Kultura

Ideologia woke zakrada się do przekładów powieści Marcina Przybyłka

Znany pisarz science fiction twierdzi, że padł ofiarą ultrafeministek i osób walczących z wszelkimi formami niepoprawności politycznej w literaturze. Przyjrzyjmy się tym „oburzającym” różnicom pomiędzy oryginałem a anglojęzycznym tłumaczeniem.

Na horyzoncie pojawiła się kolejna okołoliteracka afera – tym razem wokół angielskiego przekładu książek z serii Gamedec Marcina Przybyłka. Autor w ponad półtoragodzinnej tyradzie na swoim kanale na YouTubie pomstuje na cenzurę obyczajową, jakiej poddano jego dzieła. W swoje tęczowe szpony wzięli ją rzekomo zwolennicy ideologii woke.

Studio Anshar, odpowiedzialne za stworzenie gry osadzonej w uniwersum Gamedeca, zatrudniło tłumacza oraz firmę gotową podjąć się redakcji tekstu, a następnie znalazło wydawcę. Ben Koshalka bardzo blisko współpracował z autorem serii, który na bieżąco czytał przekład, by wyłapać ewentualne błędy. Na tym etapie nie doszło jeszcze do poważniejszych tarć. Przybyłek był zmęczony robieniem korekty po godzinach, ale wszystko posuwało się do przodu. Wtedy na scenę wkroczyła firma Roboto, oferująca usługi tłumaczeniowe i korektorskie, twierdząc, że tekst Koshalki wymaga istotnych poprawek. Tłumacze z Roboto chwycili za czerwone długopisy i zabrali się do roboty. Z jakiegoś powodu Przybyłek znów został zaangażowany w prace redaktorskie. Zazwyczaj to osoba tłumacząca ma ostatnie słowo i z nią redakcja omawia zmiany w tekście. Gdyby wydawca za moimi plecami dogadywał się z autorem w sprawie przekładu, to nie sądzę, że pracowalibyśmy wspólnie przy kolejnym projekcie. Pisarz jest autorem dzieła, ale to ja jestem autorem tłumaczenia.

Zamiast cenzurować klasykę, dajmy więcej przestrzeni nowej literaturze

 

W pewnym momencie Przybyłek zauważył, że tekst poddano zmianom rażąco naruszającym jego wizję artystyczną. Gdy zapytał Roboto o przyczynę, usłyszał, że modyfikacje są konieczne z obawy przed „atakami wojowników SJW” – czyli ludzi gotowych zszargać dobrą reputację każdego, kto w ich oczach dopuści się obrazy jakiejś grupy społecznej. Tak przynajmniej definiuje ich Przybyłek. Twierdzi, że z podobnymi problemami mierzyli się przed nim inni pisarze, ale nie podaje nazwisk ani jakichkolwiek innych konkretów.

Roboto do niczego go nie zmuszało, ale nalegało na akceptację zmian, więc pisarz, mimo wątpliwości, ostatecznie uległ. Skoro autor sam klepnął tekst, to w czym problem? Na pewno nie doszło tu do cenzury. W żadnym razie nie jest to też sytuacja analogiczna do zmian w tekstach zmarłych autorów i autorek – na przykład Roalda Dahla czy Agathy Christie – bo ci, z oczywistych powodów, nie mieli w tej kwestii nic do powiedzenia.

Mężczyźni, nie osoby

Przyjrzyjmy się kilku zmianom, które rzekomo zniszczyły Przybyłkowi książkę. Będę przytaczał je bez kontekstu, bo nie jest on tutaj szczególnie istotny. Z góry uprzedzam również, że Gamedeca nie czytałem – i pewnie już nie przeczytam, zważywszy na mądrości, jakimi autor nie omieszkał podzielić się w swoim wideo. Spójrzmy na pierwszy przykład.

W polskim tekście źródłowym mamy takie oto zdanie:

Podobno w życiu każdego mężczyzny prędzej czy później pojawia się szczególny moment refleksji.

W angielskim przekładzie, po korekcie Roboto, brzmi ono następująco:

Sooner or later, in every person’s life comes a moment of reflection.

Problematyczna, zdaniem autora, jest tutaj zamiana słowa man na person. Twierdzi on, że doszło do naruszenia jego licentia poetica. Nie chciał pisać o osobach, tylko o mężczyznach. Próbując odkryć motywacje stojące za tą korektą, doszedł do wniosku, że „słowo mężczyzna jest obraźliwe”. Ma ono obrażać ultrafeministki, ów radykalny i szkodliwy odprysk „dobrych” feministek. Pisarz mówi o „dobrym” feminizmie w czasie przeszłym. Uważa, że ten skończył się, kiedy kobiety wywalczyły sobie równe prawa. Teraz został już tylko ultrafeminizm – niepotrzebny, przesadnie radykalny, a wręcz mizoandryczny.

Ale skąd wzięło się to person w angielskim przekładzie? Przybyłek nie jest anglistą, więc może tego nie wiedzieć, ale rzeczownik man ma dość niechlubną historię. Niegdyś powszechnie używano go jako rzekomo neutralnego płciowo określenia na człowieka jako takiego – podobnie jak słowa mankind, które miało oznaczać całą ludzkość. Feministki zwróciły uwagę, że w ten sposób wymazujemy z języka połowę społeczeństwa i pod ich presją zrodziła się idea języka inkluzywnego, czyli takiego, który nikogo nie wyklucza. Man zaczęło ustępować person. Już dziesięć lat temu na zajęciach z pisania akademickiego zwracałem na to uwagę osób studenckich – zanim „woke” czy nawet „SJW” stały się na prawicy popularnymi psimi gwizdkami.

Szczupli są ofiarami, grubi mogą schudnąć

Drugi przytoczony przez Przybyłka przykład „cenzury” polega na usunięciu z jednego fragmentu książki wzmianki o tym, że kobieta nie podoba się Torkilowi, głównemu bohaterowi Gamedeca, bo ma „fałdy tłuszczu” i „nadwagę”. Przybyłek twierdzi, że taki opis nie jest w żaden sposób obraźliwy, ponieważ pojawia się w nieuzewnętrznionych myślach Torkila – co jest nieco absurdalnym argumentem, skoro jako czytelnicy i tak mamy dostęp do tego wewnętrznego monologu. Ale postaci pojawiające się na kartach powieści nie muszą być czyste jak łza. Kanon literatury obfituje w różnego rodzaju obrzydliwe kreatury i czarne charaktery. Nawet bohaterowie pozytywni mogą mieć jakąś skazę na charakterze – nierzadko to właśnie czyni ich bardziej ludzkimi.

Przybyłek idzie jednak dalej. Argumentuje, że Torkil jest całkowice usprawiedliwiony, bo człowiek ma kontrolę nad swoją wagą, więc wzgardzona przez niego kobieta zdecydowała się być gruba. Pisarz zdaje się nie rozumieć, że jest to ten sam krzywdzący argument co w przypadku depresji, której – jak przyznaje – sam doświadczył. Nieraz usłyszeć można, że nad samopoczuciem człowiek ma kontrolę. Wystarczy wziąć się za siebie. Iść na spacer, pooddychać świeżym powietrzem, myśleć pozytywnie. Jaka depresja?

Brutalna prawda o „cancel culture”

czytaj także

Przybyłek uważa, że prawdziwymi ofiarami prześladowań są ludzie szczupli (sic!), a następnie przez kilkanaście minut rozwodzi się nad tym, że przecież nie można zrównywać poglądów postaci i poglądów autora. Z tym drugim sentymentem do pewnego stopnia jestem skłonny się zgodzić, choć w tyle głowy mam polskich dziadów fantastyki i Ayn Rand, dla których postaci są nierzadko niczym innym jak porte-parole. Tyle że argumentacja Przybyłka jest wewnętrznie sprzeczna, bo z jego wypowiedzi jasno wynika, że przelewa na Torkila własne spojrzenie na rzeczywistość. Gdyby Toni Morrison stwierdziła, że Cholly Breedlove z Najbardziej niebieskiego oka nie zrobił niczego złego, gwałcąc własną córkę, to „oddzielanie autorki od dzieła” w tym kontekście przestałoby mieć sens, prawda?

Defensywa bez ofensywy

Pozostałe przykłady, które przytacza Przybyłek, to w większości sceny z tłem seksualnym, które wygładzono prawdopodobnie dlatego, że w pierwotnej formie mogły wywoływać niesmak czytelników i czytelniczek. W tym wszystkim chyba najbardziej kuriozalne jest to, w kim pisarz upatruje winnych tego ambarasu. „Zabroniono mi używać słowa mężczyzna” – grzmi. Ale kto właściwie mu zabronił? Obwiniając wyimaginowanych „wojowników SJW” zamiast firmę Roboto, Przybyłek uznał, że podda się prześladowaniu wyprzedzającemu – zaatakuje się sam, zanim ktokolwiek inny będzie mógł to zrobić, i od razu przejdzie do defensywy. Z jednej strony autor domaga się, by szanować jego autorską wizję – co jest zrozumiałe, bez względu na to, czy sami się z tą wizją zgadzamy. Z drugiej przeszkadza mu krytyka, nawet ta wyimaginowana, potencjalna. Pisarz ma prawo pisać, co mu się podoba, ale czytelnicy mogą co najwyżej westchnąć z zachwytem? W świecie Przybyłka wszystko jest na opak. Mężczyźni są wymazywani ze społeczeństwa, chudzi ludzie są prześladowani, a jego niedoli winni są „wojownicy SJW”.

„Cancel culture”. Liberalny teatr czy lewicowy cyrk?

Czy zmiany wprowadzone przez Roboto były uzasadnione i konieczne? Konieczne może i nie, ale nie wydaje mi się, by tekst znacząco na nich ucierpiał. Usunięto co bardziej żenujące fragmenty i zadbano o trochę bardziej inkluzywny język. Jeśli jednak nieścisłości w tłumaczeniu są dla Przybyłka nie do zaakceptowania, dlaczego się na nie zgodził?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij