Donald Trump nie przestaje wymachiwać koltem przed oczami (niegdysiejszych?) sojuszników, tym razem atakując Unię Europejską za rzekomo niesprawiedliwy handel. Twierdzi, że europejski sektor motoryzacyjny uciska amerykańskich producentów, zapominając przy tym o dominacji Stanów w sektorze usług, rzucając zmyślonymi kwotami i przedstawiając się jako ten, który położy kres wykorzystywaniu i upokorzeniom, choćby siłą.
Trump wytoczył działa przeciwko europejskiemu rynkowi samochodowemu, stwierdzając, że Europa nie importuje amerykańskich pojazdów, i zapowiadając drastyczne podniesienie ceł.
„Podjęliśmy decyzję, ogłosimy ją wkrótce i będzie to, ogólnie rzecz biorąc, 25 proc., i to będzie dotyczyło samochodów i wszystkich rzeczy. […] Nie przyjmują naszych samochodów, nie przyjmują właściwie naszych produktów rolnych, z wielu różnych powodów. A my wszystko przyjmujemy i mamy deficyt na 300 mld z Unią Europejską” – stwierdził prezydent USA.
Bazylewicz: Ani Musk, ani nawet Reagan. Kto wymyślił ruch wyzwolenia kapitalistów?
czytaj także
Wbrew jego rojeniom, według danych Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Pojazdów (ACEA) w 2022 roku Unia importowała z USA 272 tys. aut o łącznej wartości 9 mld dolarów. Faktem jest, że swoich sprzedała do Stanów znacznie więcej – 739 tys. sztuk wartych 37 mld dolarów – ale przyczyna nie leży tam, gdzie wskazuje Trump, grając na chaos i wzniecanie antagonizmów.
Dlaczego kupujemy mniej aut z USA?
Dla większości Europejczyków amerykańskie samochody nie są szczególnie atrakcyjne. Nasz rynek preferuje mniejsze i bardziej oszczędne pojazdy, dostosowane do realiów życia w miastach o większym zagęszczeniu i wyższych cenach paliw (w końcu Europa jest importerem ropy, a USA eksporterem).
Według danych International Energy Agency (IEA) w 2017 roku średnie spalanie nowych aut w USA wyniosło 8 litrów na 100 km, tymczasem w Niemczech 6 litrów, a we Włoszech i Francji po 5. Nic więc dziwnego, że producenci z UE specjalizują się w segmentach B (małe, miejskie auta – Fabia), C (kompakty – Golf, Leon, Octavia) czy D (rodzinne sedany i kombi), ewentualnie „miejskich SUV-ach” (tak się o nich mówi, według mnie to oksymoron), a producenci ze Stanów w SUV-ach i pick-upach.
Zasoby naturalne w zamian za prawo do życia? To neokolonialna propozycja
czytaj także
Owszem, europejskie taryfy celne na pojazdy osobowe z USA są znacznie wyższe (10 proc.) niż te stosowane przez drugą stronę (2,5 proc.). Nic jednak dziwnego, skoro są tak klimatożerne – pod tym względem ustępują tylko dieslom, głównie niemieckim, które też znalazły się w Europie na cenzurowanym, otrzymując zakazy wjazdu do centrów wielu miast.
W dodatku Komisja Europejska wskazuje, że w najważniejszym dla USA segmencie pojazdów osobowych Amerykanie już stosują wobec UE taryfy aż 25-procentowe. Mowa o pick-upach, które odpowiadają za jedną trzecią ich rynku motoryzacyjnego.
Także wymieniona przez prezydenta USA kwota deficytu USA w handlu z Europą jest mocno przekłamana. Według Trumpa wynosi 300 mld dolarów, a według informacji podawanych przez jego własne biuro wykonawcze – 236 mld (stan na 2024 rok). Szef trochę zaokrąglił. Możliwe zresztą, że ta druga liczba również jest zawyżona – według tego samego biura w 2023 roku USA zanotowały 209 mld dol. deficytu w handlu towarami z UE, a według Eurostatu 157 mld euro, czyli ok. 165 mld dolarów.
Nie zapominajmy o usługach
Relacje handlowe nie sprowadzają się wyłącznie do wymiany towarów. Bardzo istotne są usługi, a tutaj USA wiodą prym. Zresztą promowany przez USA przez niemal trzy dekady – podczas kadencji Reagana, dwóch Bushów i Clintona – model liberalnego kapitalizmu stawiał właśnie na ekspansję usług i offshoring przemysłu, więc obecne pretensje są naprawdę bezczelne.
czytaj także
W branży streamingu filmów i seriali USA mają dziś niemal całkowitą hegemonię – Netflix, Disney, Max (HBO), Amazon Prime czy Apple TV to przedsiębiorstwa amerykańskie. SkyShowtime, chociaż stworzony z myślą o europejskim rynku, też należy do Amerykanów. Europejczycy mają jedynie skandynawskie Viaplay.
Także pozostałe usługi cyfrowe Amerykanie zmonopolizowali. Społecznościowa platforma wideo YouTube właściwie nie ma konkurencji, podobnie jak należąca do tego samego koncernu wyszukiwarka Google. Wszystkie najważniejsze portale społecznościowe z wyjątkiem chińskiego TikToka są amerykańskie. W świecie gamingu na komputerach osobistych sprzedaż cyfrową zdominowała należąca do amerykańskiej Valve Corporation platforma Steam, a próbują z nią rywalizować amerykańskie Microsoft Store i Epic Games Store (kiedyś w tym segmencie dzielnie działała należąca do polskiego CD Projekt platforma GOG, ale nie dała rady). W streamingu gier brakiem poważniejszej konkurencji cieszy się usługa Game Pass, należąca do Xboxa (Microsoft). W usługach cyfrowych Europejczykom ostał się Spotify, który dominuje w streamingu muzyki.
czytaj także
Do uczciwej oceny euroatlantyckich relacji handlowych należy więc doliczyć wartość usług. Według danych Eurostatu w 2023 roku wartość tych zaimportowanych z USA przez Europę wyniosła aż 427 mld euro, czyli niewiele mniej od wartości płynących w drugą stronę towarów (504 mld euro). W handlu usługami to UE zalicza spory deficyt, rzędu 109 mld euro. W 2023 roku Amerykanie byli więc zaledwie 48 mld euro pod kreską. Dla Stanów Zjednoczonych to marginalna kwota – równowartość mniej niż dwóch promili ich ówczesnego PKB.
Trudno powiedzieć, co gorsze: cel czy środki, które uświęca
W narracji Trumpa handel usługami nie występuje. Nawet biuro prezydenta je przemilcza. Podobnej selekcji faktów dokonują też w kwestii taryf celnych. Wybierają tylko te przypadki, w których cła są faktycznie niekorzystne dla USA – jak w przypadku pojazdów osobowych – by przedstawić Stany jako pokrzywdzone i wykorzystywane. Tymczasem, patrząc całościowo, stosowane wzajemnie stawki celne są bardzo zbliżone. „Biorąc pod uwagę rzeczywisty handel towarami między UE a USA, w praktyce średnia stawka taryfowa po obu stronach wynosi około 1 proc. W 2023 roku USA ściągnęły około 7 mld euro z taryf za eksport z UE, a UE zebrała około 3 mld euro za eksport z USA” – informuje Komisja Europejska.
Nie przeszkadza to Trumpowi ukazywać europejski projekt unijny jako antyamerykański szwindel. „Unia Europejska została utworzona po to, by wyrolować Stany Zjednoczone. Taki jest jej cel i wykonali dobrą robotę. Ale teraz ja jestem prezydentem” – stwierdził prezydent. Gdybyśmy chcieli uwierzyć w spisek, należałoby go uznać za spektakularnie samobójczy, bo powojenna integracja europejska była wspierana przez USA – by wymienić tylko plan Marshalla i utworzenie NATO.
Obłaskawić Trumpa. Tusk kupił deregulacyjną ideologię narodowych libertarian
czytaj także
Cały ten niepoważny anturaż nie powinien nas zwieść. Cele Amerykanów są jasne – wyszarpać jak najwięcej, nawet jeśli będzie to skrajnie nieuczciwe względem partnerów (choć teraz już raczej rywali, jeśli nie wrogów). W handlu towarami przegrywają, więc siłowo przepychają absurdalnie wysokie cła. W handlu usługami dominują, więc twardo sprzeciwiają się jakimkolwiek regulacjom i próbują wymusić preferencje podatkowe. Będą mówić i pisać wszystko, by osiągnąć to, czego chcą, bo do władzy doszli tam ludzie, dla których nie tylko cel uświęca środki, ale sam cel jest stuprocentowo partykularny.
Jest jednak całkiem prawdopodobne, że zapętleni w manipulacjach przeszacują swoje siły w rozpętywanej przez Trumpa wojnie handlowej. W jej wyniku w Europie mogą pojawić się platformy cyfrowe, które zastąpią wypychanych cłami i restrykcjami gigantów z USA. Ich uruchomienie wymaga znacznie mniej nakładów inwestycyjnych i czasu niż odbudowa potencjału przemysłowego. Kluczem do sukcesu jest korzystanie z efektu skali, gdyż głównym czynnikiem przyciągającym użytkowników są inni użytkownicy, którzy łącznie mogą wygenerować mechanizm kuli śnieżnej, windujący daną platformę na szczyt nawet bez szczególnej kreatywności jej twórców (a nierzadko nawet pomimo ich licznych błędów). Tymczasem efektowi skali amerykańskich platform niezwykle wręcz sprzyjało istnienie odchodzącej właśnie z hukiem Pax Americana.
Obłaskawić Trumpa. Tusk kupił deregulacyjną ideologię narodowych libertarian
czytaj także
Wszystko to niestety nie oznacza, że miejsca pracy w przemyśle masowo powrócą nad Potomak – znacznie taniej będzie większość etapów produkcji przeprowadzić w Meksyku albo Chinach, a w Stanach tylko poskładać, żeby móc nakleić nalepkę „made in US”.