Nie trzeba mieszkać w Japonii, żeby czasem uruchomić w sobie „oko kosmity”, poczuć, że konwencje społeczne są foremką, w która jesteśmy wciskani przemocą, a to, co uchodzi za „normalne” czy „naturalne”, zobaczyć w zupełnie innym świetle.
Sayaka Murata, Ziemianie, przeł. Dariusz Latoś, Wyd. Literackie 2025

U babci i dziadka w Akishinie, między górami, kawałki nocy nie znikają nawet w środku dnia.
Zaczyna się to całkiem niewinnie – jedenastoletnia Natsuki ze starszą siostrą i rodzicami jadą na wieś, gdzie co roku spotyka się cała rodzina: dziadkowie, liczne ciotki i wujkowie, ich dzieci. Góry, rzeczka, las, natura, gwiazdy na niebie, kosmos jest blisko. Szybko jednak orientujemy się, że pod tą idyllą kryje się trauma dziecka, które w rodzinie pełni rolę kozła ofiarnego i będzie też ofiarą poważnych nadużyć. W tej sytuacji dziewczynka ucieka do świata fantazji, w którym ma przyjaciela kosmitę, czarodziejskie lusterko i różdżkę, a to pozwala jej na dysocjację, oddzielnie się w trudnych sytuacjach od swego ciała i siebie. Towarzyszymy jej w tym lepszym świecie, więc zło też dociera do nas z dystansu, złagodzone fantazją oraz delikatnością i powściągliwością literatury japońskiej. Jednocześnie Natsuki ze wszystkich sił stara się idealnie dopasować do świata, wzorowo wykonywać narzucone obowiązki i spełniać wszelkie oczekiwania otoczenia.
Dorosła Natsuki, choć nadal stara się żyć zgodnie ze społecznymi oczekiwaniami, czuje się coraz bardziej kosmitką, uwięzioną w Fabryce, która używa kobiet i mężczyzn do produkcji kolejnych ludzi, wymuszając na nich małżeństwa oraz zmuszając do nieustannej pracy. (Podobny wgląd, na szczęście krótkotrwały, w sens naszej egzystencji miałam po lekturze Samolubnego genu Dawkinsa, ale to może zbyt daleko idąca analogia. Chociaż „reprodukcja genów” pojawi się kilkakrotnie w Ziemianach).
Natsuki (oraz dwóch jej mężów – tak, dwóch!) postanawia uciec z Fabryki. Pod znakiem zapytania staną nie tylko przymus zawierania małżeństw i rodzenia, ale też podobno najważniejsze i uniwersalne tabu ludzkich kultur: kazirodztwo i kanibalizm.
czytaj także
W swojej poprzedniej, bestsellerowej w Japonii powieści Dziewczyna z konbini, Sayaka zajmowała się podobnymi problemami – wymuszonego konformizmu, gorsetu konwencji, ciężaru wspólnotowości. Niezwykła popularność jej książek zapewne mówi nam coś o problemach współczesnych Japończyków, gdy coraz więcej młodych nie chce zwierać małżeństw ani mieć dzieci. Ziemianie są jeszcze bardziej radykalni, i wcale nie trzeba mieszkać w Japonii, żeby czasem uruchomić w sobie „oko kosmity”, poczuć, że konwencje społeczne są foremką, w która jesteśmy wciskani przemocą, a to, co uchodzi za „normalne” czy „naturalne”, zobaczyć w zupełnie innym świetle.
To intrygująca książeczka, którą pochłania się w jeden wieczór, a jej zakończenie jest bardziej prowokacyjne i może nawet szokujące, niż zapowiadałby to początek. Ostatnio kilka osób mnie o nią pytało, czyli poczta pantoflowa mówi – czytać!
Elif Shafak, Tam na niebie są rzeki, przeł. Natalia Wiśniewska, Wyd. Poznańskie 2025

Później, kiedy minie burza, wszyscy będą mówili o zniszczeniu, którego dokonała, ale nikt, nawet sam król, nie będzie pamiętał, że wszystko zaczęło się od jednej kropli deszczu.
Ta jedna kropla deszczu spada na głowę asyryjskiego króla Aszurbanipala w Niniwie, jest VII w. p.n.e. Kilkanaście lat później Niniwa zostanie zdobyta przez Babilończyków, spalona, zniszczona wraz ze zgromadzonym tam dorobkiem kulturowym Mezopotamii. Po wielu wiekach, w wieku XIX, jej pozostałości zostaną odkryte – biblioteka Aszurbanipala złożona z glinianych tabliczek wypełnionych pismem klinowym i słynne lamassu – ogromne rzeźby przedstawiając skrzydlate byki z ludzkimi głowami, które dziś możemy oglądać między innymi w Muzeum Brytyjskim albo w Luwrze. Będziemy musieli zadać sobie pytanie, do kogo dzisiaj powinno należeć to dziedzictwo kulturowe? Albo uświadomić sobie, że w Polsce wielkim wydarzeniem jest odkrycie drewnianego kloca sprzed kilkuset lat z topornie przedstawioną twarzą.
czytaj także
Kropla deszczu, która spada w pierwszym zdaniu powieści, wyparowuje, znowu spada, znowu wyparowuje – ostatni raz spotykamy ja w roku 2018 na barce w Londynie, jest łzą, która wpada do zlewu, miesza się z wodą z kranu i spływa do ścieków.
Powieść Elif Shafak jest wielkim interdyscyplinarnym projektem, który łączy ze sobą różne watki, przypomina o ciągłości historycznej, o historii tego regionu, gdzie teraz znajdują się Irak, Turcja i Syria. Ważna są w niej także woda i rzeki – te istniejące: Tygrys i Tamiza, i te zabetonowane, ukryte pod Londynem. Aszurbanipal pojawia się tylko na początku, nie tylko jako twórca biblioteki i intelektualista, ale też władca państwa dokonującego podbojów, odpowiedzialny za ludobójstwa, przesiedlenia i czystki etniczne. Niestety, nie tylko lamassu przetrwały do dziś.
W powieści łącznikiem między przeszłością a dniem dzisiejszym jest Artur, chłopak urodzony w wiktoriańskich slumsach Londynu, w błocie (dosłownie) zanieczyszczonej Tamizy, który znajduje pracę w znanej drukarni i dzięki temu natrafia na książkę, która stanie się jego obsesją. To Niniwa i jej pozostałości A.H. Layarda (dzieło autentyczne, jeszcze pojawi się w powieści). A później odczyta pismo klinowe i odnajdzie Epos o Gilgameszu, chyba najstarsze na świecie dzieło literackie, a w nim opis potopu (tego później opisanego w Biblii). Zakocha się w widzącej przyszłość Jazydce i młodo umrze podczas kolejnych wykopalisk (to postać luźno wzorowana na brytyjskim asyrologu George’u Smisie).
Jego wyprawy nad rzekę Tygrys będą kluczowe dla powieści i okażą się związane z losem współczesnej dziewczynki, Jazydki z Turcji. Jej wioska ma zostać zalana podczas budowy przez Turcję, mimo światowych protestów, tamy na Tygrysie, która doprowadziła do zniszczenia starożytnego miasta Hasankeyf. To może wprowadzać pewną konfuzję, gdy zastanawiamy się, gdzie jest miejsce dawnych zabytków – czy na pewno nie w Luwrze? Narin wyjeżdża z rodziną w podróż w rodzinne strony, do Iranu, a to skończy się tragicznie.
czytaj także
Autorka, aby napisać tę powieść, przeanalizowała pieśni, mity, podania ludowe i przesądy oraz obyczaje Jazydów, dla których tereny nad rzeką Tygrys mają szczególne znaczenie duchowe i kulturowe. Ta mniejszość etniczno-religijna jest od dawna prześladowana. Shafak przypomni masakry w Imperium Osmańskim w XIX wieku i ludobójstwo dokonane przez ISIS w 2014 roku, przy obojętności świata. Mężczyzn wymordowano, a tysiące kobiet i dziewczynek jazydzkich nadal pozostaje w niewoli albo ich los jest nieznany.
Ostatnia ważna bohaterka powieści to Zaleekah (jedna z wersji imienia Zulejka), naukowczyni hydrolożka, Brytyjka o imigranckich korzeniach, z bogatego domu, mieszkająca na barce na Tamizie. Przeżywa poważny kryzys egzystencjalny i planuje samobójstwo. Uratuje ją ta sama książka, która miała tak wielki wpływ na Artura oraz pewna tatuażystka, używająca wzorów ze znakami pisma klinowego.
Cyrkulacja wody i rzeki są w powieści symbolami trwałości historii, nawet jeśli bywają zagrożone. Płyną tak, jak płynie ta opowiadana przez autorkę, szeroko zakrojona epicka opowieść, utrzymana nieco w konwencji baśni. Nie jestem zagorzałą entuzjastką książek Shafak, z kilkunastu, które się ukazały po polsku – czyli ma tu swoje oddane czytelniczki! – przeczytałam kilka. I ta chyba najbardziej przypadła mi do gustu. Myślę, że może to być całkiem dobry wybór na wakacje.