Jak nazwać to, co łączy ruch MAGA z rządami miliarderów w USA i wzmożeniem nacjonalistycznej prawicy na całym Zachodzie? Naomi Klein proponuje „faszyzm końca czasów”, bo Donald Trump i Elon Musk nie przewidują przyszłości. To nie będzie „fajny kraj do życia” – to ma być jego przeciwieństwo.
Mało kto ma dziś wątpliwości, że na globalnej scenie politycznej pojawiła się nowa siła.
To nie przypadek, że Elon Musk wspiera nie tylko Donalda Trumpa, lecz także ruchy polityczne w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy Włoszech o specyficznym zabarwieniu. Tak samo nieprzypadkowe jest to, że nasi rodzimi „patrioci” zachwycają się Trumpem – mimo że jego polityka zagraniczna ewidentnie stoi w sprzeczności z interesami Polski.
Zarówno Musk, jak i owi „patrioci” trafnie dostrzegają wspólnotę wartości między Trumpem w USA, Meloni we Włoszech, Faragem w Wielkiej Brytanii czy Nawrockim i Mentzenem w Polsce. Otwartym pozostaje pytanie, jak nazwać tę prawicową międzynarodówkę. Samo słowo „prawica” wydaje się zbyt ogólne i nie tłumaczy, dlaczego na przykład Trump i jego sojusznicy tak bardzo nie cierpią starej gwardii Partii Republikańskiej.
Określenie „skrajna prawica” wprowadza pewne doprecyzowanie, ale nadal nie oddaje specyfiki tego ruchu – na czym konkretnie ta „skrajność” polega?
Znaleźliśmy się w sytuacji, w której ta nowa prawica coraz silniej wpływa na kształt świata, a mimo to wciąż brakuje nam trafnej nazwy, która oddawałaby jej definiujące cechy.
czytaj także
Czymże jest nazwa?
Zacznijmy od tego, że nie jest to tylko błaha kwestia językowa. O rzeczy nienazwanej trudno jest bowiem mówić, a samo nadanie jej nazwy bywa ważnym aktem politycznym.
Na co dzień dzieje się zbyt dużo rzeczy, pada zbyt wiele wypowiedzi, podejmowanych jest zbyt dużo decyzji, aby ktokolwiek mógł to wszystko ogarnąć rozumem. Przypisanie nazwy jakiemuś zjawisku to próba wydobycia go z tego szumu informacyjnego. Powiedzenia ludziom: patrzcie w tę stronę, bo tam się dzieje się coś ważnego! To również próba umieszczenia takiego zjawiska w znanym kontekście, a więc zrozumienia jego istoty.
Dlatego po kryzysie finansowym 2007/2008 tyle osób na lewicy promowało słowo „neoliberalizm” jako etykietę nowej formy kapitalizmu, w której żądzy zysku nie powściąga już socjaldemokratyczna umowa społeczna, a największą władzę mają nie właściciele środków produkcji, ale instytucje finansowe. Sceptycy kręcili nosem – twierdzili, że to słowo jest wieloznaczne i nadużywane. Być może, jednak spopularyzowanie tego pojęcia pozwoliło chociaż na chwilę skierować uwagę mediów i opinii publicznej na realne problemy: rosnące nierówności, prywatyzację dóbr wspólnych, lobbing korporacyjny czy rosnące wpływy pieniądza w polityce.
Po wygranej Trumpa w 2016 roku to już nie lewica, ale liberałowie i centryści wypromowali nowe pojęcie: prawicowy populizm. Ono też uchwytywało coś realnego – nowe ruchy na prawicy rzeczywiście zdawały się bardziej antyelitarne w swojej retoryce i bardziej skłonne atakować zwyczajowe instytucje demokracji liberalnych niż tradycyjne partie konserwatywne.
Wybór tego pojęcia miał swoje konsekwencje. Skupianie się na zagrożeniu „populizmem” spychało w cień rozważania o nierównościach społecznych i innych kwestiach ekonomicznych. Straszenie populizmem było też wygodne, gdy ktoś chciał postawić znak równości między prawicą a lewicą – jak czasopismo „The Economist”, które przed wyborami 2020 roku zrównało Trumpa i Berniego Sandersa na zasadzie „tu populizm i tam populizm”.
Markiewka: Liberalne centrum zamyka oczy, żeby nie widzieć biegu historii
czytaj także
Zastąpienie „neoliberalizmu” „populizmem” w roli pojęcia dominującego w debacie publicznej miało więc konkretne skutki dla tej debaty, ponieważ skierowało reflektor w inną stronę.
Dziś, kiedy wiemy, że Trump nie był wypadkiem przy pracy, tylko początkiem nowej prawicowej międzynarodówki, w której nacjonalistyczna prawica połączyła siły z krezusami w rodzaju Elona Muska, powstaje pytanie, czy pojęcie populizmu aby na pewno wyłapuje specyfikę tego ruchu. Czy może potrzebujemy innych narzędzi opisu?
Sojusz dziwny czy logiczny?
Jedną z najciekawszych prób podjęły Naomi Klein i Astra Taylor w artykule dla „Guardiana”. Proponują, aby współczesne ruchy skrajnej prawicy określić mianem „faszyzmu końca czasów”, faszyzmem apokaliptycznym. Co się kryje za to nazwą?
Ich zdaniem ruch trumpowski w wersji 2.0, czyli w wersji z wyborów 2024 roku, łączy w sobie dwa nurty: ruch MAGA (od hasła Trumpa „Make America Great Again”) i ruch miliarderów-libertarian w stylu Muska, Petera Thiela i Marca Andreessena. Ten pierwszy mobilizuje wyborców patriotycznymi hasłami o wielkiej Ameryce, postulatem powrotu miejsc pracy, straszeniem imigrantami i rozgrywaniem gniewu na skutki globalizacji. Ten drugi finansuje machinę polityczną Trumpa, by zdobyć dostęp do władzy i realizować swoje libertariańskie pomysły: demontaż instytucji państwowych i deregulację rynku.
Demokracja Dni Ostatnich. Po upadku rewolucji nadchodzi faszyzm
czytaj także
Zdaniem Klein i Taylor ten sojusz nie opiera się wyłącznie na doraźnej wspólnocie interesów: wy dajecie nam władzę polityczną, my wam pieniądze. Ruch MAGA i libertariańskich miliarderów łączy apokaliptyczna wizja świata, w którym przetrwanie wymaga odgrodzenia się od reszty ludzkości. Obie strony tworzą zamknięte „bunkry” – jedni w postaci umocnionych państw narodowych, drudzy jako luksusowe, technologiczne enklawy – chronione przed „niepożądanymi” i dostępne tylko dla wybranych. A przede wszystkim, piszą autorki, obie te ideologie stanowczo odrzucają myśl o tym, że jest możliwa jakaś lepsza przyszłość. Przyszłość może być jedynie o wiele gorsza i nie ma w niej miejsca dla słabych. Idea dobra wspólnego zostaje więc odrzucona na rzecz selekcji, dominacji i przetrwania wybranych.
Znaczące są w tym kontekście słowa wiceprezydenta J.D. Vance’a (skrytykowane zresztą przez obecnego papieża, wtedy jeszcze kardynała), że chrześcijańska miłość powinna być nakierowana na „swoich” – rodzinę, najbliższą wspólnotę, naród – a nie na obcych. Jednak ten apokaliptyczny sojusz najlepiej obrazuje wypowiedź Todda Lyonsa, Dyrektor Urzędu Imigracyjnego i Celnego Stanów Zjednoczonych. Na jednym ze spotkań wypalił, że chciałby bardziej biznesowego podejścia do deportacji – „coś jak Amazon Prime, tylko na ludzi”.
Ciemne Oświecenie i mafia z PayPala, czyli za co płaci Elon Musk
czytaj także
Zygmunt Bauman postawił kiedyś tezę, że holokaust był zbrodnią typowo nowoczesną – zorganizowaną, biurokratyczną, opartą na nowych technologiach. Lyons zdaje się z dumą twierdzić, że budowa „bunkrów” powinna być dopełnieniem logiki współczesnego kapitalizmu, zdominowanego przez technofeudałów z Doliny Krzemowej.
Próba przejmowania kluczowych zasobów (pomyślcie o żądaniach Trumpa, by Ukraina oddała USA swoje minerały) i całych terytoriów od – Grenlandii po Kanał Panamski – też wpisuje się w tę bezwzględną logikę przetrwania najsilniejszych.
Faszyści? Apokaliptycy?
A wobec tego – czy jest to celne ujęcie cech nowej prawicy?
Zacznijmy od faszyzmu i pytania, na ile eksponowanie go w nazwie to dobre posunięcie.
Podczas wyborów 2024 jeden z byłych doradców Baracka Obamy wspomniał w podcaście Pod Save America o wnioskach, które wyciągnął z pogłębionych badań wyborczych w kluczowych stanach. Demokraci sprawdzali, jakie argumenty przeciwko Trumpowi najlepiej przemawiają do niezdecydowanych wyborców. Okazało się, że najbardziej perswazyjny był argument „decyzje ekonomiczne Trumpa ci zaszkodzą”. A jaki był najmniej perswazyjny? Pewnie już się domyślacie: nazwanie Trumpa „faszystą”.
To najmocniejszy argument przeciwko eksponowaniu tego aspektu nowej prawicy. Najzwyczajniej w świecie na dużą część osób on nie działa.
Kontrargumenty są dwa. Po pierwsze, ta nazwa jest po prostu adekwatna. Kult wodza, skłonności autorytarne, nacjonalizm, pogarda dla słabych, przyzwolenie na przemoc, ataki na mniejszości, także te narodowe, a ostatnio także na uniwersytety i badania naukowe – to wszystko charakterystyczne cechy ruchów faszystowskich. Po drugie, skoro sama nowa prawica nie stroni od najcięższych oskarżeń pod adresem swoich przeciwników, to ci nie mają powodu chodzić wokół niej na paluszkach – przeciwnie, powinni podkreślać radykalność tego ruchu.
Spór o to, czy współczesną skrajną prawicę należy określać mianem faszyzmu faszystami, nie jest nowy ani na lewicy, ani wśród liberałów. Ciekawszym, bo stosunkowo świeżym aspektem propozycji Klein i Taylor wydaje się za to wątek apokaliptyczny. Bo o ile XX-wieczny faszyzm i nazizm obiecywały swoim wyznawcom lepszą, dostatnią przyszłość, o tyle współcześni uber-libertarianie takich obietnic nie składają.
Wątpliwości wobec takiego ujęcia nowej prawicy wyraził historyk Adam Tooze. W skrócie przedstawiają się one następująco. Ruchy spod znaku Trumpa i Muska nie są jedynie wyrazem nostalgii czy apokaliptycznego lęku – na poziomie retoryki oferują także wyrazistą wizję przyszłości, która mobilizuje ludzi wokół idei zmiany i poświęcenia. Może proponują bunkier, ale zapewniają wyborców, że to ma być bunkier luksusowy, znacznie lepszy od dzisiejszych USA.
czytaj także
Polityka handlowa Trumpa opiera się na przykład na krytyce elit, budowie wspólnoty pracującej Ameryki i wezwaniach do samowystarczalności, nawet kosztem rezygnacji z konsumpcyjnych wygód. Musk z kolei przekształcił swoje firmy w świecką misję: wokół Tesli i SpaceX zbudował wspólnotę wierzących w technologiczną transformację świata, gotowych ponosić ryzyko z przekonania, że to droga do lepszej przyszłości, na przykład kolonizacji Marsa.
Tooze wskazuje, że siłą tych projektów jest coś, czego brakuje lewicy – zdolność do nadania materialnym przedsięwzięciom politycznego sensu i emocjonalnej siły.
Ciepłej woda w kranie nie będzie
Zauważmy, że mimo różnic, ujęcia Klein i Taylor z jednej strony oraz Tooze’a z drugiej mają istotne punkty wspólne.
Po pierwsze, technologiczni krezusi, reprezentowani głównie przez Muska, są istotnym składnikiem nowej prawicy. Nie tylko dlatego, że zasilają ją finansowo. Wnoszą również własne idee: czy to wizję budowania bezpiecznych enklaw (Klein, Taylor), czy to wiarę w postęp napędzany nowymi technologiami (Tooze).
Po drugie, oczywiste jest, że w tej nowej wizji świata to właśnie miliarderzy mają nadawać ton. Nie ma tu mowy o żadnej poważnej polityce równościowej czy nawet o demokracji przedstawicielskiej. Przeciwnie – miliarderzy „z wizją” tacy jak Musk mają zyskać jeszcze większą swobodę w realizowaniu własnych celów.
Po trzecie, nowa prawica sięga po coś, co można nazwać retoryką wzniosłości. Trump od początku kariery politycznej posługuje się bombastycznym językiem: Ameryka pod jego rządami ma być zawsze największa i najwspanialsza w historii. Musk idzie o krok dalej – nie mówi już tylko o wielkiej Ameryce, ale wręcz o „ratowaniu ludzkości”. Niezależnie od tego, czy nazwiemy ten język apokaliptycznym, czy technoutopijnym, pozostaje on w jaskrawej sprzeczności z technokratycznymi hasłami drobnych reform, korekt i obrony status quo – tak charakterystycznymi dla liberałów i centrystów.
Nie jest to projekt „ciepłej wody w kranie” – tyle można powiedzieć na pewno.
czytaj także
Dorzuciłbym do tego jeszcze jedną rzecz, o której nie wspominają ani Klein z Taylor, ani Tooze, ale która dobrze wpisuje się w ich ujęcia.
Nowa prawica potrafi puszczać oko zarówno do liberałów (zobaczcie, walczymy o wolność słowa przeciwko woke’izmowi), jak i do lewicy (zobaczcie, jak nienawidzą nas elity broniące liberalnej demokracji), ale przede wszystkim realizuje swój własny projekt. Nie sposób pogodzić go ani z wolnorynkowym technokratyzmem liberałów, ani z równościową polityką lewicy. Nie łudźmy się, nowa prawica nie zamierza iść na kompromisy.
Te cztery kwestie to niezbędne punkty wyjścia do próby uchwycenia zarówno charakteru nowej prawicy, jak i – szerzej – naszej obecnej sytuacji historycznej. A także, co pewnie najważniejsze, do rozpoczęcia budowy skutecznej odpowiedzi.