W „Substancji” przerażające są krew, flaki i gruba igła wbijana w kręgosłup, ale najbardziej fakt, że oto oglądamy historię kobiety, która dała sobie wmówić, że jest za stara i za brzydka, żeby coś jeszcze osiągnąć.
Za rolę w tym filmie Demi Moore dostała pierwszą poważną nagrodę filmową, Złoty Glob. Otrzymała też nominację do Oscara. Wcześniej aktorka miała na koncie – bankowym i symbolicznym – wiele ról, które przyniosły sukces i sławę. Ale na wyróżnienia branżowe (trzech Złotych Malin nie włączam do tej kategorii) nie mogła liczyć.
Co takiego jest w filmie Substancja, bo o nim mowa, i w roli Moore, że zostały docenione przez nagrodowe gremia? Warto obejrzeć go w oczekiwaniu na Oscary i w czasie, kiedy dostępny jest już nie tylko w kinie, ale też w streamingu. Bo Substancja to film, który mało kogo pozostawia obojętnym.
Kiedy przegląda się oceny widzów w sieci wiele miesięcy po kinowej premierze, widać, że jest ich wiele, a rozpiętość pomiędzy skrajnymi recenzjami ogromna. Na Rotten Tomatoes sąsiadują ze sobą opinie takie jak „I LOVED this movie” oraz „Awful film in general”. Jedni film pokochali i zachwyceni publikują na YouTubie jego analizy, inni wyszli z kin obrzydzeni i zdegustowani.
Aleksandra Kumala krytykowała na Krytyce Politycznej „kalejdoskop kinowych klisz i pseudofeministyczny przekaz”. Słusznie też przewidziała, że „w zbliżającym się sezonie nagrodowym o tym »piekielnie inteligentnym eksperymencie« usłyszymy jeszcze nie raz”. Podejmuję rękawicę i jeszcze raz wam o Substancji przypomnę.
czytaj także
Body horror
Jeśli do kina albo na streaming przyciągnęły kogoś zdjęcia pięknej i znanej Demi Moore, to może być zszokowany, że właśnie trafił na horror. Substancja jest opowieścią o tym, że współczesne standardy urody i kult młodości są niedobre dla kobiet. Uczciwie sobie powiedzmy, że to banał nad banałami, ale mówimy o współczesnym kinie wysokobudżetowym, w którym Barbie to manifest feminizmu.
Główna bohaterka, Elisabeth Sparkle (w tej roli właśnie Demi Moore) była kiedyś znaną aktorką, nawet dostała Oscara i ma swoją gwiazdę na promenadzie w Hollywood. Tylko że wszystko to było dawno. Przechodnie stąpający po gwieździe nie pamiętają już, kim była pani, której nazwisko jest tam wyryte.
Jak na zapomnianą gwiazdę Elisabeth Sparkle robi całkiem spoko karierę – prowadzi w telewizji program z aerobikiem. A przynajmniej kiedyś to się nazywało aerobik, dokładnie za czasów popularności Jane Fondy, która w getrach i kostiumie kąpielowym zagrzewała do ćwiczeń kobiety. Elisabeth Sparkle też ma kostium kąpielowy i getry i wygląda jak wyjęta z lat 80. czy 90.
Zresztą podobnych zawieszeń w czasie jest więcej. Elisabeth czyta papierowe gazety i z ogłoszenia w nich wydrukowanego dowiaduje się, że ruszył casting na jej zastępczynię w roli gwiazdy telewizyjnych ćwiczeń gimnastycznych. Elisabeth nie googluje, ogląda telewizję, a nie filmy w sieci.
czytaj także
Kiedy ją poznajemy, obchodzi właśnie urodziny. To symbol mijającego czasu. Zęby zabolały od banału? No cóż, Substancja to nie esej filozoficzny, to body horror, przegięty, pojechany film, w którym obok siebie są sceny niczym z plastikowej Barbie i ociekające krwią, flakami i rzyganiem kawałki z horroru.
Harvey jest dziadersem
Elisabeth dowiaduje się, że straci pracę w programie telewizyjnym, bo jest już za stara. Tak przynajmniej mówi producent show Harvey (jeśli zbieżność imion z producentem Harveyem, który zmienił życie dziesiątek kobiet w Hollywood w piekło, to przypadek, to jest to przypadek genialny). Producent jest wstrętnym typem, który traktuje kobiety przedmiotowo, nie kryje się z tym i nie trzeba wielkiego wysiłku, żeby to dostrzec. Sceny z Harveyem są kręcone tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, że patrzy na obleśnego i sprośnego dziada.
Tak bezpośrednie prezentowanie dziaderstwa Harveya wyraźnie pokazuje, po czyjej stronie jest sympatia kamery. My wiemy i bohaterka wie, że facet nie jest fajny. Tylko co z tą wiedzą zrobi Elisabeth? I co z tej wiedzy wynika dla filmu?
Jak przystało na pewną siebie 50-latkę, Elisabeth bierze sprawy w swoje ręce. Sięga po poleconą jej przez nieznajomego tytułową „substancję”, wymyślną kurację, ale bardzo prostą w aplikacji – można ją przeprowadzić samodzielnie w domu, jak przystało na porządny produkt zapewniający młodość i urodę. Dzięki substancji Elisabeth otrzymuje nowe wcielenie – Sue (Margaret Qualley).
Świat potrzebuje zmiany, ale „Emilia Pérez” jej nie proponuje
czytaj także
Co może zrobić doświadczona kobieta, świadoma pułapek, jakie show-biznes zastawia na nią i jej koleżanki, w momencie kiedy dostanie nową szansę wejścia w świat rozrywki w młodym ciele? Zemści się na Harveyu i jemu podobnych dziadersach? Wybierze inną drogę kariery? Najciekawsze w Substancji są odpowiedzi na te właśnie pytania.
Teraz zaczną się spojlery.
Kuracja substancją może i jest prosta – najpierw trzeba sobie wstrzyknąć aktywator, potem podać jedzenie z saszetki, przetoczyć krew i pamiętać, żeby powtarzać zabieg co siedem dni. Na ekranie oglądamy jednak z bliska, jak ten prosty przepis okupiony jest bólem, litrami krwi. Horror w pełnej krasie.
Kiedy jednak ten horror się kończy, a krew nie cieknie, bohaterka jakby zapomina o bólu i cieszy się nowym, młodszym wcieleniem, w którym nie chce pamiętać o tym starszym.
Czy Elisabeth jest stara?
Elisabeth i Sue, choć mają dwa ciała, są jedną i tą samą osobą. Momentami trudno w to uwierzyć, bo młodsza Sue nienawidzi starszej Elisabeth za to, że tamta obżera się kurczakiem i siedzi godzinami przed telewizorem, a starsza Elisabeth nie cierpi tego, że Sue baluje po nocach i nie przestrzega siedmiodniowego trybu zabiegów.
W zasadzie można by sobie zadać pytanie, jakim cudem kobiecie o wyglądzie Demi Moore ktoś wmówił, że źle wygląda. Przecież każdy widzi na ekranie aktorkę, która skończyła 60 lat, a wpisuje się we wszystkie nierealistyczne standardy wyglądu.
Obleśny producent opowiada o niej, że jest za stara, ale spotkany na ulicy kolega ze szkoły mówi, że jest najpiękniejszą kobietą na świecie. Czemu Elisabeth wierzy wstrętnemu Harveyowi, a nie temu koledze? Bo Harvey ma władzę, a kolega jest anonimowy? Może w tym wszystkim nie chodzi o to, jak wygląda Elisabeth, bo wygląda jak milion dolarów, ale o to, jak myśli, że widzą ją inni. Ważni inni.
Świat w Substancji nie jest realistyczny, więc może wszystko, co oglądamy, to świat widziany oczami Elisabeth/Sue. Przerysowane, klaustrofobiczne przestrzenie w telewizji, które są cukierkowo-kolorowe, są jak pułapka – nie widać z nich zewnętrznego świata. Elisabeth w ogóle niewiele świata ogląda. Raz widzimy ją jadącą samochodem po tym, kiedy dowiedziała się, że wywalą ją z pracy w telewizyjnym show. Co mija po drodze? Billboard, z którego zdejmowana jest reklama z jej wielką podobizną. A potem przez okno – gigantyczne okno w gigantycznym mieszkaniu – widzi głównie billboard ze zdjęciem Sue.
W tym przerysowanym świecie, gdzie wszystko jest wyolbrzymione, to, co oglądamy, to lęki i fantazje Elisabeth/Sue. W niewielu scenach widzimy bohaterkę idącą ulicą czy siedzącą w knajpie. W swoim żółtym płaszczu jest wyraźną plamą koloru na tle szarzyzny. Może tak właśnie Elisabeth/Sue widzi rzeczywistość – jest w niej pępkiem świata i chce być pięknym i młodym pępkiem.
Elisabeth w ciele Sue nie wybiera innej kariery. Zastępuje starszą wersję siebie w telewizyjnym show, zyskuje sławę, Harvey i jego koledzy obleśnie cieszą się na jej widok. Elisabeth/Sue to ta sama osoba, tylko jedna ma pięć zmarszczek mniej niż druga.
Jak słusznie zauważa Aleksandra Kumala: „Obie postaci sprowadzane są do swoich ciał tak konsekwentnie i bezmyślnie, że pierwszą z nich mogłaby zagrać każda aktorka w średnim wieku korzystająca z zabiegów medycyny estetycznej, a drugą – każda wschodząca gwiazda filmowa przed trzydziestką. I niczego by to w wymowie filmu nie zmieniło”.
czytaj także
Może właśnie dzięki temu, że dwie aktorki grające dwa wcielenia głównej bohaterki są wycięte jak z obrazka, łatwiej jest skupiać się nie na różnicy między nimi, a na różnicy w tym, jak postrzega je świat – a tak naprawdę to, jak one myślą, że postrzega je świat. Bo w Substancji przerażające są krew, flaki i gruba igła wbijana w kręgosłup, ale najbardziej fakt, że oto oglądamy pokazaną oczyma kobiety historię kobiety, która ma gwiazdę na chodniku sław, Oscara, program w telewizji, ciało modelki sprzed czasów różnorodności, a która dała sobie wmówić, że jest za stara i za brzydka, żeby coś jeszcze osiągnąć.
Substancja i wszystkie nagrody dla niej, a także zachwyty nad feministycznym przekazem filmu to pudrowanie rzeczywistości, w której na koniec górą są Harveye tego świata. Hollywood oklaskuje sam siebie za to, jaki jest postępowy, ale nie dajmy się nabrać. Fakt, że ten film ma pięć nominacji do Oscara to albo ślepota, albo głupota show-biznesu.