Unia Europejska

5 szkód, które Niemcy wyrządzają Europie przez odejście od atomu

W wyniku całego procesu „deatomizacji” Niemiec za Odrą powstała potrzeba znalezienia łącznie aż 20 GW mocy, dlatego atom został natychmiast zastąpiony przez węgiel. Skutek? Niemcy znalazły się na unijnym podium pod względem emisji dwutlenku węgla od jednej wytworzonej kilowatogodziny – tuż za Polską i Czechami. Witamy w prestiżowym gronie.

W połowie kwietnia nasi zachodni sąsiedzi nie tyle strzelili sobie w stopę, ile ją po prostu amputowali. Zamknięcie ostatnich trzech reaktorów jądrowych w Niemczech jest oczywiście tylko finałem dłuższego procesu i skutkiem decyzji podjętych lata temu. Wojna w Ukrainie mogła być dla Berlina „okazją” do odkręcenia przynajmniej części negatywnych skutków tamtej decyzji. Niestety, jedynym kompromisem z rzeczywistością, na jaki zdołała pójść klasa polityczna zza Odry, było wydłużenie funkcjonowania ostatnich bloków jądrowych o przeszło kwartał – czyli do zakończenia okresu grzewczego, który był dla Europy bardzo trudnym testem. Na szczęście zdanym pozytywnie.

Przed UE kolejne testy i tym razem przyjdzie je nam zdawać bez ostatnich niemieckich elektrowni jądrowych. Decyzja Berlina nie tylko zaszkodzi europejskiej energetyce, ale też przyniesie kilka innych fatalnych skutków. Oto pięć najważniejszych.

1. Niższa skuteczność polityki klimatycznej

Unia Europejska chce być mocarstwem soft-power, promując na całym świecie wartości, dobre praktyki, kulturę współpracy i nowoczesną legislację. Wdrażamy ambitną politykę klimatyczną, znacznie dalej idącą niż analogiczne działania pozostałych globalnych mocarstw, także dlatego, że mamy nadzieję „zainspirować” do tego państwa z innych rejonów świata. Co zresztą częściowo już się dzieje, gdyż wprowadzane na całym globie systemy sprzedaży uprawnień do emisji CO2 są częściowo wzorowane na rozwiązaniach unijnych.

Decyzja Berlina o pozbyciu się całej energetyki jądrowej polityce klimatycznej Unii jednak zaszkodzi i to na wiele sposobów. Po pierwsze, zahamuje dekarbonizację w samych Niemczech. Przecież wyłączone bloki jądrowe czymś muszą być zastąpione. Niemcy nie ograniczą zużycia o te 3 GW mocy, których się właśnie pozbyły ze swojego systemu.

Żarnowiec niedokonany, czyli atomowy sen na jawie

W wyniku całego procesu „deatomizacji” Niemiec za Odrą powstała potrzeba znalezienia łącznie aż 20 GW mocy. Według misternego planu stworzonego przez Niemcy, w okresie przejściowym ciężar ten wziąć na siebie miały elektrownie gazowe. Czyli zeroemisyjny atom miał zostać zastąpiony przez paliwo kopalne, jakim jest gaz. Te plany dodatkowo skomplikowały się przez agresywne działania Rosji, w wyniku których Niemcy zostały odcięte od dostaw błękitnego paliwa ze Wschodu. Cóż więc im pozostaje? No tak, oczywiście węgiel.

20 kwietnia elektrownie węglowe były największym źródłem energii elektrycznej wytwarzanej za naszą zachodnią granicą. Odpowiadały za prawie 30 proc. produkcji prądu. Ten i tak w miarę niski udział węgla był zasługą niezłej intensywności fotowoltaiki – słońce odpowiadało za jedną czwartą prądu „made in Germany”. Oszczędzany gaz dawał tylko 8 proc. W ten sposób Niemcy znalazły się na unijnym podium pod względem emisji CO2 od jednej wytworzonej kilowatogodziny – za Polską i Czechami. Fantastyczny deal, brawo.

Pośrednio decyzja Niemiec osłabi tempo dekarbonizacji także w innych państwach UE, w tym w Polsce. Po pierwsze, zapewni argumenty zwolennikom dłuższego trwania przy węglu. Skoro nawet Niemcy, forpoczta polityki klimatycznej, wracają do węgla, to dlaczego akurat my mamy od niego odchodzić? Przecież, co jak co, węgla wciąż jest tutaj niemało. Po drugie, łatwiej będzie atakować politykę klimatyczną jako „spisek producentów OZE”, a nie efekt rzeczywistej potrzeby. Skoro musimy ratować klimat, to dlaczego główny orędownik walki ze zmianami klimatu pozbywa się najbardziej stabilnego źródła zeroemisyjnej energii? No i po trzecie wreszcie – pozbawi europejski system połączeń energetycznych niewęglowego źródła prądu. Gdy w Polsce pojawi się okres zwiększonego zapotrzebowania na prąd, to zamiast załatać lukę importem z Niemiec, po prostu zwiększymy intensywność pracy naszych elektrowni węglowych.

2. Wzrost napięć między państwami UE

Gdyby Niemcy ograniczyły się do zamknięcia własnych instalacji, to byłoby jeszcze pół biedy. Niestety Berlin zamierza też eksportować swoje świetne pomysły do innych państw UE. Oczywiście antyatomowa koalicja nie ogranicza się jedynie do Niemiec – są w niej chociażby Austria czy Belgia. Jednak to Niemcy są jej zdecydowanie najbardziej wpływowym członkiem.

Przeciwnicy energetyki jądrowej próbowali choć zablokować włączenie jej do unijnej taksonomii. Niemieccy politycy drugiego szeregu często też głośno krytykują plany rozwoju energetyki jądrowej w innych państwach UE. Na przykład w Holandii, czemu sprzeciwia się położony przy granicy land Dolna Saksonia.

Tymczasem wiele krajów nie zamierza odchodzić od tego źródła energii, wręcz przeciwnie. Ogromne inwestycje w modernizację starych bloków i budowę nowych ogłosiła Francja. Inwestycje toczą się w Finlandii i Słowacji. Bardzo ambitne plany ma Polska, która chce zbudować nie tylko duże elektrownie o łącznej mocy ok. 9 GW, ale też przynajmniej siedem małych reaktorów modułowych – co zapowiedział niedawno Orlen z Synthosem. Uzależniona od węgla Polska prawdopodobnie nie poradzi sobie z dekarbonizacją bez jakiegoś wsparcia systemu atomem.

Zwolennicy energii jądrowej mają oczywiście innego silnego protektora w Europie, czyli Francję, wokół której gromadzi się koalicja „anty-antyatomowa”. To jednak oznacza, że w UE pojawia się kolejne pęknięcie i to między dwoma największymi państwami. Co więcej, to pęknięcie powstaje także w całym obozie Zachodu, gdzie USA, jego lider, są żywo zainteresowane upowszechnianiem (własnych) technologii jądrowych. Podobnie Korea Południowa. Do przeciwnego obozu moglibyśmy zaliczyć za to Japonię. Gdyby Zachód pokłócił się jeszcze o energię jądrową, to byłoby naprawdę fatalnie.

Gaz to nie alternatywa, ale wyrok

3. Wzrost rywalizacji o drożejący gaz

Skoro Niemcy zamierzają zastąpić reaktory nowymi mocami gazowymi, to będą zgłaszać większe zapotrzebowanie na ten surowiec. Wcześniej sprytnie wybudowały sobie w tym celu dwa gazociągi z Rosjanami, niestety – dla nich – są one obecnie nieczynne. Niemcom pozostaje więc sprowadzanie surowca z Norwegii (przez dwa gazociągi Europipe), importowanie gazu skroplonego za pośrednictwem nowych lub planowanych gazoportów czy wreszcie ratowanie się dostawami z innych państw UE za pośrednictwem licznych interkonektorów.

We wszystkich przypadkach oznacza to konieczność konkurowania o ten surowiec na rynkach. W przypadku surowca z Norwegii trzeba będzie jeszcze rywalizować o przepustowość gazociągów. Po odcięciu dostaw z Rosji pula dostępnego w Europie surowca znacznie się ograniczyła, chociaż na szczęście pojawiły się alternatywy – zwiększono dostawy chociażby z USA czy Algierii. Nie zmienia to faktu, że zamknięcie ostatnich reaktorów za Odrą zwiększy presję na zakupy gazu i wzrost jego ceny, co może mieć szczególnie istotne znaczenie podczas kolejnej zimy.

4. Słabsza odporność europejskiej energetyki

Eliminacja ostatków niemieckiej energetyki jądrowej pozbawi też Europę 3 GW mocy – a wliczając w to wszystkie zamknięte reaktory, nawet kilka razy więcej. System energetyczny Europy to sieć naczyń połączonych. Transgraniczne przepływy energii elektrycznej odbywają się nieustannie, a państwa czasem równocześnie importują i eksportują energię, zależnie od lokalnych potrzeb. Niemcy pozbawiły więc dostępnej mocy nie tylko siebie, ale też całą Unię Europejską. Tej energii może nam niedługo brakować. Przecież przed Europą ogromne wyzwania.

Do 2050 roku musimy zmodernizować wszystkie budynki mieszkalne, by osiągnęły klasę A (neutralność klimatyczna). Pojawiła się też potrzeba produkcji pocisków na wypadek ewentualnego konfliktu zbrojnego na wschodniej flance NATO. W wyniku trwającego właśnie friendshoringu w Europie może się ulokować wiele nowych fabryk przenoszonych z Chin, dzięki czemu jest szansa na częściową reindustrializację. To wszystko jednak będzie zwiększać zapotrzebowanie na energię – najlepiej byłoby, gdyby była ona przyjazna powietrzu i klimatowi. Tymczasem my, jako Europa, w wielkopańskim geście pozbawiliśmy się zupełnie dobrych i niezwykle drogich instalacji energetycznych. Trudno wyobrazić sobie większe marnotrawstwo.

Jak zazielenić cywilizację i (przy okazji) nie dobić planety?

5. Niższa konkurencyjność europejskiego przemysłu

Polityka klimatyczna stała się także sposobem prowadzenia protekcjonistycznej polityki przemysłowej. Sztandarowym przykładem jest amerykańska Inflation Reduction Act, która nie tylko zapewni setki miliardów dolarów na zielone inwestycje, ale też jawnie faworyzuje amerykańskie przedsiębiorstwa.

Tymczasem decyzja Niemiec idzie w kierunku odwrotnym. Pozbawi niemiecką gospodarkę taniego źródła energii, w miejsce którego wejdą elektrownie spalające paliwa kopalne, a więc obciążone coraz wyższymi kosztami zakupu uprawnień do emisji CO2. W ten sposób niemieckie przedsiębiorstwa będą musiały ponosić dodatkowe koszty. Niemcy to fundament europejskiego przemysłu. Wiele polskich przedsiębiorstw to podwykonawcy niemieckich koncernów. Wzrost kosztów energii za Odrą odbije się więc negatywnie na konkurencyjności całego unijnego sektora produkcyjnego.

Nie trzeba pałać miłością do energetyki jądrowej, by ocenić decyzję Niemiec jako skrajnie lekkomyślną. Nie da się jednocześnie i z równą intensywnością walczyć ze zmianami klimatu i najbardziej stabilną z dostępnych obecnie zeroemisyjnych technologii wytwarzania prądu. Trzeba dokonać wyboru. Chyba każdy się zgodzi, że obecnie najbardziej palącym – i to dosłownie – problemem są zmiany klimatyczne, a nie elektrownie jądrowe. O miejscu tych drugich w przyszłym miksie energetycznym też warto rozmawiać, jednak zdecydowaną większość wysiłku musimy włożyć w dekarbonizację, a nie deatomizację. Niestety, Niemcy wybrali zgoła inaczej. Ze szkodą nie tylko dla siebie, ale też całej Europy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij