Od wsparcia przez Francję regionalnego rywala Algierii, poprzez aresztowania podejmowane przez władze obu państw, aż po spory wokół deportowanych migrantów – punktów zapalnych w relacjach dawnej metropolii oraz jej byłej kolonii w ostatnich miesiącach z pewnością nie brakowało. Teraz Macron, w dużej mierze odpowiedzialny za całe zamieszanie, próbuje zażegnać kryzys, służący głównie jego krajowym rywalom.
Algieria od niemal dwóch stuleci zajmuje ważne miejsce we francuskiej polityce. Najpierw była kolonią, następnie wrogiem w wojnie o niepodległość. Dziś to niezależne państwo, największe i najludniejsze w Maghrebie. Poza zaszłościami historycznymi relacje z Francją komplikuje duża liczba Algierczyków i dzieci algierskich imigrantów mieszkających nad Sekwaną, wynosząca ok. 2 milionów.
Z jednej strony czyni to ich głównymi celami ksenofobicznych ataków nacjonalistycznej prawicy, z drugiej – algierska diaspora we Francji bywa problematyczna również dla autorytarnych władz Algierii, bo trudno ją kontrolować. To sprawia, że każdy spór dyplomatyczny między leżącymi na przeciwległych brzegach Morza Śródziemnego państwami ma poważne następstwa polityczno-społeczne.
Akt pierwszy – poparcie marokańskiej okupacji Sahary Zachodniej
W ostatnich latach prezydent Macron wysyłał pojednawcze gesty w kierunku Algieru, między innymi wyrażając skruchę za zbrodnie z epoki kolonialnej i posuwając się w tym dalej niż poprzedni francuscy przywódcy. Prezydent Algierii Abd al-Madżid Tabbun z początku odpowiadał przychylnie na wyciągnięcie ręki przez Francję, ale na gestach symbolicznych się w dużej mierze skończyło i nie doszło do zacieśnienia np. gospodarczej współpracy. Być może dlatego Macron z powrotem zwrócił się w stronę tradycyjnego sojusznika i dał temu wyraz poprzez akceptację marokańskiego panowania nad Saharą Zachodnią.
czytaj także
Mowa o terytorium dawnej kolonii hiszpańskiej, gdzie po wycofaniu się Europejczyków w połowie lat 70. wspierany przez Algierię Front Polisario proklamował powstanie Saharyjskiej Arabskiej Republiki Demokratycznej. Jej niepodległości nie uznało jednak Maroko, które rozpoczęło okupację większości terytorium, jednocześnie prowadząc brutalną wojnę przeciwko rdzennej ludności (m.in. z użyciem napalmu) i zastępując ją marokańskimi osadnikami. Obecnie to Maroko korzysta z miejscowej ropy oraz największych na świecie złóż fosforytów, podczas gdy Saharyjczycy od dekad zamieszkują położone w Algierii obozy dla uchodźców. Stali się mniejszością we własnym kraju.
Taki stan rzeczy nigdy nie przeszkadzał Francji, od wyzwolenia obu swoich kolonii utrzymującej lepsze relacje z Marokiem niż Algierią. W październiku zeszłego roku potwierdził to Emmanuel Macron podczas wizyty w Rabacie. Francuski prezydent zapowiedział wielomiliardowe inwestycje w Maroku, obejmujące także Saharę Zachodnią, której przyszłość Macron jednoznacznie powiązał z panowaniem marokańskim, stając się dopiero drugim (po Trumpie w czasie jego pierwszej kadencji) światowym przywódcą tak otwarcie akceptującym bezprawną okupację tego spornego terytorium. Już wcześniej Algieria odwołała swojego ambasadora w Paryżu, w akcie protestu po ogłoszeniu w lipcu poparcia Paryża dla planów Rabatu dotyczących Sahary Zachodniej.
Jak polityka wewnętrzna nakręcała konflikt dyplomatyczny
Wkrótce doszło do serii aresztowań w obu krajach. W Algierii zatrzymany został opozycyjny pisarz Boualem Sansal, posiadający od niedawna francuskie obywatelstwo. Wzburzone tym faktem władze Francji postanowiły rozprawić się z żyjącymi nad Sekwaną algierskimi influencerami (głównie tiktokerami), którzy mieli wyrażać postawy antyfrancuskie, a jednocześnie nawoływali do przemocy wobec przeciwników algierskiego rządu. Najgłośniejsza była sprawa zatrzymanego w styczniu Boualema Namana, którego następnie próbowano bezskutecznie deportować do ojczyzny – nie został wpuszczony przez władze algierskie, ponieważ ich zdaniem odmówiono mu uczciwego procesu.
Konflikt między Algierią a Francją nie rozkręciłby się tak bardzo, gdyby nie służył wewnętrznym interesom rządzących w obu państwach. Po stronie północnoafrykańskiej gra na resentymencie wobec dawnego kolonizatora pozwalała odwrócić uwagę od niepopularności i skorumpowania władz, które dopiero co w nieudolny sposób ukartowały wybory prezydenckie.
Nad Sekwaną w ostatnim półroczu nie brakowało bojowej retoryki, nawet takiej sugerującej palenie algierskich konsulatów. W kręgach rządowych najaktywniejszym orędownikiem konfrontacyjnej postawy wobec Algieru stał się szef MSW Bruno Retailleau, mimo że relacje zagraniczne nie wchodzą w zakres jego kompetencji. Bliski nacjonalistom konserwatysta walczy obecnie o przywództwo nad prawicowymi Republikanami, a w dalszej perspektywie prawdopodobnie marzy o Pałacu Elizejskim, więc kryzys dyplomatyczny to dla niego dobry pretekst dla zaprezentowania się w roli obrońcy honoru narodowego.
Do pomysłów podnoszonych przez ministra spraw wewnętrznych i innych prawicowych polityków należało wypowiedzenie porozumienia z 1968 roku, na mocy którego Algierczycy mogą z większą łatwością migrować do Francji. Uzasadnieniem takiego posunięcia miałoby być częste zawracanie z granic (czy raczej lotnisk) Algierczyków deportowanych przez władze francuskie, co z kolei stanowiło odpowiedź Algieru na jego zdaniem bezprawne i sprzeczne z rzeczonymi porozumieniami działania Paryża. Takie odbijanie piłeczki mogłoby jeszcze długo potrwać, gdyby nie prezydencka interwencja.
Macron mówi „dość”
Być może to właśnie wykorzystywanie konfliktu z Algierią przez prawicę skłoniło prezydenta Macrona do podjęcia się gaszenia pożaru, który sam rozniecił kilka miesięcy wcześniej. Pod koniec marca przywódca Francji przeprowadził ze swoim algierskim odpowiednikiem rozmowę telefoniczną, tym samym rozpoczynając odwilż w relacjach obu państw, potwierdzoną następnie poprzez wizytę francuskiego szefa dyplomacji w Algierze. Zignorowano bojowe deklaracje Retailleau i innych jastrzębi dążących do dalszej eskalacji konfliktu.
czytaj także
Pomijając możliwość zagrania na nosie prawicowym rywalom, kolejnym prawdopodobnym powodem, dla którego Pałac Elizejski zdecydował się na pogodzenie z dawną kolonią, są wysokie koszty całej awantury. W odpowiedzi na uznanie marokańskiego panowania w Saharze Zachodniej i napięcia dyplomatyczne z kolejnych miesięcy Algieria podjęła kroki na rzecz zredukowania francuskiej obecności ekonomicznej w kraju – handel między obydwoma państwami od lata spadł o 30 proc., co szczególnie boleśnie odczuły firmy z Francji. Ich działalność utrudniano różnymi metodami administracyjnymi oraz nieoficjalnym faworyzowaniem kontrahentów z innych państw, nawet jeśli nie było to najbardziej opłacalne finansowo. Do tego dochodziły zakłócenia w ruchu nie tylko towarowym, ale i osobowym między brzegami Morza Śródziemnego.
Na konflikcie tracili więc tak naprawdę wszyscy – firmy, obywatele (zwłaszcza miliony Francuzów z algierskimi korzeniami) oraz obydwa zaangażowane kraje – z wyjątkiem niektórych polityków, grających na nacjonalistycznych sentymentach. Ci ostatni nie byli jednak winni kryzysu w relacjach algiersko-francuskich. Odpowiedzialność za to spada przede wszystkim na Emmanuela Macrona, który zaakceptował bezprawną okupację Sahary Zachodniej w imię doraźnych zysków ekonomicznych i w ten sposób dał początek trwającej osiem miesięcy zimnej wojnie. Teraz prezydent Francji zastanawia się pewnie, czy gra ta była warta świeczki, jednocześnie próbując posprzątać cały bałagan.