Kraj

Żeby mi tu nikt nie obalał systemu! Organizacje pozarządowe w kapitalizmie

Neoliberalny porządek każe zaciskać pasa, więc państwo wyzbywa się swoich funkcji pomocowych, edukacyjnych, socjalnych czy humanitarnych. Ktoś musi te funkcje przejąć, powstają więc organizacje pozarządowe, ale żeby działać, potrzebują pieniędzy. A te zawsze są ograniczone – i to nie jest przypadek.

Decyzja administracji Donalda Trumpa o wstrzymaniu dotacji dla organizacji pozarządowych ma reperkusje na całym świecie, również w Europie i w Polsce. Nie tylko stawia pod znakiem zapytania przyszłość wielu organizacji uzależnionych od finansowania z USA, ale stanowi także okazję do głębszej refleksji nad ich rolą w ramach systemu kapitalistycznego.

Rola ta, zaznaczmy od razu, jest nieoczywista. Z jednej strony organizacje pozarządowe pełnią wiele funkcji, z których z biegiem lat wycofało się państwo, i łagodzą skutki problemów społecznych i środowiskowych. Z drugiej można wskazać systemowe sprzeczności w ich modelu działania. Organizacje te bowiem często są finansowane przez rządy, korporacje i międzynarodowe instytucje, które same przyczyniają się do problemów, jakie fundacje i stowarzyszenia starają się rozwiązywać.

NGO, czyli co?

Organizacje pozarządowe (non-governmental organizations, NGOs), jakie znamy dziś, rozwijają się szczególnie dynamicznie od lat 80. ubiegłego wieku. Do grona prywatnych fundacji zajmujących się działalnością filantropijną w oparciu o kapitał własny założycieli lub utrzymujących się ze składek członkowskich w ciągu ostatnich czterech dekad dołączyły tysiące nowych fundacji i stowarzyszeń, pośredniczących w redystrybucji środków publicznych w ramach różnego rodzaju procedur dotacyjnych. Dziś stanowią one tak zwany trzeci sektor – trzeci, bo kolejny obok sektora instytucji publicznych i prywatnych przedsiębiorstw.

Powstanie sektora NGO wiązało się z globalnym zwrotem systemu polityczno-ekonomicznego w kierunku neoliberalizmu, który dokonał się za rządów Ronalda Reagana i Margaret Thatcher. Lata 80. zostały ukształtowane przez kryzys naftowy i zmian w amerykańskiej polityce ustalania stóp procentowych. Te z kolei doprowadziły do kryzysu finansowego w krajach, które swój rozwój opierały na imporcie ropy oraz które były głęboko zadłużone w dolarach.

Kapitał, by rządzić, musi sabotować postęp

czytaj także

W ramach tzw. konsensusu waszyngtońskiego zaoferowano remedium: dotknięte kryzysem państwa, nazywane wówczas rozwijającymi się, miały ograniczyć wydatki na cele społeczne, a zaoszczędzone środki przeznaczyć na spłatę długów i zakup energii. Programy „dostosowania strukturalnego” przygotowywane przez ekspertów Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego wymuszały drastyczne ograniczanie roli państw w krajach globalnego Południa. W efekcie wiele społeczności pozostało bez dostępu do podstawowych usług.

Podobny proces miał miejsce także w krajach globalnej Północy, gdzie w ramach ideologii „taniego państwa” redukowano finansowanie ochrony zdrowia, systemu emerytalnego, edukacji czy dostępu do wody. Powstałą lukę miał zagospodarować tzw. wolny rynek w procesie prywatyzacji tych usług – co, jak przekonywano, jest najlepszym rozwiązaniem wszelkich bolączek.

Trudno jest jednak zarabiać na sprzedaży usług społecznościom, które nie dysponują odpowiednio wysokim zasobem gotówki – dlatego zagraniczni inwestorzy mieli tworzyć miejsca pracy, oczywiście niskopłatnej. A odpowiedzialność za rozwiązywanie problemów społecznych w znacznej mierze oddano sektorowi obywatelskiemu.

Organizacje pozarządowe miały wypełniać braki, niosąc usługi i wsparcie tam, gdzie nie działały już instytucje publiczne, ale kapitaliści nadal potrzebowali taniej siły roboczej. NGO-sy miały więc wspierać pracę reprodukcyjną – zapewnić dostępność w miarę zdrowych, w miarę wyedukowanych, w miarę nakarmionych pracownic i pracowników do sweatshopów, kopalń czy wycinki drzew. Dzięki temu kolonialna ekonomia mogła kręcić się dalej: kupić tanio (pracę, surowce) na peryferiach – sprzedać drogo (towar) w centrum.

Tanie życie, czyli ostateczny kryzys kapitalizmu [rozmowa]

Takie spozycjonowanie trzeciego sektora miało rzecz jasna decydujący wpływ na jego kształt. Skoro finansowanie pochodziło z instytucji działających w ramach neoliberalnego porządku, to i same NGO-sy musiały działać tak, by nie naruszyć status quo – inaczej nie dostałyby finansowania.

Jest to dokładnie taki sam mechanizm jak ten, przy którego pomocy podporządkowano interesom Północy państwa globalnej większości, te zdekolonizowane czy chwilę później wychodzące z komunistycznego bloku: wasze długi zostaną zrestrukturyzowane lub anulowane (jak w przypadku Polski), jeśli wdrożycie podyktowaną przez nas politykę i otworzycie swoje rynki na nasze firmy – usłyszały państwa. Stwórzcie formalne instytucje, weźcie na siebie odpowiedzialność prawną i finansową, poddajcie się pełnej kontroli instytucji grantodawczych, a pieniądze popłyną – usłyszały organizacje.

Krajom nie mówiono otwarcie, że staną się źródłem taniej siły roboczej i tanich zasobów, które posłużą dalszemu bogaceniu się imperium. Organizacjom pozarządowym nie powiedziano, choć można się było domyślać, że cokolwiek będą chciały robić, nie mogą w tym procesie przeszkadzać.

Miękka władza zmieniania świata

W systemie kapitalistycznym NGO-sy często pełnią funkcję narzędzi „miękkiej władzy”. Rządy i korporacje wykorzystują ich działania, aby legitymizować swoje praktyki. Choć organizacje pozarządowe często powołują do życia ludzie pragnący „zmieniać świat”, większość NGO-sów nie zajmuje się – bo nie może – podważaniem systemu ekonomicznego, a jedynie łataniem dziur, zazwyczaj niosąc tylko doraźną pomoc, bo na zmianę systemową, zakrojoną na skalę państwa, nikt nie przyzna im funduszy.

Podobnie wygląda to w przypadku organizacji humanitarnych. Chociaż ratują życie i łagodzą cierpienie, ich działania mogą być postrzegane jako plastry na głębokie rany wywołane interwencją wojskową, kryzysami finansowymi czy katastrofami ekologicznymi i humanitarnymi, za którymi stoją wielkie korporacje i państwa globalnej Północy. Co więcej, te same korporacje i rządy ocieplają sobie wizerunek i uśmierzają niezadowolenie społeczne – za cenę nie tak przecież hojnego wsparcia działań NGO-sów – najlepiej takich, które dobrze wyglądają na billboardach.

Dominika Kulczyk ratuje świat

czytaj także

Dominika Kulczyk ratuje świat

Agnieszka Bułacik

Oczywistym przykładem są kampanie CSR (społecznej odpowiedzialności biznesu), w ramach których firmy wspierają wybrane inicjatywy organizacji pozarządowych. Teoretycznie jest to pozytywny gest, ale w praktyce odwraca uwagę od ich działań przyczyniających się do problemów społecznych i środowiskowych i ma tylko przesłonić nieczyste sumienie biznesu. Niektóre NGO-sy są również krytykowane za to, że zamiast wspierać rzeczywiste zmiany systemowe, wzmacniają narrację o skuteczności indywidualnych działań i odpowiedzialności jednostek za stan naszej planety. Przykładem niech będą kampanie promujące recykling czy nawet ograniczenie zużycia plastiku przez same konsumentki i konsumentów, odwracające w rzeczywistości uwagę od odpowiedzialności przemysłu za produkcję tego typu opakowań.

Organizacje pozarządowe, te z centrum i te z peryferiów, miały odegrać też inną rolę w osłabieniu zagrożenia dla dalszej akumulacji kapitału. Miały mianowicie stworzyć alternatywę dla oddolnych ruchów społecznych, zwłaszcza takich jak ruch robotniczy, silne w latach 80. ruchy antyatomowe, które łączyły wówczas postulaty proekologiczne z antymilitarystycznymi, a także inne radykalne inicjatywy feministyczne, emancypacji czarnych, walczące o prawa migrantek i migrantów, rewolucyjne lewicowe i anarchistyczne.

W neoliberalnej wizji organizacje pozarządowe pod szyldem tzw. społeczeństwa obywatelskiego miały doprowadzić do zmarginalizowania politycznego znaczenia wszystkich tych sił. Zamiast radykalnych akcji bezpośrednich, masowych demonstracji, strajków i okupacji NGO-sy proponowały nowe formy polityczności, bezpieczniejsze dla systemowego status quo.

Czy nie wolimy angażować się w „pozytywne działania” w ramach legalnych, uznanych przez państwo organizacji, niż ryzykować areszt za sit-in w knajpie, w której obowiązywała segregacja rasowa, za graffiti na ścianie ministerstwa czy strajk okupacyjny na kampusie, nie mówiąc o takiej groźbie dla globalnego ładu jak wybicie szyby w fabryce? W efekcie rozwoju trzeciego sektora rewolucyjny potencjał oddolnych ruchów został więc skanalizowany – właśnie w społeczeństwo obywatelskie.

System dba o realizację swoich celów i nie zawsze ma to postać tak bezpośredniej interwencji jak ostatnie zagrywki Trumpa czy znane z innych reżimów próby ograniczenia swobody działalności organizacji pozarządowych (Putin, Erdoğan). Cechą skutecznych systemów jest konstruowanie relacji w taki sposób, aby sprawy „załatwiały się same”. Nie trzeba wprowadzać cenzury, gdy wszyscy sami się autocenzurują; nie trzeba stawiać policjanta na każdym rogu, gdy państwo może dyskretnie inwigilować niemal wszystkich.

Kijowi może też towarzyszyć marchewka: przychylne systemowi działania są nagradzane pieniędzmi i prestiżem. Wystarczy tak skonstruować system grantodawczy, by nie pojawiały się w nim niewygodne tematy i zbyt radykalne idee. Trzeba narzucić narrację, zgodnie z którą w „cywilizowanej” debacie brać udział muszą ekspertki i eksperci, zaś ruch robotniczy i inne antysystemowe inicjatywy, radykalne związki zawodowe czy ruchy chłopskie nadal będzie można przedstawiać jako agresywne grupy interesów niezdolne do pełnoprawnego uczestnictwa w społeczeństwie obywatelskim.

Chcesz zmieniać świat? Najpierw zatrudnij prawników

Nie tylko zależność finansowa jest więc nieodłącznym problemem sektora NGO; jest nim także ograniczona systemowo polityczność. Aby pozyskać finansowanie, trzeba przecież się sformalizować. Zarejestrować organizację i wskazać osoby odpowiedzialne za przywództwo. Każde stowarzyszenie na przykład musi mieć zarząd i komisję rewizyjną, numery NIP i REGON oraz zgodny z ustawą statut, który zatwierdza sąd. Musi opłacić usługi księgowe, a także składać deklaracje podatkowe i sprawozdania finansowe, nawet jeśli nie prowadzi działalności gospodarczej.

Zarządy organizacji biorą więc na siebie poważną odpowiedzialność prawną i finansową, co nieuchronnie prowadzi do bardziej zachowawczych decyzji i niechęci do zbytniego „rozrabiania”. Nie przypadkiem ambicje zmieniania świata na lepsze, które zwykle są impulsem do zakładania organizacji pozarządowych, często zamierają pod nawałem przepisów, biurokracji, obowiązków, terminów – i groźby konsekwencji finansowych za ich naruszenie.

Społeczeństwo obywatelek kontra patriarchat

Liderki i liderzy ruchów społecznych z kolei muszą liczyć się przede wszystkim z opinią tzw. bazy, czyli społeczności, której interesom mają służyć i którą reprezentują – nie powinny więc być zbyt ustępliwe wobec władzy. W przypadku NGO-sów tego rodzaju odpowiedzialność jest znacznie słabsza – zarządy odpowiadają co najwyżej przed niewielkim gronem biurokratów i kapitalistów. Grantodawców interesują zresztą wyprodukowane rezultaty, a nie to, czy społeczność realnie popiera każde działanie organizacji.

Będzie też rzeczą oczywistą, że inne decyzje podejmuje się w gabinetach władzy, gdzie odbywają się konsultacje z prawnikami i ekspertkami, a inne na wiecach, gdzie żądania społeczne często się radykalizują. Gdy decyzje są podejmowane z dala od ludzi, dochodzi do procesu odwrotnego – deeskalacji żądań i oczekiwań, która osłabia transformacyjny potencjał organizacji pozarządowych.

Kolejny sposób, na który ten potencjał jest ograniczany, to tzw. projektoza. Działalność wielu NGO-sów jest podporządkowana logice krótkotrwałych projektów o z góry przewidzianych celach, harmonogramie i budżecie. Konieczność dopasowania działań organizacji do celów, na które grantodawcy są skłonni przeznaczyć środki finansowe, a także to, że owe projekty są niemal zawsze ograniczone w czasie, poważnie utrudniają prowadzenie długofalowych, systemowych działań oraz elastyczne i adekwatne reagowanie na potrzeby społeczności. Zamiast tego organizacje skupiają się na mierzalnych, krótkoterminowych celach, których realizację muszą przedstawić w sprawozdaniach dla sponsorów.

Naomi Klein: Pod żelazną kopułą mamy tylko siebie

Po zakończeniu projektu trzeba go w terminie rozliczyć. Podobnie jak przygotowanie projektu z nadzieją, że grantodawca ów pomysł zaakceptuje, tak i rozliczenie go jest żmudną pracą trwającą wiele dni, a niekiedy tygodni. Budżet projektu jest zwykle dość napięty, a w rozliczeniu każda faktura musi być opisana; każdy wydatek (na bilet kolejowy, na nocleg dla gościa, na sporządzenie raportu lub przeprowadzenie badań, na druk plakatów, na zakup ołówków i na nagłośnienie…) musi zostać skrupulatnie wykazany i musi pozostawać w zgodzie z (opracowanym często wiele miesięcy, a czasem i lat wcześniej) budżetem.

Gospodarka niedoboru

Wycofywanie się państwa z odpowiedzialności za warunki życia tworzy prekarną rzeczywistość, w której trudniejsze stają się także warunki dla aktywizmu. Żeby żyć, trzeba zarabiać, niezależnie od poglądów. Nic dziwnego, że zachęceni perspektywą stabilnych miejsc pracy niedawni rewolucjoniści zakładali i zakładają własne stowarzyszenia czy fundacje. Posiadanie własnej organizacji, działającej przecież non profit (nie dla zysku), może wydawać się dobrą alternatywą zarówno dla pracy w administracji państwowej, biznesie, jak i akademii, która notabene w zbliżonym procesie utraciła swój rewolucyjny potencjał. Podobna perspektywa towarzyszy decyzjom przyszłych pracownic i pracowników trzeciego sektora.

Na projektozie się nie kończy. Prawne i finansowe ramy działania narzucają inne wymaganie, jakim jest profesjonalizacja klasy menedżerskiej. Skoro tak wiele zależy od dobrego opanowania przepisów i umiejętności składania wniosków o dotacje (a są to dokumenty liczące zwykle po kilkadziesiąt stron wypełnionych biurokratyczną nowomową), logiczne wydaje się stawianie na czele organizacji ludzi o odpowiednich kompetencjach.

To jednak oznacza, że pracę w tych organizacjach znajdą niemal wyłącznie profesjonaliści z klasy średniej. Nie przypadkiem jest to akurat grupa społeczna, która w systemie kapitalistycznym ma tendencję do aspirowania do stolika klasy wyższej kosztem odcinania się od klas ludowych (piszę o tendencji, bo w obrębie każdej warstwy czy klasy istnieją jakieś nisze kontrkultury i alternatywy). Kooptacja do systemu bywa równie skuteczna w rozprawianiu się z opozycją jak prześladowania, nawet jeśli jej mechanizm jest trudniejszy do opisania – bo nie tworzy męczenników, tylko biurokratów, którzy dużo wysiłku włożyli, by znaleźć się właśnie tam, więc nieczęsto będą sprzyjać działaniom, które mogłyby zagrozić ich pozycji.

Innym sposobem kontroli jest skazanie całego sektora na funkcjonowanie w tzw. gospodarce niedoborów. Organizacje pozarządowe mają zawsze mieć za mało czasu, pieniędzy i ludzi, aby nie stały się niezależne od władzy, a więc potencjalnie groźne dla obecnego układu sił. Prekarność, czyli systemowa niepewność, ogranicza ich ambicje i wpływ – dlatego walka o dobre warunki zatrudnienia w NGO-sach ma tak fundamentalne znaczenie dla wychodzenia z tej systemowej pułapki.

Pomimo tych licznych ograniczeń, jakie zastawiono na dobrze chcących ludzi na całym świecie, działania organizacji pozarządowych przynoszą realne korzyści na wielu polach. Przywołajcie z pamięci na przykład aktywność NGO-sów podczas pandemii COVID-19 czy kryzysu uchodźczego po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie.

Graeber: Armia altruistów

czytaj także

W obu tych przypadkach organizacje pozarządowe ramię w ramię z oddolnymi inicjatywami przejęły funkcje państwa, wspierając społeczności w kryzysie. Organizowały dostawy żywności i ubrań, dach nad głową, opiekę medyczną i wsparcie psychologiczne. Podobnie na granicy z Białorusią czy innych frontach obrony twierdzy Północ przed uciekinierami ze zrujnowanej przez nią większości świata – oddolny aktywizm może być wspierany przez profesjonalistki z trzeciego sektora, które wnoszą własną wiedzę i umiejętności lub pośredniczą w przekazywaniu wsparcia od tych z nas, którzy nie chcą pozostać obojętni, ale też nie angażują się bezpośrednio.

Rewolucji nie zrobią, ale…

Roli trzeciego sektora nie da się więc ocenić jednoznacznie, i to nie tylko ze względu na wyżej opisane sprzeczności. Zwyczajnie nie ma prostej metody zmiany systemu kapitalistycznego na bardziej ludzki i proplanetarny. Ta walka trwa równie długo co sam kapitalizm. Gdy udawało się odnosić w niej zwycięstwa, ich geneza zawsze była bardzo złożona, ale bez wchodzenia w szczegóły możemy powiedzieć, że chociaż przyczyniły się do nich głównie ruchy radykalne, ich sukces nie byłby masowy bez tych nastawionych bardziej reformistycznie, które w mojej ocenie nie były jedynie hamulcowymi postępu.

Na drodze do systemowej zmiany jest miejsce dla różnych form działalności, na działania bezpośrednie i radykalne, ale i na edukację, działania socjalne, pomocowe i humanitarne, na kluby dyskusyjne i zajęcia z szydełkowania dla seniorów. Piszę o tym nie z powodu obawy, że mój tekst nie zostanie przyjęty do publikacji przez redakcję pisma, którego wydawcą jest przecież właśnie organizacja pozarządowa. Chcę pokazać, że tam, gdzie strategiczne myślenie nakazuje różnorodność taktyk, nie warto tracić czasu na roztrząsanie pozornych alternatyw. A jeszcze mniej sensu ma moralizowanie cudzych wyborów.

Jest jednak kilka rzeczy, które możemy robić lepiej, zwłaszcza jeśli nasze nastawienie do kapitalizmu jest co najmniej krytyczne. Zamiast rzucać pracę w trzecim sektorze i zasilać któryś z pozostałych (czy ktoś próbował walczyć z systemem w instytucji państwowej lub w korporacji?), możemy rozpoznać swoje miejsce w układzie sił determinujących polityki i starać się korzystać z uprzywilejowanej pozycji na rzecz tych organizacji i ruchów, których głos jest systemowo pomijany – robotników, chłopek, migrantów, innych mniejszości.

Górczyńska z Grupy Granica: Pojechaliśmy udzielać pomocy prawnej, a musimy ratować zdrowie i życie

Jeśli oburzają nas panele o prawach reprodukcyjnych kobiet, w których biorą udział sami mężczyźni, tak samo powinnyśmy reagować na dyskusje o sytuacji migrantek, w których nie ma osób o takim doświadczeniu, albo na panele o pracy bez udziału przedstawicielek ruchu pracowniczego, czy debaty o polityce rolnej, na które nie zaprasza się rolników. (Ostatnio przysłuchiwałam się dyskusji na temat sprawiedliwości społecznej, w której brało udział pięć profesorek z czołowych światowych uniwersytetów i ani jednego związkowca – związki zawodowe pojawiły się w tej opowieści raz, jako agresywny przeżytek, którego można pozbyć się, lepiej konstruując prawo).

Trzeci sektor może także w inny sposób wzmacniać ruchy radykalne, przekazując różnego rodzaju zasoby i kapitały w sposób, który nie będzie wiązał się z wymaganiem w zamian tego, by się „ustatkowały” lub podporządkowały wymogom instytucji.

Ważne jest także, by organizacje starały się wypracować metody współpracy, które pozwolą na budowanie partnerstw z oddolnymi ruchami społecznymi, i to w sposób, który nie doprowadzi do pacyfikacji czy marginalizacji tych ruchów. Jeśli gdzieś usłyszymy, że nie są one zdolne do wypowiadania się we własnej sprawie – że kobiety, migranci, rolnicy czy związkowczynie są zbyt emocjonalni, agresywni, radykalni, jednostronni – i lepiej wziąć ekspertkę, która zna się na rzeczy i jest „bezstronna”, to powinien być dla nas sygnał, że tracimy kontakt z bazą społeczną i właśnie stajemy się trybikami systemu, z którym podobno chciałybyśmy się rozstać.

Krytyka Polityczna wspiera Ostatnie Pokolenie

Rola NGO-sów pozostanie ambiwalentna, bo takie miejsce przewiduje dla nich system kapitalizmu. System oparty na akumulacji kapitału sam generuje nierówności i niesprawiedliwość, które poprzez organizacje pozarządowe stara się następnie nieco łagodzić.

Trzeci sektor może jednak bardziej świadomie wspierać tych, którzy z systemem walczą „na poważnie”, działać na rzecz włączania wykluczonych głosów i wzmacniania organizacji oddolnych, które są bardziej zakorzenione w społecznościach. Organizacje pozarządowe mogą także odegrać rolę w zwiększaniu świadomości społecznej na temat strukturalnych przyczyn problemów, które starają się rozwiązywać, unikając promowania rozwiązań indywidualistycznych albo tych, które podsuwają doskonale wpasowani w system „bezstronni eksperci”.

**
Maria Świetlik – działaczka związkowa, członkini Komisji NGO Ogólnopolskiego Związku Zawodowego „Inicjatywa Pracownicza”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij