Psychologia, Weekend

Kilka prostych kroków, które pomogą znaleźć miłość życia

Monogamia sama w sobie nie jest szkodliwa, ale społeczny przymus monogamii – już tak. Przeczytajcie esej Magdy Borysławskiej o kapitalizmie emocjonalnym, posesywności i innych udrękach monogamicznej dystopii.

Jeśli ktoś ci się podoba, a ty podobasz się tej osobie, to powinnxście zacząć umawiać się na randki. Jeśli naprawdę bardzo się lubicie, to znaczy, że powinnxście rozpocząć relację na wyłączność, a za jakiś czas zamieszkać razem. Po około dwóch latach powinno być dla was jasne, czy na horyzoncie rysuje się małżeństwo, czy lepiej ze sobą zerwać i zrobić miejsce dla kogoś, kto jest lepszym materiałem na męża lub żonę.

Oto schemat tak zwanej windy relacyjnej (relationship elevator), która dzięki uprzejmości kultury monogamicznej formuje nasze relacje według dynamiki zorientowanej na małżeństwo. Zasadniczo nie ma w tym nic złego. No chyba że wsiadłxś do windy tylko dlatego, że zostałaś do tak zsocjalizowana, a nie dlatego, że taka formuła relacyjna działa dla ciebie najlepiej.

Zewnętrzne wzorce romantyczności i idealnego dopasowania stwarzają nierealistyczne oczekiwania co do tego, jak powinny wyglądać relacje. Zmuszając nas do ciągłego zastanawiania się, czy nasz związek dosięga już monogamicznego ideału, nie pozostawiają wiele miejsca ani na refleksję nad możliwymi strukturami relacji miłosnych, ani na pytania o to, czego tak naprawdę potrzebujemy od osób partnerskich. Już nie osobiste, subiektywne poczucie szczęścia, ale jego zunifikowane parametry eksportowane z zewnątrz mają nam pokazać, czy nasz związek jest udany, a miłość prawdziwa.

Anapol: Świat nie kończy się na małżeństwie

Rozważania na temat genezy monogamicznego małżeństwa spisał kiedyś Fryderyk Engels w swoim dziele Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa. W związku z badaniami Lewisa H. Morgana. Doszedł do wniosku, że instytucjonalna monogamia jest wynikiem powstania własności prywatnej. Stanowi koncept oparty na dziedziczeniu ziemi, pochodzący od feudalizmu i mający zapewnić możliwość przekazania majątku rodziny genetycznym dzieciom mężczyzny jako patriarchy rodziny.

„Opiera się ona na władzy mężczyzny, a wyraźnym jej celem jest rodzenie dzieci, których ojcostwo byłoby bezsporne; ta pewność ojcostwa jest wymagana dlatego, że z czasem dzieci, jako naturalni spadkobiercy, mają odziedziczyć ojcowski majątek” – notował Engles.

Małżeństwo: pierwsza spółka kapitałowa

Procedura zawarcia małżeństwa umożliwiała transfer własności ziemskiej i osobistej do rodziny małżonka. Szczególnie w kręgach dziewiętnastowiecznej klasy średniej i szlachty w grę wchodziły dobra pokaźnej wartości, których przekazanie implikowało oczekiwanie symetrycznych zobowiązań finansowych wobec rodziny małżonka. Zobowiązania te przyjmowały postać dochodów z uzyskanego majątku. Nie dziwi więc, że posag narzeczonej uruchamiał nie tylko moralny, ale przede wszystkim społeczno-ekonomiczny kontekst zobowiązań mężczyzny.

Engels pisze o monogamii, że „nie była ona bynajmniej owocem indywidualnej miłości płciowej, z którą nie miała nic wspólnego, ponieważ małżeństwa pozostały jak dawniej małżeństwami z wyrachowania. Monogamia była pierwszą formą rodziny opartą nie na naturalnych, lecz na ekonomicznych przesłankach, mianowicie na zwycięstwie własności prywatnej nad początkową pierwotną własnością wspólną”.

Z założenia małżeństwo nie miało służyć realizowaniu potrzeb emocjonalnych czy seksualnych. Te miały być spełniane w relacjach poza małżeństwem, nierzadko usankcjonowanych i jawnych.

To wraz z rozwojem wczesnokapitalistycznej instytucji monogamii ukształtował się model współczesnej – jak nazywa ją Engels – miłości płciowej. Nie znaczy to jednak, że była ona praktykowana przez małżonków.

Wykluczała to specyfika monogamicznego małżeństwa jako konwenansu aranżowanego przez rodziców. „Pierwsza historycznie występująca forma miłości płciowej jako namiętności, i to namiętności dostępnej każdemu człowiekowi (przynajmniej z klas panujących), jako najdoskonalszej formy popędu płciowego, co stanowi właśnie jej specyficzny charakter, ta pierwsza jej forma – rycerska miłość średniowiecza – bynajmniej nie była miłością małżeńską” – pisał Engles.

Mylimy związek z więzieniem, a miłość z posiadaniem. Dlatego nie wychodzą nam relacje

Co ciekawe, postkapitalistyczny model romantyczności kwestionuje relacje platoniczne – współczesny odpowiednik miłości rycerskiej – ze względu na to, że po pierwsze nie mają komponentu seksualnego, a po drugie nie prowadzą do wyłączności lub małżeństwa. Postrzega je jako niekompletne i naiwne, na wpół realne, a na wpół wyobrażone.

Małżeństwo nie jest zatem opisywane przez Engelsa jako magiczne miłosne zespolenie mężczyzny i kobiety. Przeciwnie.

„Zjawia się ono jako ujarzmienie jednej płci przez drugą, jako proklamowanie nieznanej dotychczas w dziejach pierwotnych wrogości płci. W starym niedrukowanym rękopisie, napisanym przez Marksa i przeze mnie w roku 1846, znajduję, co następuje: «Pierwszy podział pracy to podział pracy między kobietą i mężczyzną w dziele płodzenia dzieci». Dzisiaj mogę dodać: pierwsze przeciwieństwo klasowe, jakie występuje w historii, zbiega się z rozwojem antagonizmu między kobietą a mężczyzną w małżeństwie pojedynczej pary, a pierwszy ucisk klasowy – z uciskiem żeńskiej płci przez męską. Małżeństwo pojedynczej pary było w historii wielkim krokiem naprzód, ale jednocześnie zapoczątkowuje ono obok niewolnictwa i własności prywatnej tę po dziś dzień trwającą epokę, w której każdy postęp jest równocześnie względnym cofnięciem się, gdy pomyślność i rozwój jednego człowieka zostają osiągnięte poprzez cierpienia i ucisk innych”.

Clou jest takie, że miejsce na prawdziwą miłość pojawi się dopiero w momencie ekonomicznego uniezależnienia kobiety od mężczyzny i przekroczenia paradygmatu zapewniania pozycji społecznej przez małżeństwo. Engels idzie w swoich rozważaniach krok dalej i wysuwa tezę, że przekształcenie trwałych, potencjalnie dziedziczonych bogactw i środków produkcji we własność społeczną zminimalizuje troskę o dziedziczenie, co w konsekwencji doprowadzi do rozproszenia się koncepcji par monogamicznych. Innymi słowy Engels zastanawia się, czy – jeżeli monogamia powstała z przyczyn ekonomicznych – to zniknie ona, gdy znikną te przyczyny.

Jak widać, ani szereg zmian ekonomicznych i ustrojowych, ani emancypacja, ruchy feministyczne czy dostępność antykoncepcji w najmniejszym stopniu nie wstrząsnęły pozycją monogamii w naszym społeczeństwie. Daleko jej do kryzysu. Jest tak mocno znormalizowana, że w ogóle jej nie zauważamy. Uważana jest za naturalny, zastany porządek rzeczy, a wszelkie inne modele związków widziane są jako – w najlepszym wypadku – jej nadpisane warianty, a innych wypadkach jako wypaczenie, anomalia lub zaburzenie.

Mit miłości romantycznej, wyprowadzony z ideału monogamicznego małżeństwa, stał się podstawą (jedyną słuszną) budowania relacji intymnych w późnym kapitalizmie. Kluczowe jest tutaj słowo „mit”, bo większość składowych tego konstruktu trzyma bezpieczny dystans od rzeczywistości.

Co złego jest w haśle „Kochajcie się mamo i tato”?

Jedną z nich jest spontaniczność uczuć, która z jednej strony stoi w opozycji do małżeństwa rozumianego jako aranżowany układ ekonomiczny, ukazując przeobrażenie się wizji relacji romantycznej w coś magicznego, niezwykłego i nieprzewidywalnego. Z drugiej strony idealnie wpisuje się w optykę późnego kapitalizmu i jego naiwną, ale atrakcyjną popkulturową opowieść o tym, że miłość przydarzy się nam przypadkowo i nieoczekiwanie, tak jak w filmie z gatunku „zwariowanej komedii”. Że będzie tym jedynym elementem życia balansującym na granicy sfery sacrum i profanum i wyłączonym poza porządek codzienności.

Ekonomika transakcji matrymonialnych

Na rewersie tej spontaniczności rysuje się silnie zakorzeniona w kapitalizmie obsesja optymalnego wyboru, która nakazuje kierowanie się relacyjną pragmatycznością i kryteriami opłacalności wchodzenia w związek. Paradoksalnie, to na początkowym etapie randkowania, od którego oczekujemy euforycznej eksplozji neuroprzekaźników, najwyraźniej widać, że „ja” staje się tym, „który wybiera”. W związku z czym lepiej, żeby nie dało się porwać namiętnościom.

Spotkanie z drugą osobą ma być rezultatem najlepszej możliwej selekcji i furtką do idealnego romantycznego dopasowania. Sprawne poruszanie się na rynku matrymonialnym wymaga przemyślanych kroków i analitycznych narzędzi, które umożliwią racjonalną kalkulację.

Polega ona na zestawieniu ze sobą wartości, jakie reprezentują dostępne osoby i dokonaniu najkorzystniejszego wyboru. Dokładnie w taki sposób, jak przyzwyczaił nas do tego wolny rynek. Wartościujemy nie tylko status materialny, ale umiejętności, cechy osobowości, wiek, stan zdrowia, wygląd. Liczebność parametrów permanentnie paraliżuje działanie w paradygmacie maksymalizacji. Proces selekcji obarczony jest czymś, co Barry Schwartz nazywał „kosztami alternatywnymi”, czyli nieustannie towarzyszącemu poczuciu, że gdzieś w naszym zasięgu są jeszcze lepsze dopasowania i jeszcze atrakcyjniejsze osoby.

Zanim jednak wejdziemy w skórę konsumenta, samx musimy stać się towarem (wysokiej jakości). Eva Illouz w książce Uczucia w dobie kapitalizmu opisuje proces skrajnego utowarowienia na przykładzie aplikacji randkowych. „Aby spotkać tego wirtualnego drugiego, własne ja musi przejść przez długi proces refleksyjnej samoobserwacji, introspekcji, samoetykietowania i artykulacji gustów i opinii”, które, jak dobrze wiemy, zostaną poddane ocenie przez potencjalne osoby partnerskie.

Illouz: Perfumy, konsumpcja, seksapil

czytaj także

Badaczka wyjaśnia, że prezentowana przez nas na zewnątrz, „ponowoczesna jaźń składa się głównie ze świadomych manipulacji własnym ciałem, własnymi wzorcami językowymi, manierami i ubiorem”. Mają one wyróżnić nas na tle „konkurencji”. O tym, jak bardzo jesteśmy biegli w manipulacjach idealizujących nas jako „oferty”, świadczy powszechność rozczarowań przy pierwszym spotkaniu w realu – będących przecież często wynikiem niczego innego jak nadmiernie dobrego zaprezentowania się w sieci.

Fetyszyzm towarowy i strategiczno-ekonomiczny charakter sfery romantyczności uwidacznia się w języku, którego używamy, aby o niej mówić. Po co tkwić w związku, skoro już nie jest tego wart? Czy warto w daną relację zainwestować czas i zaufanie?

Życie emocjonalne podporządkowuje się ekonomii, kultura uczuć kształtowana jest przez logikę wolnego rynku. To przeplatanie się ze sobą praktyk emocjonalnych i ekonomicznych Eva Illouz nazywa „kapitalizmem emocjonalnym”. Być może zatem związek monogamiczny nadal pozostaje układem ekonomicznym z tą różnicą, że teraz my sami jesteśmy jego zarządcami i obracamy więcej niż jedną walutą?

Jeśli przyjąć za Illouz, że uczucia jako element zachowania ekonomicznego mają być obliczone na korzyść, to naturalną wydaje się potrzeba oszacowania wkładu osoby partnerskiej i prognoza jej przyszłego zaangażowania. Na tym polu ponownie widać odprysk dziewiętnastowiecznej obyczajowości matrymonialnej.

Ówczesne rytuały pozyskiwania małżonka wpisywały się w dwie strategie. Pierwsza z nich zakładała rezerwę w okazywaniu namiętności i była stosowana przez kobiety. Powściągliwość i wstrzemięźliwość w przypadku kobiet odczytywano jako synonimy cnoty. Mężczyznom przypadała inna strategia: zabieganie o względy wybranki i stawanie „w konkury” z innymi kawalerami.

Rzewne wyrażanie uczuć, deklarowanie chęci zaangażowania i stałego związku to sedno męskości sprzed stu lat, ponieważ posiadanie żony determinowało status społeczny. W przypadku kobiet artykułowanie zainteresowania romantycznego przed otrzymaniem propozycji zamążpójścia było brawurą. Sztywny podział ról – inicjującej i biernej – zdążył się na szczęście rozproszyć, ale wywołało to dezorientację widoczną w kondycji kultury romantycznej do dzisiaj.

W imię opłacalności i przezornego zarządzania swoim zaangażowaniem pary grają w emocjonalnego pokera, reglamentując swój czas i uwagę. Nie ujawniają w pełni intencji wobec drugiej osoby, żeby nie wyjść na zdesperowanx. Kilkukrotne doświadczenie na własnej skórze „taktycznej” rezerwy prowadzi do prostych wniosków: stabilna relacja jest nieosiągalna, nikt nie jest zainteresowany długotrwałym zaangażowaniem, wszyscy chcą tylko przelotnych, niezobowiązujących relacji. Przy okazji umacnia to stereotyp mężczyzny, który szuka tylko zabawy, chce mieć dostęp do jak największej liczby partnerek seksualnych, ale nie potrzebuje bliskości i zaangażowania.

W efekcie okazuje się, że potrzebujemy eksperckiej wiedzy, aby być w stanie poruszać się w matrymonialnym świecie. Jak odczytać ukryte sygnały od osoby, z którą randkujemy? Jak jej nie spłoszyć? Jak rozpoznać, czy nie chce nas wykorzystać? Samogenerująca się niepewność wytworzyła kolejną potrzebę, na którą wolny rynek natychmiast odpowiedział szeroką ofertą typu self-help. Świat poradników i usług psychologicznych serwuje nam praktyczne odpowiedzi na powyższe pytania, instant-diagnozy stylu przywiązania i X prostych kroków, jak znaleźć miłość życia [ZOBACZ JAK].

Zespolenie miłości romantycznej z porządkiem późnego kapitalizmu uwidacznia się też w samym sposobie jej performowania. Na co dzień tego nie zauważamy, ale wymaga ono rozwiniętej infrastruktury, której dostarcza nam kapitalizm. Współczesne praktyki romantyczne (usytuowane w restauracjach, kinach, kawiarniach, klubach nocnych, spa) i najbardziej uniwersalne atrybuty miłości (kwiaty, czekoladki, perfumy, biżuteria, bielizna), które wpisują się w archetypiczny pejzaż randkowy, są zapośredniczone przez towary i usługi. Reżim performatywności emocji – jak określa to Illouz – nie może obejść się bez dziesiątków zachowań konsumpcyjnych i transakcji ekonomicznych.

Własność prywatna

Kolejną immanentną właściwością konceptu romantyczności – poza wspominaną wcześniej obsesją racjonalnego wyboru, konsumpcyjnością i konkurowaniem – jest posesywność, czyli posiadanie kogoś na wyłączność. Jednocześnie w ramach zasady wzajemności zgadzamy się na to, że my też będziemy należeć na wyłączność do tej osoby.

Romantyczna przynależność w tym wydaniu opiera się na zapewnianiu prymarnego miejsca w hierarchii wszystkich innych relacji – niezależnie od okoliczności i sytuacji życiowej innych osób, z którymi łączą nas znaczące więzi. Przekłada się to na pierwszeństwo dostępu do czasu, uwagi, uczuć, wsparcia, często również zasobów materialnych danej osoby. Pierwszeństwo, które zwykle narusza potrzeby emocjonalne i dewaluuje zobowiązania wobec innych bliskich nam osób.

Ma ona to samo podłoże co kapitalistyczne zamiłowanie do własności prywatnej. Brak konieczności uwzględniania kontekstu wspólnoty, w której funkcjonujemy, ekskluzywność i dostęp do czegoś, do czego inni dostępu nie mają – to cechy, które czynią posiadanie na wyłączność atrakcyjnym.

Posesywność wyłoniła się z monogamii jako domyślnej formuły realizowania romantyczności i jest pozostałością patriarchalnego rdzenia małżeństwa, o którym pisał Engels. Funkcje ekonomiczne przeobrażają się w kodeks moralny służący za środek egzekwowania lojalności małżeńskiej.

Polirodzina, czyli pełnia miłości?

Idea wyłączności romantycznej (emocjonalnej, seksualnej i społecznej) zakłada, że jedna wybrana przez nas osoba ma zaspokoić wszystkie nasze potrzeby. Ma współdzielić poglądy, pasje, być bratnią duszą, która wysłucha, zgraną osobą współlokatorską, osobą zaradną, godną zaufania, wspierającą, a jednocześnie nieustannie intrygować i być atrakcyjną seksualnie. W idealnym monoscenariuszu powinna być naszą pierwszą i ostatnią osobą, z którą jesteśmy w relacji.

Dlatego w większości przypadków możemy mówić co najwyżej o seryjnej monogamii – co oznacza, że zwykle mamy na koncie kilka związków na wyłączność, które następowały kolejno po sobie, ale nie równolegle. Ku podtrzymaniu monogamicznej wizji siebie dewaluujemy przeszłe związki, nazywając je np. nieudanymi próbami na drodze poszukiwania „tej jednej właściwej osoby”. Drugiej połówki jabłka. Jakiej narracji byśmy tutaj nie dopisaxx, trudno przeoczyć, że monogamiczna fantazja rozbija się o rzeczywistość.

Monogamiczny koncept romantyczności sprzyja uprzedmiotowieniu jednostki, co jest prostą drogą do zbudowania nadmiernej zależności. Generuje też oczekiwanie, że wraz z wejściem w związek automatycznie zniknie zainteresowanie innymi osobami. Szczególnie zainteresowanie zabarwione romantycznie stanowi tabu w „progresywnej” kulturze zachodniej.

Monogamiczna dystopia kulturowa nie uznaje uczuć romantycznych żywionych do kogoś poza „tą jedną właściwą osobą”. Dyscyplinuje nas do wypierania ich albo trzymania w ukryciu. Społeczeństwo mówi nam, że niestosowne zainteresowanie kimś innym powinno wywoływać poczucie winy. Że powinnxśmy je stłumić i wyprzeć. Jeżeli trzeba – ograniczyć kontakt lub zerwać znajomość. Bez względu na zobowiązania, jakie łączą nas z daną osobą. Dla dobra związku.

Jak wiadomo, jesteśmy wyposażeni w zasoby miłosne wystarczające tylko dla jednego człowieka, a romantyczne uczucia do kolejnej osoby powodują odjęcie 50 proc. z jednostek miłości przeznaczonych dla prymarnej osoby partnerskiej.

Na takim koncepcie opiera się monogamiczne rozumienie wierności. Wierność zrównana jest z wyłącznością. Wyłączność i przynależność wymagają, co prawda, pewnego ograniczenia wolności, ale kompensują to bezpieczeństwem emocjonalnym, które z kolei jest dla wielu osób kluczową wartością w związku.

Zła wiadomość jest taka, że najbardziej restrykcyjne zasady wyłączności nie uchronią nas przed zazdrością czy lękiem przed opuszczeniem. Poza tym żyjemy w kulturze indywidualizmu i karmimy się poczuciem wyjątkowości, dlatego trudno nam się bez niego obyć również w sferze romantycznej. Dowodem uczuć mojej osoby partnerskiej jest to, że rezygnuje ona z innych relacji lub stawia je w podrzędnej pozycji. Chce mieć pewność, że lojalnie odmówi swojego czasu lub wsparcia osobie przyjacielskiej w wieczór, na który zaplanowaxxśmy randkę. Moja wartość w relacji wyraża się przez to, że zostałxm wybranx jako jedynx.

Romantyczny separatyzm

Nadmierna koncentracja na miłości romantycznej jako nadrzędnej i najpełniejszej formie bliskości ogranicza zdolność jednostki do tworzenia satysfakcjonujących relacji przyjacielskich i rodzinnych.

To, że odseparowanie od mikrospołeczności jest konstytutywnym elementem ustanawiania związku monogamicznego, zauważył już Engels, przedstawiając etap wejścia w taki związek jako symboliczne i strukturalne wyodrębnienie z sieci rodzinnych dwóch jednostek, między którymi występują najsilniejsze (bo ekonomicznie funkcjonalne) wiązania. Silniejsze niż między rodzicami czy kuzynostwem.

Homorodziny są równie nudne jak każda rodzina na świecie

czytaj także

Wraz z wkroczeniem w etap życia małżeńskiego zaczynamy organizować swoje życie według zasady nierozłączności kosztem stopniowego rozluźniania wszystkich innych więzi. Małżeństwo to jedna z instytucji, w którą został wkodowany separatyzm. W perspektywie makrospołecznej wzmacnia on tendencję atomizacji życia społecznego. Uporczywe upatrywanie w monogamicznym małżeństwie podstawowej komórki społecznej legitymizuje przedkładanie potrzeb tej komórki nad dobro społeczności i oddzielanie jej dobrostanu od dobrostanu siatki społecznej, w której ta funkcjonuje.

Biorąc pod uwagę, że skrajna samotność jest masowym problemem naszych czasów i że coraz częściej mówi się o samotności osób w związkach (tak, w związku można być samotnx), widać, że zachodzi tu potężna kolizja. Cierpimy z powodu samotności i rozpadu więzi społecznych. Niemal przez całe życie towarzyszy nam dążenie do bycia członkiem wspólnoty, którego w zatomizowanym społeczeństwie nie ma gdzie realizować.

A jednocześnie celebrujemy wejście w małżeństwo – filar rodziny nuklearnej – jako najważniejsze i najszczęśliwsze wydarzenie życia (jednostkowego, bo życie kolektywne tak naprawdę nas nie obchodzi. Nie jest „nasze”). Znamiennym rytuałem kultury zmonopolizowanej przez monogamię jest gloryfikowanie długości związków.

Tak zwane długie pożycie małżeńskie jest celebrowane rodzinnymi uroczystościami, a dla tych, którzy wytrwali w społecznej monogamii 50 lat, przewidziany jest specjalny medal prezydenta RP, co dyskretnie przypomina, że małżeństwo – wbrew temu, co podszeptuje kapitalizm – nie zamyka się sferze prywatnej. To, czy małżonkom było ze sobą dobrze, nie jest szczególnie znaczące. Istotą, a przynajmniej tym, co społecznie premiowane i nagradzane, jest długi staż.

Oczekiwania, o których „po prostu wiemy”

Ostatnim kłopotem z mitem miłości romantycznej, o którym warto wspomnieć, jest fabrykowanie ról bazujących na myśleniu androcentrycznym i stereotypach płciowych, które ograniczają autentyczność jednostek w związku.

Mówiąc o małżeństwie w powszechnym rozumieniu, mamy na myśli różnopłciowy zamknięty układ, działający w bardzo określony sposób. Tradycyjne związki romantyczne są do siebie podobne, bo odtwarzają wspólnie podzielane w społeczeństwie wzorce i oczekiwania. W tym oczekiwania związane z płcią.

Zwykle oczekuje się, że żona zajmie się planowaniem posiłków i weźmie na swoje barki wykonywanie pracy emocjonalnej, chyba że ustalixxście coś innego. Oczekuje się, że mąż wyniesie śmieci i naprawi kran, chyba że omówixxście ten temat i zdecydowaxxście inaczej.

Mimo że możesz zmodyfikować w zasadzie wszystkie tradycyjne oczekiwania, to nadal pozostają one domyślnymi ramami. Nadal będą defaultową bazą wiedzy o tym „jak działają związki” nieuchronnie wpływającą na twoje nawyki, niezależnie od tego, w jakiego typu relacji jesteś albo chcesz być.

Każda relacja wiąże się z oczekiwaniami. Niektóre z nich są jawne i wypowiedziane explicite, zwłaszcza jeśli nadajemy im dużą wagę. Inne pozostają ukryte. Nigdy nie mówixxśmy o nich wprost, ale wszysxx o nich „po prostu wiemy”. Oczywiście to świetnie, że nie musimy każdej z tych rzeczy ustalić osobno. Utarte normy i oczekiwania społeczne to spore ułatwienie, oszczędzenie sobie stresu i dziesiątków męczących dyskusji. Warto tylko upewnić się, czy w tym wszystkim postępujesz zgodnie również z własnymi oczekiwaniami.

Ordo Iuris weszło w nasze życie

Z jednej strony monogamia jest pod wieloma względami sprzeczna z emocjonalnymi potrzebami ludzi i niedostosowana do obecnych warunków społeczno-ekonomicznych, czego potwierdzeniem mogą być statystyki dotyczące rozwodów. Z drugiej strony jest głęboko wrośnięta w logikę kapitalizmu – zarówno infrastrukturą performowania romantyczności, jak i całą swoją małżeńską ontologią. Jest wrośnięta na tyle, że stała się czymś naturalnym i przezroczystym.

W niepisany sposób zakładamy, że monogamia jest domyślną i uniwersalną strukturą relacji dla wszystkich ludzi (compulsory monogamy). Większości z nas powiedziano, że taki powinien być nasz cel. Że jeśli związek nie zmierza w tym kierunku, to nie jest to poważny związek. Nie dla wszystkich jednak monogamiczne zaangażowanie na całe życie jest wymarzonym modelem życia.

Monogamia sama w sobie nie jest szkodliwa, ale społeczny przymus monogamii wraz z narzuconymi scenariuszami jej realizowania – już tak. Obligatoryjność monogamii wywołuje poczucie, że nie mamy opcji podążania własną ścieżką tworzenia związków.

Paradoksalnie najbardziej opresyjna jest chyba dla osób uważających się za monogamiczne i chcących tworzyć monogamiczne relacje. Takie osoby są najbardziej podatne na zinternalizowanie dominujących wzorców romantyczności. Dlatego właśnie autonomiczne zdefiniowanie tego, jak chcesz budować relacje, może okazać się działaniem radykalnym i subwersywnym.

**
Korzystałam z: Engels, Fryderyk. 1969. Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa, przeł. J.F. Wolski (L. Krzywicki). Warszawa, Książka i Wiedza; Illouz, Eva. 2010. Uczucia w dobie kapitalizmu, przeł. Z. Simbierowicz. Warszawa, Oficyna Naukowa; Illouz, Eva. 2016. Dlaczego miłość rani. Studium socjologiczne, przeł. M. Filipczuk. Warszawa, Wydawnictwo Krytyki Politycznej; Schwartz, Barry. 2013. Paradoks wyboru. Dlaczego więcej oznacza mniej, przeł. M. Walczyński. Warszawa, PWN.

*

Magda Borysławska – doktora nauk humanistycznych (UW); obroniła z wyróżnieniem doktorat na temat prześladowań homoseksualnych mężczyzn w Trzeciej Rzeszy; badaczka dyskursu i germanistka zajmująca się socjologią dewiacji, przemocą zbiorową i panikami moralnymi, szczególnie w ujęciu krytycznej analizy dyskursu. Publikowała w czasopismach „In Gremium. Studia nad historią, kulturą i polityką”, „Studia Niemcoznawcze/Studien zur Deutschkunde”, „GENDER. Zeitschrift für Geschlecht, Kultur und Gesellschaft”, „Tekst i dyskurs – text und diskurs”, „Kultura i Społeczeństwo”, „Przegląd Europejski”, „Acta Humana” i „Gaismair-Jahrbuch”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij