Potrzebujemy sprawnego systemu obrony cywilnej i przeszkolenia setek tysięcy ludzi, by mieli podstawową wiedzę o działaniach w kryzysie. W każdej społeczności powinien być ktoś, kto wie, jak korzystać z radia na baterie lub jak podjąć szybkie działania ratunkowe, kiedy zawiedzie technologia i infrastruktura. Do wyszkolenia takich liderów aspiruje nasza organizacja – mówi Krzysztof Ruciński, założyciel Związku Strzeleckiego im. Kazimierza Pużaka.
Kaja Puto: Założyłeś właśnie Związek Strzelecki im. Kazimierza Pużaka. Startujecie piknikiem patriotycznym na 11 listopada. Jakie będą cele organizacji, czym będzie różnić się od istniejących związków strzeleckich i czym one w ogóle są?
Krzysztof Ruciński: Związki strzeleckie historycznie były organizacjami paramilitarnymi – przygotowywały młodych ludzi do służby wojskowej i wzmacniały ich postawy obywatelskie z naciskiem na obronę kraju i troskę o wspólnotę. Te cele są wciąż aktualne, ale dochodzą do nich wyzwania związane z kryzysem klimatycznym, transformacją energetyczną i szeroko pojętym bezpieczeństwem społecznym.
Nasz związek nosi imię Kazimierza Pużaka – socjalisty, działacza PPS i bohatera ruchu oporu. Kładziemy nacisk na wartości postępowe: solidarność, społecznie odpowiedzialny patriotyzm, obronę przed ekstremizmami. Inspirujemy się tradycjami patriotycznymi Polskiej Partii Socjalistycznej – Wolność, Równość, Niepodległość, oraz podobnymi organizacjami w Szwecji i Finlandii.
Bieganie po lesie za wyimaginowanymi wrogami brzmi dość prawicowo. Jak chcecie przyciągnąć osoby o lewicowych poglądach?
Chcemy pokazać, że patriotyzm może mieć inkluzywny wymiar. Nasza organizacja nie koncentruje się na militaryzacji, ale na kształtowaniu nowoczesnego obywatelstwa: uczymy pierwszej pomocy, organizujemy warsztaty dotyczące kryzysu klimatycznego i lokalnej polityki, oferujemy przestrzeń do pracy nad wspólnymi inicjatywami z zakresu zielonej transformacji i bezpieczeństwa energetycznego.
Naszym celem jest wzmacnianie odporności, która w dobie kryzysów – klimatycznych, politycznych i społecznych – jest dla Polski kluczowa. Chcemy dać młodym działaczom narzędzia do działania na rzecz społeczeństwa i kraju w sposób spójny z ich wartościami.
Ponad miesiąc temu przeszliśmy poważny test naszej odporności – powódź. Jak twoim zdaniem wypadliśmy?
Jak zwykle, polskie społeczeństwo zdało test solidarności i samopomocy – mieszkańcy szybko się zmobilizowali, aby wspierać sąsiadów, organizować pomoc i radzić sobie w trudnych warunkach. To pokazuje, że na poziomie lokalnym potrafimy działać wspólnie i skutecznie w obliczu kryzysu.
czytaj także
Zabrakło jednak współpracy między instytucjami państwowymi. Rządowe Centrum Bezpieczeństwa miało przecież dostęp do prognoz i danych, które mogłyby pozwolić na wcześniejszą reakcję. Niestety, informacje te nie zostały przekute w konkretne decyzje operacyjne. Nasze zarządzanie kryzysowe potrzebuje reformy – strukturalnych zmian, które zapewnią szybszy przepływ informacji między instytucjami, oraz działania, które skutecznie ochronią ludzi i infrastrukturę w sytuacjach nadzwyczajnych. Obecnie zrzuca się niemal całą odpowiedzialność na samorządy.
To chyba dobrze? Wójt wie lepiej od ministra, jakie potrzeby mają mieszkańcy jego gminy.
Nie w tym rzecz. Pracownicy lokalnych urzędów zazwyczaj nie są specjalnie przeszkoleni do działania w sytuacjach kryzysowych. Brakuje im szczegółowych planów i regularnych ćwiczeń, które pozwalałyby działać według ustalonych procedur, zamiast reagować ad hoc. To wszystko powinno być regularnie ćwiczone, jak w Szwecji czy Finlandii.
W efekcie w Krakowie oczyszczanie studzienek burzowych rozpoczęto dopiero, gdy zalewanie Kotliny Kłodzkiej było już w pełnym toku. W Nysie z kolei ewakuacja szpitala miała miejsce w niedzielę, choć o nadchodzącej powodzi wiedziano już od środy.
Przygotowujesz raporty i strategie dla sektora publicznego. Masz jakąś teorię, dlaczego tak się stało?
Jak zwykle zadziałał u nas klasyczny „tumiwisizm” i „tupolewizm” – podejście „lecimy, a zastanowimy się później”. Raporty, które współtworzę jako doradca, są często odkładane na półkę. Jakiś czas temu pracowałem nad strategią energetyczną dla Ziemi Kłodzkiej. Kluczowym pytaniem było, jak zwiększyć odporność regionu na zmiany klimatu i ekstremalne zjawiska pogodowe, a jedną z rekomendacji – zapewnienie środków do ewakuacji mieszkańców. PKS w Kłodzku, który mógłby odegrać kluczową rolę w takiej sytuacji, znajduje się na skraju upadku – i autobusów do ewakuacji po prostu zabrakło. A ostatecznie Donald Tusk zdecydował się zrzucić winę na bobry.
Petryczkiewicz: Bobry i wilki to symbole. Rząd Tuska poległ w kwestii ochrony przyrody
czytaj także
Powodzi towarzyszyły również różnego rodzaju działania hybrydowe.
Przykładem jest niedawna akcja ABW. Zatrzymano osobę udającą funkcjonariusza polskiego kontrwywiadu, która biegała po tamach w polskim mundurze i szerzyła dezinformację w interesie obcych mocarstw. Oprócz tego nasiliły się cyberataki – ich celem stały się między innymi samorządy. Doszło do prób zawieszenia systemów informatycznych szpitali, co mogło prowadzić do katastrofalnych skutków w tak krytycznych momentach.
Polska ma jedno z najlepszych na świecie Wojsk Obrony Cyberprzestrzeni, które w dużej mierze zapewnia nam ochronę w sieci. Wojsko i społeczna mobilizacja nie wystarczą jednak, aby zabezpieczyć kraj przed kryzysami, szczególnie jeśli będą one występować jednocześnie. Wyobraźmy sobie powódź, której towarzyszy zakłócenie sygnału GPS lub atak na stacje nadawcze. W takich sytuacjach nie uratujemy się zbiórkami czy akcjami ad hoc.
A czym?
Potrzebujemy sprawnego systemu obrony cywilnej i przeszkolenia setek tysięcy ludzi, by mieli podstawową wiedzę o działaniach w kryzysie. Na każdym osiedlu czy w każdej społeczności powinien być ktoś przeszkolony, kto wie, jak korzystać z radia na baterie lub jak podjąć szybkie działania ratunkowe, kiedy zawiodą technologia i infrastruktura. Do wyszkolenia takich liderów aspiruje nasza organizacja.
czytaj także
Nie przesadzasz z tym radiem? W Ukrainie ludzie szybko zaadaptowali się do blackoutów, infrastruktura krytyczna została wzmocniona, a w utrzymaniu łączności pomógł internet satelitarny.
Masz rację, doświadczenia Ukrainy pokazują, że społeczeństwo może szybko dostosować się do trudnych warunków. Warto jednak pamiętać, że Ukraińcy, podobnie jak mieszkańcy wielu innych państw byłego ZSRR, mają silniejszą „kulturę przetrwania”, wynikającą z doświadczeń życia w trudniejszych warunkach. Polska, mimo dużego potencjału społecznego, nie dałaby rady. A to, co okazało się funkcjonalne w Ukrainie – na przykład tzw. punkty niezłomności, czyli miejsca, w których można się ogrzać i podładować, gdy zabraknie prądu – moglibyśmy zaplanować jeszcze przed wystąpieniem kryzysu.
Z jakich jeszcze wzorców warto byłoby skorzystać?
Na przykład szwedzkich. W Skandynawii mówimy o modelu tzw. obrony totalnej. Oznacza to, że w działania na rzecz obronności angażują się zarówno siły zbrojne, jak i całość społeczeństwa oraz sektor publiczny i prywatny. Każdy obywatel jest częścią systemu obrony i ma przypisaną rolę w kryzysie – jeszcze w czasach pokoju – co zwiększa odporność społeczeństwa. W ramach przygotowań cywilnych przeprowadzane są regularne szkolenia i symulacje, a także kampanie informacyjne dla obywateli, mające na celu przygotowanie ich do działania w warunkach braku prądu, wody czy internetu.
Obywatele Szwecji są regularnie informowani, jak przygotować się na kryzys – m.in. przez instrukcje dotyczące gromadzenia zapasów i reagowania na alarmy. Finlandia, która podobnie jak my graniczy z Rosją, ma system schronów, który w razie potrzeby pomieści większą część jej ludności. Nawet Czechy są tu dla nas wzorcem ze swoją rozbudowaną strukturą straży pożarnej. A Polska, czyli kraj, na terytorium którego wlatują tajemnicze drony, balony, a nawet rakiety, przez dwa lata nie zrobiła w tym kierunku nic.
Wciąż nie mamy ustawy o obronie cywilnej, nie mamy też regulacji dotyczących schronów. A kiedy Lewica przedstawiała swój projekt „małej ustawy schronowej”, słuchała tego pusta sala. Politycy nie interesują się tym tematem, bo nie da się zrobić sobie zdjęcia z działającym systemem.
czytaj także
W 2022 roku uchylono prawo, które regulowało funkcjonowanie obrony cywilnej. W czasie powodzi rząd przyjął projekt nowej ustawy, jednak nie ma pewności, kiedy trafi do Sejmu.
Według pierwotnych zapowiedzi ustawa miała trafić do Sejmu do końca maja. Przypomniano sobie o niej dopiero wtedy, gdy nadeszła powódź. Świetnie, że wreszcie o niej rozmawiamy, szkoda jednak, że mimo kolejnych opóźnień zawiera wiele nieścisłości. Jak wypunktowuje Stowarzyszenie na rzecz rozwoju i historii obrony cywilnej, jej wdrożenie spowoduje powielenie zadań zarządzania kryzysowego i obrony cywilnej, niejasny jest również zakres zadań wyznaczony organom ochrony ludności, czyli na przykład samorządom, brakuje także precyzyjnych definicji zagrożeń czy możliwości przygotowania się do ewakuacji.
W moim przekonaniu największym problemem tej ustawy jest jednak to, że zacznie ona działać dopiero wtedy, kiedy wybuchnie wojna.
Jak to?
Ustawa zakłada powołanie Korpusu Obrony Cywilnej, w skład którego wchodzić mają byli funkcjonariusze rozmaitych służb. Ich zadaniem będzie organizacja działań ratunkowych, pomocy medycznej, humanitarnej, utrzymanie infrastruktury i porządku publicznego. Tyle tylko że ta struktura powołana ma być, dopiero gdy ogłoszony zostanie stan wojenny.
Uściślijmy w tym miejscu, że w świetle polskiego prawa w czasie pokoju mówimy o „ochronie ludności”, która w razie wybuchu wojny przekształca się w „obronę cywilną”. Jak zatem należałoby tę formację zorganizować?
Powinniśmy powołać ją już dzisiaj, z myślą nie tylko o wojnie, ale i o klęskach żywiołowych, epidemiach czy kryzysach uchodźczych. Mogłaby zostać zorganizowana na tej zasadzie co wojsko. Z jednej strony byłaby to stała struktura powiązana ze strażą pożarną, która miałaby ośrodki szkoleniowe w każdym województwie. Z drugiej – rezerwa mobilizacyjna, czyli przeszkoleni ludzie. Urzędnicy, lokalni liderzy czy nauczyciele, którzy posiedliby podstawowe umiejętności kryzysowe.
Scenariusze wojny rosyjsko-ukraińskiej. „Zachód przeżarł dywidendę pokoju” [rozmowa]
czytaj także
Podstawowe, czyli jakie?
Znajomość systemu alarmowania i łączności awaryjnej, orientacja w terenie, przygotowanie plecaka ewakuacyjnego, umiejętność zachowania zimnej krwi, podstawy cyberbezpieczeństwa, survivalu i fact-checkingu. Takie kompleksowe podejście prezentuje np. Fińskie Narodowe Stowarzyszenie Szkolenia Obronnego (MPK), które co roku szkoli kilkadziesiąt tysięcy osób. Kursanci mają możliwość odbycia specjalistycznych kursów – np. szkolenia pilotów. Tak wszechstronny program wymaga dużych nakładów, ale nawet podstawowa wiedza, np. jak rozpalić ognisko w lesie, może znacząco podnieść gotowość społeczeństwa na kryzys.
Nie wystarczy nam WOT? To spora struktura, kilkadziesiąt tysięcy ludzi, którzy przeszli szkolenia pokrewne do tych, o których wspominasz. Nieźle się sprawdzili podczas pandemii czy powodzi.
A co się stanie, jeśli Rosja zaatakuje w momencie, kiedy na Śląsku będzie powódź? WOT będzie musiał przede wszystkim skoncentrować się na zadaniach obronnych, zwłaszcza na wschodniej granicy. W przypadku równoczesnego kryzysu na zachodzie kraju zasoby te mogą być szybko wyczerpane. Przemieszczanie oddziałów z innych regionów nie jest rozwiązaniem optymalnym – nie tylko dlatego, że wymaga czasu, ale też dlatego, że w sytuacji zagrożenia zbrojnego taki ruch może naruszyć bezpieczeństwo rezerw strategicznych i rozproszyć siły.
Niezależność obrony cywilnej od wojska to kwestia fundamentalna. Międzynarodowe prawo humanitarne mówi, że siły obrony cywilnej nie powinny być celem ostrzału. W przypadku WOT, który ma status wojskowy, ryzyko ostrzału wzrasta, co potencjalnie naraża cywilów na dodatkowe niebezpieczeństwo. I wbrew pozorom Rosjanie się do tego stosują.
Jak to? Rosjanie notorycznie strzelają do ukraińskich ratowników. Kiedy przybywają oni na miejsce nalotu rakietowego, by ratować ludzi uwięzionych pod gruzami, następuje ponowne uderzenie.
Oczywiście, dochodzi do tego typu naruszeń. Jednak zasadniczo cywilne zasoby nie są głównym celem sił rosyjskich. Po pierwsze dlatego, że Rosjanie zazwyczaj priorytetowo traktują ataki na obiekty wojskowe i infrastrukturę krytyczną. Po drugie, wiele uderzeń w cywilne cele wynika z niskiej precyzji uzbrojenia.
No dobrze, a skąd wziąć ludzi do tych formacji obrony cywilnej? Ci, którzy lubią bawić się w bieganie po lesie z bronią, a nie chcą iść do wojska, poszli już do WOT-u.
Obrona cywilna nie musi polegać na rekrutacji osób do biegania po lesie z bronią. Wręcz przeciwnie – warto skupić się na osobach z umiejętnościami organizacyjnymi, społecznymi, środowiskowymi i technicznymi, które mogą przyczynić się do zwiększenia odporności cywilnej na wszelkiego rodzaju zagrożenia. Ludzi, którzy wykazują zainteresowanie lokalną społecznością i gotowych do działania w sytuacjach kryzysów w Polsce nie brakuje. Znajdą się np. wśród lokalnych liderów i samorządowców, aktywistów, studentów czy harcerzy.
Dodatkowo warto zastanowić się nad przywróceniem obowiązkowego poboru, zgodnie z zasadą wyrażoną w konstytucji, która nakłada na obywateli obowiązek obrony kraju. Taki pobór nie musi ograniczać się do służby wojskowej. Spójrzmy na Danię: pobór dotyczy tam zarówno mężczyzn, jak i kobiet, a młodzi ludzie mają wybór między szkoleniem wojskowym a szkoleniem cywilnym. Dla osób, które ze względu na przekonania polityczne, religijne czy etyczne nie chcą pełnić służby wojskowej, taki cywilny pobór mógłby być szczególnie atrakcyjny.
Czym jeszcze miałby się zajmować Korpus Obrony Cywilnej w czasie pokoju?
W ramach takiej struktury przydałyby się nam również jednostki ratownictwa inżynieryjnego, czyli straży pożarnej wyposażonej w ciężki sprzęt, np. do odgruzowywania po powodzi czy wichurze. Tego rodzaju jednostki funkcjonują w Czechach, gdzie sprawdziły się podczas powodzi, a także w Ukrainie.
czytaj także
Scentralizowana struktura obrony cywilnej byłaby też wsparciem dla samorządów. Wyobraźmy sobie mały urząd gminy, w którym pracuje kilkanaście osób. Każda z nich zajmuje się kilkoma rzeczami naraz. Jedna dostaje na jedną dziesiątą etatu obowiązek ewakuacji kilkunastu tysięcy mieszkańców. To trochę tak, jakby każdy samorząd z osobna miał sam organizować wojsko.
Przed 2022 rokiem organizacja ochrony ludności spoczywała na barkach straży pożarnej. Nowa ustawa angażuje w to szereg podmiotów, z Rządowym Centrum Bezpieczeństwa na czele, a w razie wybuchu wojny szefem obrony cywilnej zostanie Minister Spraw Wewnętrznych. To dobre rozwiązanie?
Wzmocnienie roli Rządowego Centrum Bezpieczeństwa to mocna strona tej ustawy. Jednak w mojej opinii agencja ta powinna stać się ministerstwem na wzór duński, gdzie funkcjonuje Ministerstwo Gotowości na Kryzysy, albo na wzór szwedzki, gdzie mamy ministra obrony cywilnej. Podobnie funkcjonuje to w Singapurze. Krótko mówiąc, chodzi o ustanowienie jednej centralnej instytucji, która zajmuje się koordynowaniem służb specjalnych, walki z dezinformacją, polityki klimatycznej i obrony cywilnej.
Zakładasz związek strzelecki, postulujesz obowiązkowy pobór wojskowy, zwiększenie wydatków na obronność. Kontrowersyjne pomysły jak na lewicowca.
Wystarczy spojrzeć na Finlandię czy Szwecję, gdzie powszechna obrona i zaangażowanie społeczeństwa w system bezpieczeństwa są niezależne od politycznych podziałów. Kluczowa zasada brzmi: nie ma praw bez obowiązków. Państwo opiekuńcze, które lewica postrzega jako fundament społecznej sprawiedliwości, potrzebuje solidnych struktur siłowych, działających w obronie człowieka.
Odporność to istotny temat dla lewicy, ponieważ wzmacnia fundamenty państwa opartego na sprawiedliwości i solidarności. Wspólna obrona buduje poczucie odpowiedzialności obywatelskiej i integruje różne grupy w ramach jednej wspólnoty, niezależnie od ich pochodzenia czy przekonań. Umacnia społeczną tkankę i przygotowuje na trudne sytuacje, w których nasze bezpieczeństwo może zależeć od każdego z nas.
A osoby, które chciałyby się do tego przyczynić, zapraszam do naszej organizacji. Spotkajmy się 11 listopada.
**
Krzysztof Ruciński – menedżer i doradca strategiczny sektora publicznego, twórca Związku Strzeleckiego „Przyszłość” im. Kazimierza Pużaka. Zajmuje się analizą systemów funkcjonowania państw, szczególnie w zakresie mobilności, logistyki, urbanistyki oraz zielonej transformacji. Jest współautorem ponad 30 analiz i strategii dla sektora publicznego i prywatnego, w tym raportu Jak rozwinąć konkurencję na torach? Współpracownik Obserwatora Logistycznego, prowadzi także własny podcast Polska Inaczej oraz kanał YouTube Krzysztof Ruciński, gdzie w serii „Czy Polska jest gotowa na kryzys?” omawia przygotowanie państwa na przyszłe wyzwania, w tym kwestie związane z geopolityką transformacji energetycznej i zagrożenia klimatyczne.