, pojawiających się w ramach zwrotu ludowego. Nie jest zbyt długa, za to bardzo ładnie i przystępnie napisana. Byłoby wspaniale, gdyby wzbudziła zainteresowanie dorównujące Chłopkom.
Jestem bardzo ciekawa, jaki plon przyniósłby dzisiaj podobny konkurs. Czy komuś jeszcze chciałoby się wziąć w nim udział? Może warto spróbować, np. we współpracy ze Stowarzyszeniem Pisarzy ze Wsi. Jak myślicie?